Trzy lekcje z przeszłości. Oto dlaczego 2019 rok był najlepszym rokiem w historii

Brak zaufania do elit. Plaga fake newsów i nowy analfabetyzm. Gigantyczna władza big techów. Gdyby nie pandemia – o której zbyt łatwo zapomnieliśmy – nie byłoby przyspieszenia niszczących procesów społeczno-gospodarczych.

Trzy lekcje z przeszłości. Oto dlaczego 2019 rok był najlepszym rokiem w historii

Wpadła mi ostatnio w ręce książka “Kiedy to wszystko się skończy, będziemy innymi ludźmi” Adrianny Alksnin (wyd. Cyranka). Powieść traktuje o pandemii. Na poziomie fabularnym mamy dwie pary przyjaciół po trzydziestce – Julia i Szymon, Karol i Zuza – którzy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości po długim okresie pandemicznej izolacji. Lektura tej, swoją drogą świetnie napisanej, książki sprawiła, że wróciłem pamięcią do czasów pandemii, do jej początku, wiosny 2020 roku.

Wtedy myślałem, że to apokalipsa, upragniony koniec świata albo chociaż przerwa, gdy można mieć chlebek bananowy albo pić piwo za Zoomie. Potem okazało się, że była to tylko uwertura do "ciekawych czasów", do symfonii na wiele armat i tysiące tweetów; wstęp do dni, gdy słynne hasło Adidasa impossible is nothing spełnia się złowieszczo. 

Niedawno minęło 5 lat od pierwszego lockdownu w Polsce. Rocznica tego wydarzenia przeszła bez echa i pewnie sam bym ją przeoczył, gdyby nie post znajomego pisarza Mariusza Szczygła, który 8 kwietnia napisał na swoim Instagramie: "Nie macie wrażenia, że przeoczyliśmy ważną rocznicę? Pięć lat temu 27 marca zostaliśmy w domach i nauczyliśmy się nowego słowa lockdown [...] Zastanawiam się, co mi ten czas dał, a co odebrał? Odebrał ludzi. Zmarł na covid mój brat cioteczny trochę tylko starszy ode mnie i zaprzyjaźniony ze mną wydawca – rówieśnik. Odebrał iluzję na temat ludzi. Jak nigdy wcześniej wezbrała rzeka głupoty i wyszła ze swoich brzegów. Głupota to zło. Ale szybko uświadomił mi, że zło jest ceną, jaką płaci się za wolność. A ci, których tak łatwo uznałem za idiotów, bardzo się boją. Może bardziej niż ja. Uświadomił, że ci, których ja uważam za głupich, prawdopodobnie mnie uważają za dwa razy głupszego [...]".

Post Mariusza Szczygła i lektura książki sprawiły, że mimo iż wciąż coś się dzieje, zmienia – wystarczy odświeżyć portal informacyjny, by dowiedzieć się o kolejnych ofiarach wojen w Ukrainie czy w Gazie, krachach na giełdach czy oszustwach big techów – wróciłem pamięcią do lat 2020-2021. 

Dla jednych był to czas spowolnienia (radość pracy zdalnej), dla innych kryzysów (koszmar pracy zdalnej), jedni budowali majątki, kolejni je tracili. Przez moment klaskaliśmy medykom i wierzyliśmy mediom. Potem wahadło odbiło. Myślę dziś o konsekwencjach pandemii. O tym, że mgła covidowa nigdy nie opadła, bo wciąż okrywa prawdę. Nie byłoby bolączek dzisiejszego świata, gdyby nie tamten lockdown, pycha i egoizm elit, jaskrawy przykład, że prawo może być bezprawiem, a wolność frazesem. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a dokładnie od tego, jak długo siedzi się z nosem w telefonie i ogląda, rzadziej czyta, bzdury.

Jeśli chcemy zrozumieć to, co dziś rujnuje świat, trzeba wrócić do czasu pandemii i lockdownu, zrozumieć lekcje, jakie dała nam tamta historia.

