REKLAMA

"Halo" na półmetku drugiego sezonu rozwija skrzydła. SkyShowtime ma w ofercie perełkę

"Halo" z każdym odcinkiem zyskuje w moich oczach. Serial od SkyShowtime chwilę się rozkręcał, ale teraz można go nazwać jedną z najlepszych ekranizacji gier wideo w historii. Oby do końca utrzymał wysoki poziom.

halo-sezon-2-skyshowtime-serial
REKLAMA

Halo” to jedna z najpopularniejszych serii gier na konsole i komputery osobiste, a jej geneza sięga 2001 r. Za pierwszą odsłonę cyklu, czyli „Halo: Combat Evolved”, odpowiadało Bungie, które znane jest też za sprawą „Destiny”. Obecnie cykl rozwija 343 Industries należące do Xbox Game Studios pod wodzą Microsoftu. Najnowszą i zarazem szóstą (nie licząc spin-offów!) częścią jest wydane dwie dekady później „Halo: Infinite”.

REKLAMA

„Halo” od SkyShowtime to z kolei jedna z niewielu udanych ekranizacji gier wideo.

Opowieść o świecie przyszłości, w którym ludzkość na czele z Spartaninem Master Chiefem pod wodzą zamordystycznego rząd (United Nations Space Command, w skrócie UNSC) walczy ze złowrogim Przymierzem, wydawana na pecety i konsole Xbox, sprzedała się w milionach kopii. Od samego początku aż prosiła się o wysokobudżetową ekranizację. Fani czekali na nią od lat.

Problem jednak w tym, że ekranizacje gier wideo rzadko kiedy wypadają dobrze - a czasem są to wręcz potworki („Doom”, „Alone in the Dark”, „Hitman: Agent 47”). Z kolei nawet dla kompetentnej ekipy wyzwaniem jest to, iż bazą jest w takim przypadku opowieść interaktywna, a filmy i seriale są przecież rozrywką pasywną. Na szczęście zdarzają się perełki, a „Halo”, jest jedną z nich.

Pierwszy sezon serialu wyprodukowanego przez Paramount, który w Polsce można oglądać w serwisie SkyShowtime, zaskoczył mnie, bo okazał się zupełnie inny, niż się spodziewałem. Zamiast opowieści o pozbawionych osobowości Spartanach bez twarzy i serii wielkich bitew z ich udziałem dostaliśmy opowieść, w której równie istotne co akcja są relacje personalne pomiędzy bohaterami.

No i nie powiem, byłem sceptyczny, ale z perspektywy czasu rozumiem ten ruch scenarzystów. Spartanie są dzięki temu znacznie bardziej ludzcy w tym serialowym uniwersum, które nie jest powiązane z grami (co swoją drogą było dobrą decyzją, bo dało twórcom spore pole manewru), niż w grach. Z postaciami możemy dzięki temu się identyfikować, co w przypadku Master Chiefa z gier bywa trudne.

„Halo” jest już na półmetku 2. sezonu

Już zaraz otwarciu 2. sezonu byłem optymistyczny, a im dalej w las, tym lepiej. „Halo” zabrało nas na znaną z gier planetę Reach i dało nam czas na to, by lepiej poznać głównych bohaterów. Wśród nich mamy oczywiście przywódcę drużyny Srebrnych, czyli legendarnego już Master Chiefa. Jest on noszącym zieloną zbroję Spartaninem, czyli zmodyfikowanym genetycznie superżołnierzem.

Spartanie powstali w ramach eksperymentalnego programu doktor Catherine Halsey, która usuwała im wspomnienia i tłumiła ich osobowość. W serialu Master Chiefowi udało się jednak przełamać warunkowanie po tym, jak wszedł w interakcje z pradawnym artefaktem, którego poszukuje również Przymierze. Za jego przykładem poszli inni Spartanie należący do jego zespołu.

Do ekipy Srebrnych, która coraz częściej kwestionuje rozkazy i intencje swojego rządu, oprócz Master Chiefa zalicza się też Kai, która chce postętpować słusznie, ale nie potrafi zdradzić zaufania swojego przywódcy. Riz z kolei walczy ze skutkami swojej kontuzji i zaczyna myśleć o tym, jak może wyglądać życie poza armią, a Vannak odkrył nową pasję: ogląda filmy przyrodnicze.

Oczywiście jako widzowie dobrze wiemy, że bohaterowie niedługo będą mogli się nacieszyć tą chwilą oddechu, bo zaraz porwie ich wojenna zawierucha. Do tego będą musieli zapewne walczyć na dwa fronty - nie tylko z Przymierzem, ale także ze złowrogim zwierzchnikiem. Do obsady w 2. sezonie dołączył Joseph Morgan jako James Ackerson, który kradnie każdą scenę, w której się pojawia.

Czekam też na ponowne spotkanie Master Chiefa ze sztuczną inteligencją Cortaną (swoją drogą to na jej cześć Microsoft nazwał swego czasu wirtualnego asystenta), która przetrwała po tym, jak zostali rozdzieleni. Ich interakcje są jednym ze sztandarowych motywów w grach z cyklu „Halo” i fajnie by było, gdyby niedługo powróciły - miejmy nadzieję na stałe - w ekranizacji.

„Halo” jest przy tym świetnie zrealizowane.

Efekty specjalne stoją tutaj na wysokim poziomie, zwłaszcza jak na produkcję opracowywaną z myślą o streamingu. Z jednej strony mamy tutaj ogromne plany zdjęciowe pokazujące nam wiele różnorodnych planet, z drugiej wymyślne kostiumy. Spartanie paradują z kolei w swoich ikonicznych pancerzach wspomaganych, nawet pomiędzy misjami - są zawsze gotowi do walki.

Jakby tego było mało, dobrą robotę wykonała ekipa od dźwięku. Serwomotory w pancerzach aż świdrują wnętrzności widza niezależnie od tego, czy Spartanie są na misji, czy też jedynie trenują, a okraszone jest to może nieco pompatyczną, ale bardzo pasującą muzyką. No i wybuchami podczas starć z Przymierzem, które są niczym cutscenki z gry, jak podczas zmieniania powierzchni Sanktuarium w szkło.

Spartanie nie są przy tym jedynymi bohaterami, których losy śledzimy. Sporo czasu poświęcono Sorenowi, byłemu Spartaninowi, który zostaje oddzielony od swojej rodziny i zostaje postawiony przed obliczem doktor Halsey a także jego bliskim. To na jego planecie zamieszkała też Kwan, którą w pierwszym sezonie Master Chief uratował przed Przymierzem.

REKLAMA

Liczę jednak na to, że w dalszej części będzie jeszcze więcej akcji, a walka z Przymierzem nabierze rumieńców. Na to zresztą się zapowiada, gdyż w ostatnio udostępnionym w SkyShowtime epizodzie potwierdziły się obawy Master Chiefa co do obecności kosmitów na Reach, a nowy antagonista z UNSC spakował manatki i zarządził ewakuację. To sygnał, że szykuje się coś grubego.

Pierwsze dwa z ośmiu epizodów drugiej serii „Halo” trafiły do SkyShowtime w piątek 9 lutego, czyli dzień po amerykańskiej premierze. Kolejne udostępniane są co tydzień i jesteśmy już na półmetku tego sezonu. Finałowy odcinek obejrzymy 22 marca.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA