Postawili duży dom w niecały miesiąc. Był tani i ze stali
Właściciele kopalń czy fabryk doskonale wiedzieli, że domów dla swoich pracowników trzeba stawiać dużo, a przy tym szybko i tanio. Jak udoskonalić ten proces? W Zabrzu zdecydowano się na intrygujący pomysł. W 1927 r. stanął pierwszy dom ze... stali.
Famuły z Łodzi czy przede wszystkim familoki na Śląsku, ze słynnym katowickim Nikiszowcem na czele, zachwycają dziś samym wyglądem i podejściem do przestrzeni. Szczególnie na Nikiszowcu widać, że tamtejsze domy miały nie tylko zapewnić dach nad głową, ale wokół nich miało też tętnić życie. Obok domów powstawały szkoły, lecznice, sklepy czy kasyna, którą wtedy pełniły inną funkcję – były czymś w rodzaju centrum spotkań, a nie świątynią hazardu. Wciąż jednak mówimy o robotniczych dzielnicach, dla niezbyt majętnych pracowników. Wyżej postawieni mieszkali w innych częściach, bardziej luksusowych budynkach czy nawet willach. To jednak nie oznacza, że górnikom czy hutnikom odmawiano prawa do czegoś więcej.
Ciekawym przykładem może być zabrzańska dzielnica Zandka powiązana z hutą Donnersmarcka. „Familioki na Zandce wyróżniają się ciekawym detalem architektonicznym” – pisze w książce „Familoki” Kamil Iwanicki, badacz Górnego Śląska – można tam znaleźć mur pruski, przeróżne mieszkanki cegły szarej i czerwonej oraz zdobień”.
Architekci odwoływali się do historyzmu, secesji i eklektyzmu, a kolonia nawiązuje do charakteru osiedli willowych i popularnej wówczas idei miasta ogrodu. Koncepcja zindywidualizowanych stylistycznie domów wielorodzinnych otoczonych ogrodami wzbudzała na początku XX wieku kontrowersje, uznawana była nawet za zbyt luksusową dla zwykłych robotników.
- opisuje Iwanicki.
Już na początku XX wieku starano się osiągnąć coś, co do dzisiaj jest ideałem
Dążono do miasta w mieście, samowystarczalnego, a przy okazji ładnego i co najważniejsze zielonego. Jak opisuje Iwanicki jeszcze do lat 70. w swoich ogródkach między domami mieszkańcy sadzili owoce i warzywa, mieli nawet kury, gęsi czy świnie na własny użytek. Koncepcja robotniczego osiedla z początków XX w. dziś często uznawana jest za wizję idealnego miasta przyszłości, łączącego naturę z miejską przestrzenią. Do teraz marzymy o tym, co przecież jeszcze nie tak dawno z powodzeniem funkcjonowało.
Przed pierwszą wojną światową huta Donnersmarcka zatrudniała siedem tys. pracowników. Szybko się rozwijała i rozbudowywała. Jej właściciele chcieli pochwalić się możliwościami huty, a przy okazji odmienić budownictwo i mieszkalnictwo. W 1927 r. przy ul. Cmentarnej w Zabrzu powstał pierwszy stalowy dom.
Założenie było proste – dom, który można wybudować tanio, szybko i przy udziale niewielkiej ekipy
Najpierw – opisuje w swojej książce Iwanicki – wylano typowe fundamenty. Później postawiono cztery stalowe ściany, składające się z ośmiu części z wyciętymi otworami okiennymi. Rzecz jasna całość wykonana była w miejscowej hucie. Na samym końcu dołożono dach i ocieplono ściany. Od wewnątrz, żeby charakterystyczny błysk stali był widoczny z daleka.
I to wszystko w raptem 26 dni, siłą zaledwie 16 robotników. Dlaczego w takim razie stalowe domy nie okazały się prawdziwą rewolucją, skoro faktycznie było tanio, szybko i przy niewielkim udziale budowniczych? Trudno powiedzieć. Prasa zapewniała, że „domy mają być zupełnie zdrowe i odpowiadają najzupełniej warunkom życia” i podkreślała, że czynsz jest niższy niż w domach murowanych. To jednak nie wystarczyło, by ludzie domagali się kolejnych inwestycji.
Poza domem z ul. Cmentarnej – do dziś uznaje się go za najstarszy stalowy budynek w Europie– powstały jeszcze cztery, położone na terenie Rokitnicy, dziś dzielnicy Zabrza, a wówczas Bytomia.
Stalowe domy obrosły legendami
Stoją do dziś. Stalowa konstrukcja wcale nie przyciąga piorunów ani nie blokuje zasięgu komórkowego, jak niektórzy podejrzewają. Mieszkańcy mówią, że temperatura panująca w budynku jest w sam raz, choć mogłoby się wydawać, że latem budynek zbytnio się nagrzeje, a zimą zaś będzie w nim bardzo chłodno.
Może właśnie problemów z temperaturą obawiali się ówcześni, którzy woleli spędzić życie w bezpieczniejszych, bo już znanych konstrukcjach? Lęk przed nowym jest naturalnym. W książce „Domy bezdomne” o ceglanych budynkach Dorota Brauntsch cytowała wspomnienia tych, którzy je stawiali. Na początku XIX w. nie każdy chciał w nich mieszkać, cegła była brzydka, była powodem do wstydu, zapowiedzią problemów.
„Ludzie mawiali, że ceglane mury trudno ogrzać, a ich mieszkańców nawiedzają choroby” – pisała autorka „Domów bezdomnych”. Niewykluczone, że podobne zabobony krążyły wokół domów ze stali. Wieś na cegły zaczęła się przestawiać, gdy okazało się, że to naprawdę wdzięczny surowiec i znacznie bezpieczniejszy niż drewniane domy, które trawiły pożary. Być może stalowych domów powstało za mało, by mogły przekonać niedowiarków i potwierdzić, że są realną alternatywą.
Warto dodać, że choć stal stanowiła kluczowy i najważniejszy element, to cegła też w nich była, ale ukryta w środku, tworząc wewnętrzną ścianę. Dzięki temu można było wbijać gwoździe i wieszać obrazy jak w normalnym domu.
Mieszkająca w stalowym domu w Rokitnicy kobieta w rozmowie ze slazag.pl podkreślała, że konstrukcja nie rdzewieje. Według opowieści stal była przed montażem maczana w gorących kadziach, by zabezpieczyć ją przed rdzewieniem. Właśnie dlatego mieszkańcom zalecano, aby przy malowaniu elewacji nie zdzierać farby do gołej blachy.
Być może ludzie po prostu nie chcieli mieszkać w konserwie, jak do dziś nazywane są charakterystyczne budynki
Właściciele huty liczyli, że pomysł się przyjmie i przygotowali nawet katalog, w którym przedstawiano różne propozycje. Nowatorskie rozwiązanie jednak nie przekonało. Eksperyment wykonany i chociaż spełnił założenia, to ostatecznie się nie udał.
zdjęcie główne: aerrant / Shutterstock