Lekcja 1: Elity 

Elity, celebryci i beneficjenci systemu wykorzystywali znajomości i pozycję społeczną, by szczepić się poza kolejką. W czasie gdy na koronawirusa się umierało, a szczepionki jeszcze nie powodowały autyzmu i były towarem pożądanym, przedstawiciele elit próbowali zaszczepić się, omijając reguły medyczne i zasady życia społecznego. Symbolem tych praktyk została m.in. Krystyna Janda. Wybitna aktorka, ale też postać kontrowersyjna, którą “bolała Polska” i irytował lud.

W czasie pandemii masy mogły ujrzeć, że oklaskiwani na scenach piosenkarze i aktorzy też są ludźmi. I tak jak ludzie mają swoje lęki i obawy, a szlachetność postaci, którą gra się w filmie, nie wpływa na osobistą moralność grającego. 

Tamten czas zasłonił twarze, ale odsłonił charaktery wielu osób; los powiedział: sprawdzam. I co? I nic. Elity przekonały się, że są bezkarne. Nie chodzi mi oczywiście o ludzi ze świata szołbiznesu, ale szerzej. O elity polityczne, finansowe, influencerów. Politycy przekonali się, że mogą wyrzucać w błoto nieskończoną ilość pieniędzy, organizować wybory i je odwoływać, przepychać lewe ustawy kolanem, kłamać, ile wlezie, w imię partyjnego interesu. Rzutcy przedsiębiorcy, którzy ciągle narzekają na regulacje, kontrolę państwa i nieustanne rozdawnictwo, łapczywie wyciągali rączki po pieniądze od tegoż, które zazwyczaj tak ich uwiera. Ileż było historii biznesmenów, którzy kupili, "na firmę" rzecz jasna, floty aut z tarczy finansowej? Ilu cwaniaków obcięło pracownikom pensje w imię walki z kryzysem, by potem chwalić się na koniec roku rekordowymi zyskami? Gdy fryzjerzy i kosmetyczki (to ci przedsiębiorcy, o których Ministerstwo Finansów mówi, że obniżka składki zdrowotnej jest dla nich) schodzili do podziemi, to byli też tacy, którzy na lewych maseczkach, sprzęcie medycznym i usługach okołomedycznych oraz technologicznych zbijali kasę (to ci przedsiębiorcy, dla których Ministerstwo Finansów tak naprawdę wprowadza obniżkę składki zdrowotnej dla firm). 

Dzisiejszy triumf populistów, nagminne, choć przecież fałszywe, odwoływanie się do ludu, to wczorajszy kolaps elit. Gdy zobaczyliśmy, że król jest nagi, ukoronowaliśmy błazna. 

Zdanie sobie sprawy, że na złość królowi do władzy dopuściliśmy klauna, może być drogą do mądrzejszej elekcji. 

Lekcja 2: Fake newsy

W pandemii, poza wirusem SARS-CoV-2, drugim poważnym wirusem, którego fala nie ustała, a konsekwencje są stale obecne w społeczeństwie, była dezinformacja. Infodemia, która wtedy zalała świat, wciąż ma się dobrze, dostała też “boosta” (tak mówiono też na drugą dawkę szczepionki przeciw SARS-CoV-2) w postaci sztucznej inteligencji. 

Podczas lockdownów, gdy ludzie byli zamknięci w domach i jeszcze bardziej uzależnieni od mediów społecznościowych, wzrosła konsumpcja treści cyfrowych. Według raportu UNESCO z 2021 roku na samym Facebooku w pierwszym półroczu pandemii rozpowszechniono ponad 800 mln wpisów związanych z COVID-19, z czego znaczna część zawierała nieprawdziwe lub wprowadzające w błąd treści. YouTube i Twitter również zanotowały ogromne wzrosty aktywności, co sprzyjało szybkiemu rozprzestrzenianiu się fake newsów.

Zaczęło się od dezinformacji na temat pochodzenia samego wirusa. Potem pojawiły się spiskowe teorie dotyczące sensu “plandemii”. Następnie ofiarą fake newsów padły szczepionki i procesy medyczne. Według badań instytutu Pew Research Center w 2021 roku aż 30 proc. Amerykanów deklarowało, że nie zaszczepi się przeciw COVID-19, głównie z powodu dezinformacji. W Polsce zjawisko to było równie poważne – według CBOS w 2021 roku ponad 40 proc. Polaków wierzyło w co najmniej jedną teorię spiskową na temat pandemii.

Gdy pandemia się skończyła (zakończyła ją wojna jako nowy spektakl medialny), fake newsy zostały z nami. Został też brak zaufania do lekarzy i ogólnie nauki. Na fali niechęci do nauki do władzy doszedł Donald Trump ze swoją "pierwszą damą", Elonem Muskiem. Dość powiedzieć, że Trump w trakcie swojej kampanii prezydenckiej w 2024 roku, a także po objęciu urzędu wszystkie informacje, które są mu nieprzychylne, zaczął bezceremonialnie nazywać fake newsami. 

Dziś wszystko można zakwestionować i ogłosić fake newsem. Alternatywnie cyberatakiem na konto w mediach społecznościowych, szczególnie gdy alkotweetowanie wjedzie za mocno w piątkowy wieczór. 

Skala dezinformacji i plaga fake newsów są ogromne. Funkcjonują tak swobodnie w mediasferze, że z poczuciem żenady obserwowałem, jak 1 kwietnia kolejne redakcje wrzucały swoje “żarty” z okazji prima aprilis.  

Rubasznego Wujka z Wąsem, który rzucał świńskie żarty, zastąpił Wujek Foliarz (swoją drogą polecam tę komedię, zabawa przednia!), który wyłączył telewizor i włączył myślenie.

Pokłosiem i przykrym, choć zamierzonym przecież, efektem infodemii jest spadek zaufania do mediów. Od 2015 roku zaufanie społeczne do mediów informacyjnych w Polsce spadło o 17 punktów procentowych – wynika opublikowanego w grudniu 2024 roku badania Digital News Report, przygotowywanego przez Reuters Institute. Według badania Reuters Institute for the Study of Journalism zaledwie 39 proc. ankietowanych Polaków ufa wiadomościom przekazywanym przez media. Jeszcze w 2023 roku ten odsetek wynosił 42 proc., a w 2015 roku, w momencie rozpoczęcia badań – 56 proc. Oczywiście same media mają wiele za uszami, co na naszych łamach opisywał m.in. Bartosz Kicior w głośnym tekście o gównoizacji internetu. 

W efekcie tego stare media straciły “władzę”. Nowe, w których fake newsy i stronniczość są regułą, wiodą prym. Ale to droga donikąd. Stare media muszą posypać głowę popiołem i coś zmienić. 

Powtórzę to, co pisałem już w felietonie "Albo clickbait, albo żebry. Tak wygląda koniec mediów" : "dziś musimy stawiać na transparentność procesów medialnych, pokazać realny wpływ i realną pracę mediów. Trzeba też jasno pokazywać, czym zawód dziennikarza różni się od influencera; dlaczego potrzebne są silne, niezależne redakcje".

Lekcja 3: Potęga big techów

Praca zdalna, która kiedyś uchodziła za luksusowy dodatek, w czasie pandemii stała się codziennością – wymuszoną i na dłuższą metę wyczerpującą psychicznie. Nauka online od początku była wyzwaniem zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli, bardziej przypominając męczącą rutynę niż realne kształcenie. Randki przez internet, dawniej ratunek dla par na odległość, nagle zastąpiły spontaniczne spotkania i barowe zaloty. Doświadczyliśmy dwóch ważnych rzeczy: po pierwsze – nie da się przenieść prawdziwego życia do cyfrowej przestrzeni, po drugie – jesteśmy mocno uzależnieni od technologii, zwłaszcza mediów społecznościowych. W pandemii technologia była naszym wybawieniem, ale też źródłem frustracji i zmęczenia.

Zoom stał się symbolem pracy zdalnej, Microsoft Teams szkolnym i korporacyjnym standardem, a Amazon ratunkiem zakupowym w czasie zamknięcia sklepów. Media społecznościowe – Facebook, Instagram czy TikTok – stały się głównym źródłem informacji i rozrywki. Tylko w 2020 roku Amazon zwiększył swoje przychody o ponad 100 miliardów dolarów, a fortuna Jeffa Bezosa urosła o kilkadziesiąt miliardów. Równolegle rozwijał się też sektor usług chmurowych (AWS), który stał się fundamentem cyfrowego świata w czasie lockdownu. W 2020 roku liczba aktywnych użytkowników Teams wzrosła z 20 do 75 milionów dziennie w zaledwie kilka miesięcy. Wycieczki do kina zastąpił streaming, swój triumf rozpoczęła także konsumpcja treści wideo instant i w formie błyskawicznych rolek.

Dla branży IT jednak pandemia była czasem żniw. Pieniędzy nie brakowało nawet dla zwykłych wyrobników na taśmie, czyli programistów. Zarabiali krocie, a do przyuczenia przyjmowano nawet absolwentów i absolwentki sklejanych na szybko kursów kodowania. Dziś eldorado klepaczy się skończyło, ale big techy mają się dobrze. To właśnie w pandemii (GPT-3 powstał już w czerwcu 2020 roku, pierwowzór Gemini, czyli model LaMDA ogłoszono rok później) zaczął się szereg prac nad modelami sztucznej inteligencji, które w 2023 i 2024 zaczęły zmieniać świat. 

Czas pandemii i przymusowej izolacji był poligonem dla branży technologicznej. Można było sprawdzić, jak wiele procesów, usług i aktywności można przenieść do sieci. Testowano granice tolerancji i technologicznej wytrzymałości białkowych interfejsów i hodowano do życia przed ekranem.

Nie byłoby dzisiejszego technofeudalizmu, gdy nie te złote dla branży lata. Czas zbrojenia i formowania konsumentów, ale przede wszystkim czas uzależnienia mniejszych biznesów. Big techy wygrały na tym, że pierwsze postawiły na nowy "surowiec", jakim jest nasz czas i nasza uwaga. Bycie poza siecią może być luksusem dla bogatych, ale dla większości jest scenariuszem nie do pomyślenia. 

Dziś świadomość tych zależności i związanych z nimi zagrożeń jest kluczowa. Wyjście z sieci big techów nie jest jednak łatwe. Nawet na poziomie podstawowym zastąpienie chociażby elektroniki amerykańskiej europejską jest bardzo trudne, jak sprawdził nasz redakcyjny kolega, Maciej Gajewski. Nie mówiąc o wyjściu z ekosystemu GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon). Co możemy zrobić? Próbować cywilizować najeźdźców, to znaczy dostawców produktów i usług. Jako konsumenci w Unii Europejskiej i jej obywatele mamy na to wpływ. Chyba że wspomniane wcześniej elity (z lekcji 1) czy fake newsy (z lekcji 2) wezmą górę. Wtedy scenariusz technofeudalny z lekcji trzeciej, bieżącej, stanie się nową normalnością (to swego czasu modne hasło w pandemii). 

Epilog. Czy najlepsze wyłącznie za nami? 

Na koniec wrócę do jeszcze jednej publikacji.  

W świątecznym numerze "Tygodnika Powszechnego" z 24 grudnia 2018 roku pojawił się tekst dr. Marcina Napiórkowskiego pod znamiennym tytułem: "To będzie najlepszy rok w historii świata". 

Semiotyk i badacz mitologii współczesnej przekonywał, że rzeczywistość jest lepsza, niż to widać w mediach; twarde dane mówią o rozwoju, zmianach na lepsze. I miał rację: fakty mówiły same za siebie, a rok 2019 faktycznie był najlepszym rokiem w dziejach ludzkości. Tyle że rok 2020 i kolejne lata, wbrew logice Napiórkowskiego, już lepsze nie były. Pandemia, wojny, Trump, rewolucja AI, kryzysy klimatyczne i gospodarcze, ogólna niepewność i strach. 

Wracając pamięcią do 2019 roku, zgodzę się z przypadkową jednak tezą dr. Napiórkowskiego, że to był wspaniały rok. Nie zapomnę go nigdy. A Wy?  Przypomnijcie sobie tylko, jak wtedy wyglądał świat. 

Brzmię boomersko? Może trochę, ale delikatny optymizm i dobra pamięć to niezły i tani ratunek na niespokojne czasy.