REKLAMA

Rząd dopłaci tylko do e-rowerów. Polacy pytają, dlaczego pominięto zwykłe rowery i hulajnogi

W jednym przypadku odpowiedź jest prosta, w drugim - już nie aż tak bardzo. Ale i tak można ten pomysł wybronić.

e-rowery
REKLAMA

Trwają właśnie konsultacje programu „Mój rower elektryczny”. Założenie jest proste – rząd planuje umożliwić dofinansowanie zakupu e-roweru w wysokości do 50 proc. i nie więcej niż 5 tys. zł. Możliwe będzie również zgarnięcie dopłaty do roweru cargo, która nie będzie mogła przekroczyć więcej niż 9 tys. zł.

REKLAMA

Pomysł wzbudził nieco emocji. Nie będziemy zajmować się tym, czy dofinansowania mają sens ani czy wzrosną przez to ceny rowerów – to kwestie światopoglądowe i rynkowe, na które nie mamy wpływu. Warto jednak zastanowić się, dlaczego rząd stawia wyłącznie na e-rowery, ale zapomina już o hulajnogach albo czemu nie planuje podobnego wsparcia dla chcących kupić pojazd napędzany wyłącznie siłą mięśni.

Dlaczego e-rower, a nie hulajnoga?

Kiedy rozmawia się z osobami, które nigdy nie jeździły e-rowerem, bardzo często można spotkać się z nieco zdystansowanym, a nawet krytycznym podejściem. Pada wówczas pytanie: po co wsiadać na „elektryka”, skoro w jeździe na rowerze chodzi o to, aby się zmęczyć, rozwijać kondycję, spalić kalorie. Wynika to z niezrozumienia, czym e-rower jest. Sprzęt wpada do tej samej szuflady co właśnie hulajnoga elektryczna czy skuter. A to już nie uproszczenie, a zwykła nieprawda.  

Owszem, jeszcze jakiś czas temu można było bez problemów kupić e-rowery, w których zamontowana była specjalna manetka. Jeździło się na nich trochę jak na wspomnianych pojazdach – bez konieczności pedałowania. Dziś jednak w myśl prawa to nie elektryczne rowery, a już motorowery, na które trzeba mieć specjalne uprawnienia i nie wolno wjeżdżać nimi choćby na ścieżki rowerowe. Czy te przepisy są respektowane – to już inna dyskusja.

E-rower nie jeździ za rowerzystę, a jedynie go wspiera. I to do określonej prędkości wynoszącej 25 km/h. Jak to w praktyce wygląda opisywał Piotr Barycki:

Delikatny ruch pedałami - przy odpowiednim ustawieniu trybu pracy wspomagania, który możemy niemal dowolnie modyfikować - i rower błyskawicznie, ale w pełni pod naszą kontrolą, rusza przed siebie. Pojedyncze sekundy - i już mamy te sztucznie ograniczone 25 km/h na liczniku i możemy kręcić dalej, już wyłącznie siłą mięśni, albo zdać się na wspomaganie i trzymać się właśnie w okolicach tej prawnej szybkości.

Mój redakcyjny kolega testował elektrycznego gravela, ale w praktyce działa to podobnie w każdym innym e-rowerze. Rzecz jasna w zależności od wagi pojazdu i sterującego dobicie do maksymalnej wspomaganej prędkości może się różnić w czasie i wysiłku, jednak zasady są te same. Pedałować trzeba, e-rower sam nie pojedzie. Dopiero po przekroczeniu bariery 25 km/h zdani jesteśmy wyłącznie na własne nogi.

A same założenia projektu dofinansowania do e-rowerów mówią właśnie o zachęcaniu do ruchu:

Celem programu jest uniknięcie wysokiej emisji poprzez dofinansowanie inwestycji polegających na obniżeniu zużycia paliw emisyjnych w transporcie, rozwoju dobrych praktyk transportowych oraz zdrowego trybu życia wśród uczestników ruchu poprzez wsparcie zakupu rowerów elektrycznych i wózków elektrycznych.

Elektryczna hulajnoga pomoże w dojeździe z punktu A do punktu B – czyli np. z domu do pracy – zastępując samochód, ale już nie zagwarantuje większej aktywności fizycznej. Tymczasem rower elektryczny nie tylko może sprawić, że auto przestanie być aż tak często używane...:

jako środek transportu rower elektryczny jest, przynajmniej w moim przypadku, fantastycznym rozwiązaniem. Naładowanie go kosztuje grosze i pozwala na kilka ładnych dni jeżdżenia. Sama jazda jest natomiast w dużym stopniu dokładnie tym, czym jazda samochodem - jazdą do celu w taki sposób, żeby ani trochę się nie zmęczyć (tylko na głowę może padać). Ewentualnie tym, co jazda komunikacją miejską - tyle że nie trzeba dzielić przestrzeni z masą obcych osób, a i przeważnie do celu możemy zajechać pod same drzwi, zamiast maszerować z przystanku położonego bóg wie gdzie (…)

- pisaliśmy przy okazji testów jednego z takich pojazdów.

…ale też faktycznie może zachęcić do zwykłych wycieczek dla przyjemności

Swego czasu testując jednego z elektryków sam złapałem się na tym, że nie chciało mi się wyjść na „klasyczny” rower. Ot, gorszy dzień, brak zapału. Mając do dyspozycji e-rower skusiłem się jednak na wypad, bo wiedziałem, że się nie przemęczę, ale za to odświeżę i przewietrzę głowę.

A gdy już trochę się rozgrzałem i pokręciłem, zachciało mi się większego wysiłku. Po prostu zmniejszyłem wspomaganie i dawałem popracować mięśniom. Było tak, jak pan Piotr napisał:

Jeśli rower z elektrycznym wspomaganiem pomoże zamiast tej kanapy czy fotela wybrać rowerowe siodełko - wygraliśmy i mamy jedyny słuszny rower.

Ale skoro jest dotacja na e-rower, to dlaczego nie na zwykły?

I to, przyznaję, jest dobre i zasadne pytanie. W końcu jeśli mamy zachęcać do aktywności, to też tej z pełną mocą własnych mięśni. Docelowo to powinien być główny cel i korzyść dla zdrowia.

Być może najpierw trzeba zachęcać do ruchu stopniowo. I dlatego to jest priorytetem – a e-rower jest dobrym kompromisem, bo nie wymaga od razu dobrej kondycji, pozwala pokonywać długie dystanse bez aż takiego zmęczenia, jak w przypadku tradycyjnego roweru. Można nim pojechać do pracy, na zakupy, do lasu czy do sąsiedniej wsi - ba, ja wykorzystałem go do przeprowadzki - rozwijając swoje mięśnie, ale nie aż tak, by po 20 minutach przejażdżki plecy były mokre.

Z rozszerzonej na zwykłe rowery dotacji mogliby skorzystać również ci, którzy już jeżdżą i to od dawna. W końcu za te ok. 10 tys. zł znajdziemy już choćby rower szosowy z wyższej półki, a dopłata w wysokości 50 proc. byłaby nie lada promocją. I zamiast tych, którzy dzisiaj poruszają się samochodami, z dofinansowania korzystaliby ci, którzy tygodniowo i tak robią po kilkaset kilometrów. Ale… tego nie można wykluczyć też teraz. Podobnie jak cytowany wcześniej Piotr Barycki nie wykluczam, że mógłbym mieć rower elektryczny jako dodatkowy pojazd. Nie spieszy mi się z zakupem, ale skoro na horyzoncie jest taki program to kalkulator i obliczenia, czy to się opłaca, mogłyby wejść do gry.

Właśnie dlatego przydałby się również program ulg czy dopłat dla tych, którzy chcieliby zakupić zwykły rower. Jeśli mamy motywować do ruchu i uznajemy, że taka marchewka może pomóc, warto byłoby rozszerzyć opcje.

REKLAMA

Oczywiście, program może mieć swoje ciemne strony. Już na ścieżkach rowerowych mamy problem z potworami, które mają większą moc i prędkość maksymalną niż powinny mieć e-rowery. I chociaż sam regulamin dotacji określa konkretne warunki techniczne – np. maksymalna moc silnika to 250 W – to jednak niektórzy mogą chcieć później modyfikować pojazdy, przez co zwiększy się liczba potencjalnie niebezpiecznych dla uczestniku ruchu maszyn. Tego jednak nie przeskoczymy.

A sama idea wydaje mi się krokiem w dobrą stronę, bo e-rower naprawdę zachęca do częstszej jazdy i zmiany nawyków. Tymon Grabowski na łamach Autobloga sugeruje, że nie uda się zaoszczędzić zakładanych emisji, ale ja uważam, że przesiadka na e-rower może pomóc zmienić nastawianie. I tam, gdzie wcześniej wybierane będzie auto, jednak wykorzystany zostanie elektryczny rower.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA