Świrujemy, gdy kurier się spóźnia. W święta przyszło otrzeźwienie
Kiedy na co dzień wszystko jest na już, nagłe opóźnienia irytują podwójnie. Łatwo powiedzieć, że to wina rozpieszczenia i rozpasania, ale to nie my narzuciliśmy sobie zawrotne tempo.
Czekałem na paczkę od dwóch dni, a jej długo nie było. Miała przyjść w poniedziałek, ale minęliśmy się z kurierem. Ze względu na moją nieobecność miał dostarczyć przesyłkę do punktu odbioru – a przynajmniej aplikacja sugerowała, że tak się stanie po tym, gdy kurier mnie nie zastał. W międzyczasie coś się zmieniło, o czym dowiedziałem się zupełnym przypadkiem, wchodząc na stronę firmy kurierskiej. Fakt, że zamówienie nie zostało tam dostarczone, odnotował serwis, bo program wolał o szczegółach mnie nie informować. Po prostu zmienił status z „przekierowana” na ponownie „wydana do doręczenia”, pomijając zagadkową kwestię ominięcia punktu odbioru. Po co miałbym się denerwować nagłą zmianą planów?
Kuriera nie było też we wtorek. Paczka została wydana do doręczenia rano, ale ostatecznie wróciła do oddziału. W środę zabawa zaczęła się od nowa.
Nie mam pretensji do kuriera. Domyślam się, że właśnie przeżywa najgorszy okres w roku. Wszyscy zamawiają prezenty i liczą, że zostaną potraktowani priorytetowo, a ich Bardzo Ważna Paczka dotrze najszybciej. Firmy deklarowały, że wyrobią się przed świętami, ale być może nie doceniły zamawiających. Albo ich zapewnienia były zwykłymi PR-owymi hasłami?
Teorię spiskową mimo wszystko łatwo obalić, bo zamówień faktycznie jest ogrom
Głos Wielkopolski donosi o specjalnym apelu kurierów skierowanym do mieszkańców podpoznańskiej miejscowości. Jak napisał jeden z nich na facebookowej grupce, na wszystkie paczkomaty w Suchym Lesie przypada do dostarczenia prawie 3 tys. paczek. Dlatego przedstawiciel firmy prosił o jak najszybszy odbiór, by zwolnić skrytki, tym bardziej że nie zanosi się na to, aby sytuacja uspokoiła się do końca tygodnia. Do niektórych maszyn zamówiono ponad 300 paczek, choć jest tylko 120 szuflad. Mowa tu tylko o jednej niedużej miejscowości i urządzeniach jednej firmy. Co się musi dziać w większych miastach i w samych magazynach – strach pomyśleć.
Nie miałem zamiaru dzwonić z pretensjami na infolinię ani zasypywać kuriera wiadomościami, ale skłamałbym pisząc, że irytacji mnie ominęła. Nie jest skierowana rzecz jasna w stronę dostawcy, bo cóż, po prostu taki okres. Mniej empatii mam do zarządzających firmą, którzy wiedzieli, że tak będzie. Musieli wiedzieć, bo zawsze tak jest.
Na dodatek przyzwyczaili nas do dostaw „na już”
Łapię się na tym, że kiedy zamawiam coś np. we wtorek, unikam ofert, w których sprzedawca zapewnia dostawę na czwartek. O nie, to za późno! Wybieram tego, który obiecuje, że będzie na jutro. A nie brakuje przecież i takich odważnych, którzy gwarantują, że dotrze tego samego dnia, wystarczy zamówić przed określoną godziną.
Mój pośpiech jest wręcz zabawny nie tylko dlatego, że nie zamawiam rzeczy, bez których moje funkcjonowanie będzie utrudnione. Sam dziwię się swoją niecierpliwością z powodu codziennej niechęci do szybkiego tempa. Szczycę się tym, że rzadko kiedy się spieszę. Nie lubię przyspieszać kroku, denerwuję się, gdy wokół mnie wszyscy pędzą.
Doceniam moment uruchomienia płyty winylowej. Igła musi opaść, płyta się zakręcić, a ja zdążę wrócić na fotel, zanim muzyka zacznie grać. Przyjemny jest również moment po skończeniu nagrania – przez chwilę jeszcze słychać szum, a dopiero potem pojawia się charakterystyczny dźwięk podniesienia dźwigni. Znacznie lepszy jest ten efekt podczas odtwarzania kaset – głośnym pyknięciem ogłaszają kres taśmy. Bardzo często jest to zaskakujące, bo cisza potrafi trwać naprawdę kilka długich chwil, jeśli album nie był za długi. Oswajamy się z nią, a tu nagle: pstryk!
A mimo tego nawet ja daje się złapać w pułapkę i wybieram ofertę – nawet, jeśli jest droższa – z szybszą dostawą. Nagle dzień zwłoki robi mi różnicę. Nagle rzucam wszystko, by wyrobić się z decyzją przed 13:00, bo wtedy paczka będzie do odbioru już wieczorem.
Skoro powolni z wyboru głupieją jak ja, to nic dziwnego, że sklepy padają ofiarą własnych rekordów prędkości
Kiedy w spokojne, normalne dni są w stanie dostarczyć produkt kilka godzin po kliknięciu „zamawiam”, teraz muszą liczyć się z gniewem i złością niezadowolonych klientów, którzy czekają od dwóch dni, a kuriera ani widu, ani słychu.
Coś w tym jest, że od dobrobytu w głowach się poprzewracało i zrobiłem się zbyt wygodny. Kiedyś w końcu normą było, że czekało się na paczkę 2-3, a nawet więcej dni. Teraz zaś to powód do nerwów i irytacji, że trwa to tak długo. Że coś jest nie tak.
Tylko czy to wyłącznie kwestia rozpieszczenia? Może zwyczajnie trzeba wpaść w tę pułapkę i nie da się jej ominąć, skoro na każdym kroku daje się odczuć, że trwa niewidzialny wyścig. Nie wiadomo, kto się ściga i gdzie jest meta, ale pędzimy. Przed czymś trzeba ciągle zdążyć. I nie mówię tutaj nawet o codziennych wyzwaniach, bo licznik bije i odmierza czas przed tak banalnymi czynnościami, jak zamówienia. Wszystko sugeruje, że trzeba się spieszyć, bo dzięki temu przesyłka dotrze szybciej („zamów do 13:00!”) albo nie zdążymy przed końcem kolejnej promocji.
Automat paczkowy informuje mnie, że wyciągnąłem przesyłkę ze skrytki w 3 sekundy, więc do rekordu nieco brakuje. Zastanawiam się, co bym zrobił z zaoszczędzonym czasem, gdybym się spiął i próbował jednak pobić najlepszy rezultat. Ile sekund przepadło, ale też ile sekund ostatecznie zyskałem? I na co?
Podpowiada inna aplikacja. Mogłem choćby posłuchać kilka sekund piosenki więcej, co z kolei miało przełożenie w corocznym podsumowaniu platformy streamingowej. Nawet jeśli nie chcesz, podsumowanie i tak przyjdzie. Twój telefon poinformuje cię, że w tym tygodniu używany był 30 min dłużej albo 45 min krócej. Nie idzie za tym informacja co wciągnęło, bo to nie jest aż tak istotne. Liczy się sam fakt zmierzenia. Dlatego może się wydawać, że nie ścigamy się, nie bierzemy udziału w rywalizacji. Niby tak, ale na koniec roku podsumowanie i tak zostanie wystawione.
Wszystko się dzisiaj liczy. Wiadomo nie tylko, ile minut słuchało się danego artysty, ale nawet co to dało – np. bycie w X proc. najwierniejszych słuchaczy. Inne aplikacje robią to samo: ile kroków się wykonało, ile stron przeczytało, ile minut spędziło przed konsolą. Sam nie wiem po co, ale czasami to sprawdzam. Z czystej ciekawości, by i mnie zaszumiało w głowie od magii liczb.
Wcześniej miałem teorię, że chodzi o to, aby udowodnić samemu sobie, że to nie był zmarnowany czas. Skoro poświęciliśmy na coś tyle tysięcy minut (a ile to musiało być sekund!), to znaczy, że było to dla nas ważne.
Mam jednak wrażenie, że te wszystkie podsumowania spełniają też inną funkcję. Pokazują, że uczestniczymy w tym rajdzie. Czas jest mierzony, więc też pędzimy. I w sumie to nie da się od tego uciec.
I dlatego można się zdenerwować, gdy nagle wszystko zwolniło
Wspomniana aplikacja kurierska precyzyjnie informowała mnie o poszczególnych etapach drogi mojej paczki, dzięki czemu wiedziałem, że w oddziale doręczającym była o 23:39, a wydana do doręczenia została o 08:35. Nie robiło mi to żadnej różnicy, wystarczyłby sam komunikat o statusie, ale przecież wszystko trzeba policzyć i udokumentować.
W zwykłe dni świetnie się to sprawdza, bo daje poczucie kontroli, że można dokładnie zaplanować i oszacować, upewnić się, że faktycznie sprawy idą zgodnie z harmonogramem. Ta precyzja niektórych aplikacji kurierskich jest wręcz zadziwiająca.
Szczególnie teraz, kiedy ten idealny, przewidywalny system chwieje się na skutek ogromnej liczby zamówień. Godzinowa precyzja potęguje irytację. Wkrada się niepewność. Skoro paczka wyjechała przed 8:30, a zbliża się 18:00, to co dalej? Świetnie, że wiem, o której paczka dotarła do magazynu i o której go opuściła, ale co z tego, jeśli nie mam żadnej wiadomości o tym, co dzieje się z nią tu i teraz.
Wciąż pasuje to do teorii nt. tego, że stałem się zbyt wygodny, rozpieszczony i dlatego zachowuję się jak nerwowe dziecko, któremu zabrano zabawkę i nie jest tak, jak ono by chciało
Problemy pierwszego świata, to fakt, ale jednak nasz świat został jednak tak urządzony. Nieraz i nie dwa płaciło się więcej za to, żeby przesyłka była szybciej, wybierało się dostawę droższą, jeśli czas oczekiwania był krótszy. Uczyniono z pośpiechu dobry zarobek, by w sytuacji zwiększonego zainteresowania rozłożyć ręce: wiecie, jak jest, nie wyrabiamy się, to w zasadzie wasza wina, że chcecie dużo i na już.
Nagle irytujesz się, że trzeba dłużej czekać? Bez przesady, to tylko rzeczy! Świat się nie zawali. Owszem, to prawda, ale jakoś wcześniej sklepom czy firmom kurierskim nie przeszkadzało chwalić się wyjątkowo prędką dostawą i krótkim czasem oczekiwania.
Właśnie dlatego jesteśmy ofiarami pośpiechu, a raczej jego iluzji
Wydaje się, że wszystko dzieje się szybko i na pstryknięcie palcem, by koniec końców co roku, zawsze w tym samym czasie, natrafić na te same problemy. Postęp, rozwój? W tym przypadku nie aż tak szybko.
To jednak my musimy wyrobić normy, aby załapać się w gronie najczęściej słuchających czy najczęściej spacerujących po okolicy. To my musimy wyciągać paczki jak najszybciej, by ucieszyć się z rekordu. Oczywiście – nie musimy, bo nikt pistoletu do skroni nie przystawia. Jednak wszystko jest tak projektowane, aby jednak w tym wyścigu uczestniczyć. A potem my sami mamy czuć się źle z tym, że nagle chcemy, żeby coś było szybko. A gdzie powolne życie, Cittàslow, zatrzymanie się i dumanie nad filiżanką kawy i jej zapachem?!
Ci, którzy zawrotną prędkość narzucają, nagle pędzą tylko wtedy, gdy mają na to ochotę. I kiedy im wygodniej. Ich wyścig nie dotyczy, bo przecież swoje i tak zarobią. Już zarobili.