Olać Marsa. Powinniśmy wysłać astronautów na Wenus i sprawdzić, czy w ogóle przeżyją
Żyjemy w trzeciej dekadzie XXI wieku. Kiedyś wydawało się, że mniej więcej teraz ludzie będą latali już na Marsa. Tymczasem wciąż mamy ogromne problemy z powrotem na Księżyc. Misje załogowe na Marsa nawet najwięksi optymiści przewidują na lata czterdzieste XXI wieku. Tymczasem w umysłach naukowców pojawia się zupełnie nowy pomysł.
Podczas odbywającego się w Paryżu Międzynarodowego Kongresu Astronautycznego grupa ekspertów z sektora kosmicznego przekonywała, że obecnie dominujący kierunek rozwoju sektora załogowej eksploracji przestrzeni kosmicznej jest błędny. Według nich powinniśmy najpierw wysłać misję załogową do Wenus, a dopiero później myśleć o Marsie.
Jeżeli komuś z was przeszła kiedykolwiek przez głowę myśl o załogowej eksploracji Wenus, podnieście rękę. Już? Rąk w powietrzu nie widzę.
Wenus: podstawowe fakty
Wenus jest drugą planetą od Słońca i jednocześnie najbliższą planetą od Ziemi. Jej powierzchnia absolutnie nie nadaje się do jakiejkolwiek eksploracji załogowej. Panują tam temperatury rzędu 475 stopni Celsjusza w dzień i w nocy, a ciśnienie powietrza jest sto razy większe niż na Ziemi, czyli takie jak na głębokości 1 km pod wodą. Z nieba w formie deszczu pada kwas siarkowy. Poza tymi oczywistymi "niedogodnościami" planeta jednak pod wieloma względami przypomina Ziemię. Wenus ma niemal identyczne rozmiary jak nasz glob, a w jej chmurach, na odpowiedniej wysokości panuje ciśnienie i temperatura podobne do tych panujących na u nas.
Misja załogowa do Wenus?
Proponenci takiej szalonej misji przekonują jednak, że istnieje wiele argumentów przemawiających na korzyść Wenus względem Marsa. Przede wszystkim dotarcie do Wenus i powrót na Ziemię można załatwić w ciągu dwunastu miesięcy. Dla porównania misja na Marsa, to jakby nie patrzeć, co najmniej trzy lata. Wysłanie ludzi na Wenus można potraktować zatem jako etap pośredni w rozwoju zdolności długotrwałej eksploracji przestrzeni kosmicznej. Najpierw latamy na Księżyc poświęcając na podróż kilka dni, potem na Wenus i z powrotem w rok, a jak i to nam się uda, to powinniśmy się zabrać za Marsa, na którego misja to już trzy lata. Brzmi sensownie.
Skoro w przypadku Wenus lądowanie na powierzchni planety nie wchodzi w grę, to cała misja staje się dużo prostsza do wykonania. Wkładamy astronautów do statku kosmicznego, po pół roku przelatują oni w pobliżu Wenus, wykonują obserwacje, i pół roku później lądują na Ziemi. Nie ma problemu z żadnym lądowaniem, przetrwaniem na powierzchni, startem z powierzchni innej planety itd. Wykonujemy po prostu rutynowy lot kosmiczny, którego trajektoria zabiera astronautów na wycieczkę w okolice Wenus.
Zysk z takiej misji? Wystawiamy astronautów na okrągły rok promieniowania kosmicznego i zamknięcia na pokładzie statku kosmicznego. Być może brzmi to niebezpiecznie, ale dowolna misja załogowa na Marsa będzie musiała stawić czoła takim samym czynnikom, tylko trzy razy dłużej. Stąd i analiza danych zebranych podczas misji do Wenus pozwoliłaby oszacować realny koszt ludzki misji marsjańskiej. Czuję się przekonany.
Swoją drogą w NASA już pojawiały się podobne pomysły. Sami zobaczcie: