REKLAMA

Recenzja EA Sports UFC 5: piękne gruzowanie twarzy, średnia bijatyka

EA Sports UFC 5 to pierwsza odsłona walk w klatkach na konsole nowszej generacji. Miała być rewolucja, jest kilka wizualnych fajerwerków i przydatnych ułatwień. To jednak za mało by mówić o nowej jakości w niedofinansowanej serii.

EA Sports UFC 5
REKLAMA

Gdy rozciąłem przeciwnikowi łuk brwiowy, nie sądziłem, że uderzenie będzie miało tak poważne konsekwencje. Lekka strużka krwi z minuty na minutę stawała się coraz obfitsza, a obszar nad okiem opuchnięty. W kolejnej rundzie sędzia przerwał walkę i zawołał do klatki medyka, by ten orzekł, czy mój rywal może kontynuować starcie w takim stanie, z połową twarzy zalaną czerwienią.

REKLAMA

Powyższy opis to przykład nowości w EA Sports UFC 5 skoncentrowanych na bardziej realistycznych obrażeniach oraz ich szerszych konsekwencjach. Elektronicy poświęcili więcej uwagi głowie oraz poszczególnym jej częściom, od szczęki po łuk brwiowy, skronie i potylicę. Efektem tego jest nowy system krwawienia, puchnięć i obrzęków, który potrafi zamienić dzielnych wojowników w prawdziwe monstra.

EA Sports UFC 5 znacznie lżej szafuje krwią zawodników niż poprzednia odsłona.

Wraz z nowym systemem wojownicy częściej paradują oblani czerwoną posoką - swoją lub przeciwnika - a także znacznie częściej na macie pojawiają się krwawe plamy. Ludzka tkanka w UFC 5 stała się mniej wytrzymała, a konsekwencje otrzymanych obrażeń potrafią nie tylko przenosić się z rundy na rundę, ale również rosnąć wraz z upływem czasu.

Wprowadza to do rozgrywki więcej głębi, zwłaszcza w obszarze stójki. Wiedząc, że z twarzy cieknie nam jak z kranu, a jednocześnie mając przewagę nad rywalem, powinniśmy skupić się na jak najszybszym skończeniu walki, najlepiej nokautem albo poddaniem, dopóki widzimy na lewe i prawe oko oraz dopóki potrafimy skutecznie, celnie blokować sierpowe przeciwnika.

Problem polega na tym, że jeśli chodzi o rewolucję związaną z nowszą generacją sprzętu, to z grubsza tyle.

EA Sports UFC 5 nie powala jakością oprawy w porównaniu do poprzedniej odsłony. Jest nieco ładniej, jest więcej obiektów na ekranie, wczytywanie jest szybkie, ale to wciąż podobny poziom wizualny, bez wyraźnej rewolucji. Nie ma efektu wow, który towarzyszył nam np. podczas premier bokserskich odsłon Night Night, jeszcze na Xboksie 360. Na tle innych bijatyk UFC 5 wygląda po prostu przyzwoicie. Nic więcej. Nowe efekty, jak czerwone od wysiłku twarze wojowników zmuszających rywali do poddania czy powtórki w ciemnym filtrze nie sprawią, że opadnie wam szczęka.

Boli mnie, że twórcy nie dopracowali w żaden sposób szkieletu wojowników i wojowniczek. Ci po potężnych uderzeniach wciąż zwijają się jak dmuchane modele, najpierw ciążącą głową do dołu, z nienaturalnie wygiętymi szyjami. Ich kroki nie mają odpowiedniej ciężkości, praca nóg wydaje się sztuczna, punktem odniesienia nie jest miednica, lecz głowa.

Do tego EA Sports UFC 5 kontynuuje problem poprzednich odsłon: w porównaniu do prawdziwych walk z klatkach, starcia w grze potrafią być powolne, mozolne i ociężałe. Niemal widać, jak pod fasadą tekstur i efektów świetlnych zderzają się ze sobą skrypty gotowych animacji, walcząc na kamień-papier-nożyce o to kto będzie pierwszy i czyja stopa trafi w czyje ucho. W EA Sports UFC 5 brakuje pewnej dzikości, brakuje dynamizmu połączonego z naturalną, kontaktową animacją.

EA Sports UFC 5 to także spory recykling trybów i pomysłów z poprzednich odsłon.

Czuć to zwłaszcza uruchamiając kampanię, która nie ma praktycznie niczego nowego do zaproponowania. Tryb fabularny początkowo umiejętnie przeplata samouczek z pierwszymi starciami, ale później staje się niezwykle monotonny i powtarzalny. Brakuje narracyjnego pazura. Wyrazistych postaci, w tym osobistych rywali, z którymi mierzymy się na samym szczycie. Skoro potrafiła robić to FIFA, UFC również powinno.

Problemem kampanii jest także okres między walkami. Jeśli chcemy, by nasz awatar zachował odpowiednią formę, musimy wybierać jak najdłuższe okresy przygotowań, w których trenujemy, trenujemy i jeszcze raz trenujemy. Gdzieś między 20 i 30 walką takich powtarzalnych treningów, czy to w stójce z rywalem, w parterze czy na worku, mamy po prostu dosyć.

Jeśli natomiast chcemy przeskoczyć prosto do walki, gra nakłada na nas pokaźną karę do statystyk za kiepską formę i brak przygotowań. Rozwiązaniem pośrednim powinna być symulacja treningów, ale ta pojawia się wyłącznie raz na jakiś czas, zmuszając gracza do monotonnego bicia w worek. Zdaję sobie sprawę, że to część kariery sportowca, ale gry powinny nie tylko symulować, ale również dawać frajdę. Tej między walkami w EA Sports UFC 5 nie ma za grosz.

Bardzo mi się za to podoba, że EA Sports UFC 5 mocno stawia na walkę w stójce, marginalizując parter.

Chociaż parter ma kluczowe znaczenie w MMA, zawsze stanowi najgorszą, najnudniejszą i najmniej dopracowaną część gier. Dlatego producenci EA Sports UFC 5 nie próbują walczyć z wiatrakami, podchodząc do przytulania się na macie niezwykle pragmatycznie. Do rozgrywki wdrożono asystenta pomagającego mniej doświadczonych graczom, z kolei fanom serii pozostawiono klasyczne rozwiązanie kołowe, ale nieco odchudzone, uproszczone i bardziej czytelne. Dobra zmiana.

Miłośnicy walki w stójce - a tych jest przytłaczająca większość - mogą tworzyć własne turnieje, a nawet rozgrywać całą kampanię w oparciu o zasady blokujące walkę w parterze. Jestem przekonany, że wielu zdecyduje się na takie rozwiązanie i cieszę się, że EA silnie akcentuje jego obecność.

Jak zwykle mam za to problem ze starciami w trybie multiplayer. Po raz kolejny doszło bowiem do sytuacji, w której 5 - 6 gotowych ciosów góruje nad całą resztą, a doświadczeni gracze korzystają z nich nagminnie, marginalizując pozostałe mechanizmy rozgrywki. Po prostu nie opłaca się grać na zmęczenie ciała, gdy kolankiem z wyskoku wgniata się całą twarz rywala w pierwszej rundzie. Odzyskiwanie kondycji jest tak szybkie, że można sobie pozwolić na wesołe pląsy raz za razem.

EA Sports UFC 5 to bardzo fajna gra na domówkę, ale bardzo średnia bijatyka.

Kiedy wpadają do mnie znajomi, odpalamy własny turniej, w którym gramy stworzonymi przez siebie zawodnikami, oczywiście na własne podobieństwo. Widok awatara kumpla, spuchniętego od ciosów na twarz jak po paskudnym uczuleniu, to przyjemność sama w sobie. Jest zabawa. Jest sadyzm. Są igrzyska.

Największe zalety:

  • Naszpikowanie cyfrowych twarzy elementami do zniszczenia
  • Hojne epatowanie strumieniami krwi nadającymi dramatyzmu
  • Koncentracja na stójce, marginalizacja parteru i jego ułatwienie
  • Świetna gra na domówkę ze znajomymi, z własnymi mistrzostwami
  • Początkowy etap kampanii umiejętnie łączy walki z samouczkiem

Największe wady:

  • Wiele trybów to kopiuj -> wklej z poprzedniej odsłony
  • Okropny system przerw między walkami w kampanii
  • Zamiast wizualnej rewolucji, jest lekka ewolucja
  • Ponownie wolne, ociężałe starcia z szalonym systemem kolizji
  • Tryb multiplayer to znowu dominacja 5 - 6 ciosów

Ocena recenzenta: 6/10

REKLAMA

Niestety, z perspektywy osoby, która miała styczność z całkiem niezłym UFC 4, nowe EA Sports UFC 5 po prostu nie dowozi na miarę "bijatyki nowej generacji". Odsłona dla PlayStation i Xboksa Series serwuje kilka trafionych pomysłów, ale zbyt wiele tutaj recyklingu, a zbyt mało nowej jakości na wyższym poziomie.

Jak zwykle czuć, że ekipa odpowiedzialna za serię UFC dostała zbyt mało środków, my stworzyć coś naprawdę wow.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA