Głośniki Sony ULT Field. Trzy litery, przez które doszło u mnie do przemiany wewnętrznej
Jeżeli mocny bas kojarzył wam się wyłącznie z dźwiękami dochodzącymi z samodzielnie tuningowanych samochodów z lat 90., to warto dać szansę głośnikom Sony z serii ULT Field. Trzy litery, za którymi kryje się specjalna funkcja, zmieniły moje nastawienie. Nawet taki muzyczny beton jak ja może się zmienić.
Trzeba być ze sobą szczerym. Jeżeli chodzi o słuchanie muzyki, coraz bardziej staję się betonową konserwą. Nie umiem wyobrazić sobie, że znajdzie się ktoś (lub coś), kto zmieniłby moje zdanie nt. idealnego zestawu domowego. Widzę to tak: wzmacniacz, głośniki, gramofon, odtwarzacz CD i magnetofon. Najlepiej w przestrzeni, która powstała wyłącznie w celu odtwarzania nagrań. Jeśli coś zmieniać to jedynie sprzęty na inne – lepsze, ładniejsze, ale wyłącznie w takiej konfiguracji. Po staremu, klasycznie, dla niektórych być może nudno, ale dla mnie to odpowiednie warunki.
Dlatego szczególnie duże bezprzewodowe głośniki to dla mnie swego rodzaju ideologiczny wróg. Potrafię docenić małe, ale do tych o większych rozmiarach podchodzę trochę jak pies do jeża. Nie jestem wprawdzie wrogo nastawiony, mogę przyznać, że grają wzorowo, ale gdybym miał sam przed sobą odpowiedzieć, czy potrzebuję „imprezowego” głośnika, szczerze odpowiedziałbym, że nie do końca. W końcu wymarzona prywatka to taka, gdzie gra muzyka z winyli, a nie z telefonu. Wybaczcie, konserwa ze mnie i już.
Jest wątpliwość, ale i ciekawość – czy znajdzie się śmiałek, który może choć trochę zmienić moje nastawienie? Właśnie dlatego z chęcią pozwoliłem, żeby Sony ULT Field 7 mnie sprawdził. Tak, bardziej on mnie, a nie ja jego.
O tym, że Sony potrafi robić głośne, potężne głośniki bezprzewodowe, przekonałem się kilkanaście miesięcy temu, gdy trafił do mnie potwór o nazwie SRS-XV800. Grał nieprawdopodobnie wręcz głośno, co było jego zaletą i przekleństwem. Potencjał tego głośnika można było wykorzystać wyłącznie na zewnątrz. I to raczej na polu golfowym, a nie działce otoczonej sąsiadami.
Stojąc ok. 90 metrów i rozmawiając z tatą zgodnie, uznaliśmy, że głośnik mógłby grać trochę… ciszej. Tak, przy takiej odległości muzyka nie tylko była wyraźna i dobrze słyszalna, ale wręcz za głośna. A wciąż nie ustawiłem maksymalnego poziomu głośności!
– pisałem w recenzji.
Sony ULT Field 7 to głośnik dla ludzi
Jest niemały – w końcu waży nieco ponad 6 kg, a jego wymiary to ok. 512 x 224 x 222 mm – ale zaskakująco poręczny. Łatwo go przenieść z pokoju do pokoju, zapakować do samochodu, a w mieszkaniu nie zajmuje wiele miejsca. Choć jego wygląd może budzić kontrowersje.
Jest bardziej stonowany niż pstrokaty, efekciarski SRS-XV800, ale to wciąż nie jest klasyczna elegancja, którą preferuję w sprzętach audio. Wyobrażam sobie sytuację, że ktoś zabiera głośnik na działkę, jest wieczór, impreza, światło w głośniku wyłączone, stoją ludzie, jeden z gości pali papierosa, a po wypaleniu myli sprzęt z popielniczką. Nic nie poradzę, takie było moje skojarzenie: przedmiot, do którego trafiają odpadki. Sony musi poprawić design serii swoich większych głośników. Chce się je wystawić, bo grają świetnie, a jednocześnie ma się ochotę zostawić je w cieniu. Żeby grały, ale nie przyciągały wzroku. I te świecidełka. Wiem, balanga ma swoje prawa, ale mi przypomina się dyskoteka. Po prostu nie moje klimaty. Na szczęście w aplikacji można je wyłączyć.
Wygadałem się wcześniej – ULT Field 7 gra świetnie. To za sprawą przycisku z trzema literami: ULT. Tak nazywany jest bas grający w jednym z dwóch trybów. Można go również wyłączyć, ale chyba tylko po to, żeby pokazać, co muzyka traci bez jego obecności. Domyślnie bas ULT powinien być włączony zawsze, bo gdy jest wyłączony, głośnik traci więcej niż 50 proc. swojej jakości. Darowałem sobie słuchanie bez włączonego ULT, bo zwyczajnie nie miało to sensu.
Dla mnie najlepszym trybem był Attack Bas (ULT 2). Dzięki niemu głośnik gra jeszcze mocniej i żwawiej niż w opcji Deep Bas (ULT 1). Bas jest głęboki, dynamiczny, żywy, a jednocześnie ciepły. Nie tracą na tym inne instrumenty, choć nie da się ukryć, że w ULT Field 7 najczęściej wybierałem te utwory, gdzie bas jest dominujący i kluczowy. Przypomniałem sobie kilka nagrań The Clash z zapomnianym przeze mnie, ale wciąż wielbionym klasykiem „Bankrobber”. Jak to bujało!
Sprawdza się to zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Testowałem głośnik również poza domem i czysty, wyraźny dźwięk docierał spokojnie w odległości 20-30 m. Domownicy mówili, że słyszeli piosenkę również w domu przy otwartych oknach. Nie była to jednak moc odrzutowca, która zrywała liście z drzew i odstraszała ptaki w promieniu 10 km. Było głośno, ale bez napinania. W sam raz, żeby posłuchać muzyki podczas prac w ogrodzie czy letniej posiadówki na tarasie.
ULT Field 7 to po prostu sprzęt wyważony. Zapewniający przyjemność z odsłuchu, a przy okazji dostosowany do potrzeb przeciętnego użytkownika. Łatwo zabrać go na działkę, ale też przenieść z salonu do sypialni, kuchni czy łazienki. Gra świetnie, bas zachwyca, czego chcieć więcej? Może lepszego wyglądu. Ale kiedy już gra, można o tej pewnej wizualnej niedogodności zapomnieć.
Za każdym razem dziwiłem się - pozytywnie! - że w sprzęcie nastawionym na basowe granie mamy do czynienia z bezmyślną łupanką, a uczciwym konsensusem. Jasne, bas dominuje, bo tak to sobie twórcy wymyślili, ale w taki sposób, że zadowala to uszy.
Czy zamieniłbym swój domowy sprzęt audio na ten bezprzewodowy głośnik? Nie.
Czy rozważyłbym go jako dodatkowy sprzęt? Owszem.
Przemiana nastąpiła.
Mały też dużo potrafi
Miałem okazję również przetestować głośnik ULT Field 1. Znacznie mniejszy, ale wciąż zaskakująco potężny. Te trzy literki robią robotę i po wciśnięciu przycisku ULT z podziwem słuchałem i patrzyłem, jak pracuje bas. Chciałem napisać „dudni”, ale przyznacie, że to brzydkie, wręcz ordynarne słowo. A tu bas jest ciepły, dynamiczny, napędza utwór.
Testując inne, bardzo dobre małe głośniki bezprzewodowe od Sony na początku nieco narzekałem, że grając razem, wydają się zbyt agresywne. Jakby chciały pokazać, że wbrew rozmiarowi stać je na dużo. ULT Field 1 już tych „kompleksów” nie ma. To nieco większy głośnik, więc dźwięk ma więcej przestrzeni, żeby się rozejść. W połączeniu z mocnym basem tworzy to naprawdę przyjemną mieszankę.
Zabierałem ULT Field 1 ze sobą wszędzie, gdzie się dało. Do łazienki, do kuchni, do piwnicy, bo akurat trzeba pogrzebać przy rowerze, a to znakomita okazja, by posłuchać muzyki. Nie czuć, że ma się sprzęt przy sobie, za to za każdym razem jest się zaskoczonym, jak mocno gra. Jego kompaktowość wręcz zachęca do noszenia, a kiedy brakuje go pod ręką, pojawia się żal, że trzeba puścić coś np. z telefonu.
Jestem pod dużym wrażeniem technologii ULT użytej przez Sony. Wyróżnia się w głośniku o większych rozmiarach, co jest naturalne i zrozumiałe. Ale ten bas jest świetny również w sprzęcie o wiele mniejszym, znacznie bardziej niepozornym.
A co z ceną?
ULT Field 1 kosztuje ok. 500 zł, a ULT Field 7 ok. 1800 zł. W obu przypadkach to uczciwe ceny. Za sprawą basu głośniki dużo dają od siebie i brzmią naprawdę wyjątkowo, z własnym charakterem. Są uniwersalne i dopasowane do konkretnych potrzeb. Field 1 to świetny dodatek. Wyobrażam sobie, że Field 7 w wielu przypadkach może być tym jedynym grającym sprzętem w domu. A przy okazji można zabrać go ze sobą na działkę czy wakacyjny wypad.