Uwierzył oszustowi i poleciał do Niemiec po samochód. Uwaga na fałszywych sprzedawców
Oszuści od lat wykorzystują zbytnią wiarę w drugiego człowieka. Liczysz, że ktoś sprzedaje iPhone'a w atrakcyjnej cenie, a dostajesz kamienie. Płacisz za kurtkę, po czym sprzedawca usuwa konta i szukaj wiatru w polu. Historia małżeństwa z Łomży jest wyjątkowa, bo nie tylko stracili sporo pieniędzy, ale po towar zgłosili się osobiście. W Niemczech.
Do łomżyńskich policjantów zgłosiła się 34-letnia mieszkanka miasta, która powiadomiła, że z mężem zostali oszukani podczas zakupu samochodu – czytamy na stronie służb.
Do transakcji doszło za pośrednictwem niemieckiego portalu aukcyjnego
Mąż oszukanej skontaktował się ze sprzedawcą. Ten przesłał zdjęcia samochodu, a nawet film dokumentujący pracę silnika. Małżeństwo było przekonane, że to wystarczający dowód na uczciwość handlarza, więc na jego konto przelali 12 tys. euro.
Po samochód należało zgłosić się osobiście. Mężczyzna poleciał więc do Niemiec, gdzie na lotnisku miał czekać na niego sprzedający. Gdy mieszkaniec Łomży dotarł na miejsce okazało się, że handlarza nie ma. Cóż, zdarza się – może coś zatrzymało go w pracy?
Kupujący auto stwierdził, że pojedzie do firmy będącej siedzibą właściciela. Tam prawda wyszła na jaw. Polak dowiedział się, że od 2015 roku takie przedsiębiorstwo nie istnieje. Kontakt z handlarzem rzecz jasna się urwał.
Fałszywi sprzedawcy to olbrzymie zagrożenie w sieci
W butelkę nabijają już nawet nastolatkowie. Niestety ciągle możemy natknąć się na kogoś, kto próbuje wcisnąć nam produkt, którego nie ma. Jak się chronić?
Przykład małżeństwa z Łomży pokazuje, że przelewanie pieniędzy przed odbiorem towaru to nie jest najlepszy pomysł. Chyba że korzystamy z płatności oferowanych przez dany serwis aukcyjny – wówczas możemy mieć większe szanse na to, że transakcja będzie zabezpieczona lub przynajmniej będzie można odszukać sprawcę.
Kiedy jednak sprzedający prosi, abyśmy pieniądze przelali omijając oficjalne platformy płatnicze, powinna zapalić nam się lampka ostrzegawcza. Tym bardziej, gdy sam wysyła link prowadzący do strony, gdzie rzekomo mamy dokonać transakcji. Taka witryna może być fałszywa, ale łudząco przypominać np. stronę naszego banku.
W tym przypadku ciekawe jest to, że ofiara oszustwa teoretycznie wiedziała, w jakiej firmie pracuje oszust
To częsta praktyka. Fałszywi sprzedawcy próbują uwiarygodnić się podając adres swojej siedziby. Czasami może to być istniejąca firma, ale niemająca nic wspólnego z handlarzem, albo miejsce może już nie istnieć.
Gdy widzimy więc, że sklep podaje adres, warto sprawdzić przed transakcją, szukając miejsca np. w mapach Google. Warto też zobaczyć stronę internetową (jeśli będzie niekompletna, brakować będzie produktów czy informacji, to znak, że coś jest nie tak) czy profil na Facebooku. Sprawdzajmy też wpisy – oszuści mogą tworzyć fikcyjne konta, ale składające się raptem z kilku wpisów, na dodatek z ostatnich dni. Właśnie takie proste niedociągnięcia w przekręcie mogą uratować nas przed stratą środków.