REKLAMA

Sale kinowe na torach. Po Polsce jeździły wagony, w których można było oglądać filmy

Pociągi powinny przetransportować nas z punktu A do punktu B w możliwie jak najkrótszym czasie, komfortowych warunkach i najlepiej za nieduże pieniądze. Funkcja jest więc dosyć prosta. Kiedyś jednak ich znaczenie było większe: zapewniały rozrywkę i niosły kaganek oświaty.

pociągi
REKLAMA

Polska kolej się zmienia i podąża w coraz lepszym kierunku, ale mimo to ciągle zdarza się z zazdrością patrzeć na inne państwa, gdzie luksus i wygoda na torach są normą. A być może to echa dawnych czasów, gdy i polskie pociągi potrafiły zapewnić niemałą rozrywkę. W czasach II Rzeczpospolitej niezwykłą popularnością cieszyły się tzw. pociągi rajdowe.

REKLAMA

Idea była prosta: w niedługim czasie zobaczyć sporo miejsc, a przy okazji dobrze się bawić. I to na sportowo, bo pociąg kursował zimą, objeżdżając popularne kurorty narciarskie. Zimowy skład w ciągu 10 dni pokonywał 1,2 tys. km, zaliczając po drodze takie ośrodki jak Wisła, Zakopane, Rabka, Krynica, Truskawiec czy Worochta.

Za dnia pasażerowie wychodzili szusować po stokach, a wieczorami w wagonach odbywały się istne bale

Wnętrza były eleganckie, niczym w hotelu. Czas w trakcie podróży umilały dancingi, rozmowy przy stole, a także pokazy filmowe. Jeden z wagonów pociągu - szybko nazwanego "Narty-Dancing-Brydż" – pełnił funkcję sali kinowej. Sam pociąg zaś powstał w warszawskiej fabryce Lilpop, Rau i Loewenstein, odpowiedzialnej m.in. za budowę lokomotyw, wagonów kolejowych i tramwajowych, turbin wodnych czy samochodów i autobusów.

Cena wycieczki wynosiła 200 zł. Dość sporo, biorąc pod uwagę fakt, że mniej więcej tyle wynosiły średnio miesięczne zarobki. A robotnicy zarabiali jeszcze mniej, więc pasażerami były głównie elity, które do czasu wybuchu wojny co roku mogli liczyć na to, że pociąg "Narty-Dancing-Brydż" zabierze ich do popularnych narciarskich miejscowości.

Tak jak kino w pociągu w czasie II Rzeczpospolitej było luksusem zarezerwowanym dla elit, tak już po wojnie PRL chciał zdemokratyzować tę formę rozrywki. Nie chodziło jednak o to, aby pociągi zabierały Polaków do większych ośrodków, w których były kina. Wręcz przeciwnie – to kino miało przyjechać do małych miejscowości. Właśnie po torach. W ten sposób chciano wyrównać szansę dostępu do nowoczesnej rozrywki. Jak pisała Ewelina Wejbert-Wąsiewicz w eseju Polska Światłoczuła – kino objazdowe i jego publiczność w XXI wieku, po wojnie „istniały ogromne dysproporcje między liczbą rozmieszczonych kin na terenach wiejskich a miejskich”. Pod koniec 1945 r. w Polsce było 409 kin, ale raptem 49 wiejskich i tylko 6 objazdowych.

Dla wielu miłośników sztuki filmowej wędrowne ośrodki projekcji były wówczas jedyną szansą natychmiastowego zaspokojenia głodu kina. Jednakże działalność kin objazdowych w tamtych latach w istocie niewiele miała wspólnego z upowszechnianiem kultury filmowej.

- wyjaśniała Ewa Gębicka w „Kwartalniku Filmowym”.

Z relacji widzów wynikało, że puszczano głównie produkcje radzieckie - bajkę o koniku Garbusku czy film „Wielka łuna”.

Powojenne wagony kinowe wyruszyły na tory w 1953 roku – przypomina Miejska Biblioteka Publiczna w Lęborku. Z kolei według źródeł autora prowadzącego profil Kino Przyjechało pierwszy powojenny wagon kinowy pojawił się jeszcze w 1949 r. Po kraju jeździło ok. 20 ruchomych kin – ekrany znajdowały się w wagonach, które dojeżdżały do wsi i miasteczek ciągnięte przez pociągi towarowe. Zostawały na bocznicy przez kilka dni, a okoliczni mieszkańcy mogli skorzystać i oglądać wspólnie filmy.

Tak kolejowe kino wspominał Józef Kaźmierczak, pasjonat kolei.

Pewnego dnia, kiedy szedłem do szkoły, zobaczyłem, że przy rampie […] stoi wagon z napisem »Wagon-Kino-Świetlica«. Co jakiś czas przez tuby głośnikowe słyszeliśmy komunikat, że dzisiaj o godzinie - tu padała godzina - będzie wyświetlany film. Te komunikaty były bardzo głośne. Kiedy chcieliśmy się dostać na seanse młodzieżowe we wczesnych godzinach popołudniowych, to trzeba było się nieźle natrudzić, aby wejść, bo liczba miejsc była ograniczona. Dzisiaj oceniłbym ich liczbę na 50-60 osób. To były podwójne ławki, tak jak w przedziale wagonowym, dwie-trzy od końca nieco podwyższone, a w szczycie umieszczony był ekran.

W drugiej części wagonu – opisywał Piotr Lis – znajdował się „zespół kabinowy z sześcioma pomieszczeniami (kabina, przedział mieszkalny, kuchnia, umywalnia, pomieszczenie centralnego ogrzewania i korytarz)”. Cytowany wcześniej Józef Kazimierski wspominał, że „kiniarze” przywozili też pociągami sprzęt, który później pozwalał na wyświetlanie filmów w świetlicy Związku Zawodowego Kolejarzy. Jako dziecko pomagał przenosić urządzenia z peronu na ulicę. Tak świat kolei łączył się ze światem rozrywki.

Na Spider's Web piszemy o zmianach na kolei:

Autor Kino Przyjechało pisał, że po 1960 roku wagony kinowe najczęściej obsługiwały już tylko wczasy wagonowe. Nie wiadomo, kiedy dokładnie porzucono ideę takiej formy dostarczania rozrywki. Powróciła w latach 90.

PKP zdecydowało się przebudować wagony właśnie na salę... nie, już nie kinową

REKLAMA

Zamiast na wielkim ekranie programy puszczane były na telewizorze, do którego podłączony był magnetowid. Jak opisywał członek grupy Kolejowa Grupa Wagony, w 1990 r. „wagon taki kursował m.in. w pociągu ekspresowym Kaszub z Warszawy do Gdyni. Inny użytkownik dodawał, że ostatnim pociągiem, w którym widział "bar video" był Ślązak ok. roku 2005.

Jeszcze w 2017 r. pasażerowie pociągu TLK Rataj kursującego na trasie Warszawa - Gdynia - Warszawa oraz EIC Tatry jeżdżącego w relacji Warszawa - Zakopane - Warszawa mogli odbyć podróż w specjalnych wagonach kinowych. Akcja trwała jedynie niecały miesiąc, ale za jednym zamachem można było obejrzeć kilka filmów.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA