Nowa polska moda: burzą stare, dobre dworce, żeby wydać miliony na nowe, które będą stały puste
Dworce w Częstochowie, Olsztynie czy Słupsku, choć nie tylko ciekawe pod względem architektury, ale też wciąż użyteczne, zostaną zastąpione nowoczesnymi. Postęp czasami jest wskazany, ale u nas PKP kieruje się dziwną logiką: ważniejsze jest to, jak coś wygląda, a nie, jak działa.
Jaki jest największy problem kolei? Zanim wytoczycie niekończącą się listę argumentów, uprzedzę was i powiem: dostępność. W Czechach połączeń jest dużo i są one regularne, więc przeciętny mieszkaniec wie, że jeśli uda się na dworzec, to raczej prędzej niż później dojedzie gdzie trzeba.
U nas tak kolorowo nie jest i wiele nawet dużych ośrodków pozbawionych jest transportu kolejowego albo oferta jest uboga. Nie muszę daleko szukać - Łódź, mimo że jest blisko Warszawy, ostatni pociąg do stolicy ma o 21:06. Następny - dopiero po czwartej rano. W drugą stronę wcale nie jest lepiej i jeżeli chcecie wrócić musicie wyrobić się do 22:36.
Podaję ten przykład, bo wydaje mi się najbardziej absurdalny. Łódź i Warszawa są blisko siebie, po drodze jest dobra i wyremontowana infrastruktura, przepływ mieszkańców jest duży (sporo osób wyjeżdża do pracy lub na studia), a mimo to niemały i przede wszystkim nieodległy ośrodek ma tak śmieszne połączenie ze stolicą kraju.
Skoro tak źle jest na niedługiej linii Warszawa - Łódź, to nic dziwnego, że mieszkańcy małych miejscowości nie mogą dojeżdżać wygodnie koleją do większych miast. To oczywiście lata zaniedbań, które teraz odbijają się czkawką. Tyle że PKP obecnie dalej woli wydawać pieniądze na dworce zamiast na zwiększenie dostępności kolei.
I nie chodzi tu o dworce nowe, tam, gdzie ich wcześniej nie było
Jeszcze zimą pisaliśmy o dworcu w Częstochowie - niezwykle ciekawej konstrukcji z lat 90., mogącej być dużo lepszym przykładem na wyjątkowość tego okresu w architekturze niż słynny, wyburzany właśnie wrocławski SolPol.
Mocarstwowe plany rozwoju Częstochowy okazały się być przyczyną problemów dworca:
Problem polega na tym, że dworzec w Częstochowie to perełka, której po latach od zburzenia pewnie będzie nam szkoda. Zamiast niej powstanie nudny, szklany obiekt.
Okazuje się, że Częstochowa nie jest wyjątkiem. Na przykład w Słupsku PKP PLK zaplanowało 710 mln zł brutto na modernizację tamtejszej stacji kolejowej. W 2018 roku podjęto decyzję o zburzeniu również ciekawie prezentującego się budynku, który podobnie jak w Częstochowie okazał się za duży.
Paradoks polega na tym, że obecnie PKP chwali się rekordami. Blisko 6,5 mln pasażerów podróżowało koleją w lipcu, co stanowi wzrost o 34 proc. w stosunku do lipca 2019 roku. Średnio 209 tys. osób dziennie jeździło pociągami PKP Intercity. Dobre wyniki notowano także w długi weekend, kiedy od piątku do poniedziałku pociągami przewoźnika podróżowało blisko milion osób. W czasie weekendu po raz pierwszy w historii została przekroczona liczba 250 tys. osób przewiezionych jednego dnia.
Kiedy PKP chwaliło się nową promocją, czyli zmieniającymi się dynamicznie cenami w zależności od popularności połączenia, tłumaczono, że Polacy i tak nie planują podróży, bo wolą spontaniczne wypady. Teraz przedstawiciele przewoźnika proszą, aby jednak kupować wcześniej, bowiem "wcześniejsza informacja na temat większego zainteresowania danymi połączeniami pozwala na lepsze dostosowanie składów do zwiększającej się frekwencji".
Za chwilę może się też okazać, że nowe dworce będą jednak za małe, skoro coraz więcej osób wybiera kolej - oczywiście pytanie na jak długo. Być może Polacy zniechęceni opóźnieniami, a te niestety zdarzają się regularnie, i tłokiem nie będą chcieli powtarzać wypadów pociągiem. Ale być może dojdą do wniosku, że aż tak źle nie było i wrócą. Wówczas okaże się, że nowe inwestycje są za ciasne. I znowu miliony na remonty?
Problem i absurd działań związanych z koleją najlepiej pokazuje przykład Olsztyna
Jak zauważyli autorzy profilu Stowarzyszenie Ekonomiki Transportu, obecnie Olsztyn ma ok. 60 połączeń dziennie, a przerwy pomiędzy pociągami sięgają po kilka godzin. Zamiast inwestować w zwiększenie siatki połączeń, w mieście powstanie nowy dworzec.
A właśnie tak się dzieje. Na remontowanej linii prowadzącej do Lublina nie powstały nowe połączenia - co z tego, że perony są wygodniejsze i ładniejsze, jeżeli i tak rzadko kiedy można w ogóle na nich stać, czekając na pociąg, bo jest ich za mało.
Bolesnym przykładem jest dworzec Łódź Fabryczna, po którym przez większość doby hula wiatr
Zdecydowano się na zburzenie starego i wybudowanie nowego, po czym okazało się, że dojazd do niego jest trochę niewygodny, bowiem trzeba ominąć inną stację, wcześniej najważniejszą w Łodzi: Łódź Kaliska.
Jak rozwiązano problem? Zarządzono remont dworca Łódź Kaliska, a pod ziemią kopany jest tunel przechodzący przez centrum miasta, który połączy te dwa dworce. A póki co połączeń z jednego, jak i drugiego jest tyle, co kot napłakał.
Można złośliwie powiedzieć, że to takie polskie: zastaw, a postaw się. My nie możemy mieć wypasionego dworca? A właśnie, że możemy i będziemy, taki, że wam oczy na wierzch wyjdą.
I kogo to potem interesuje, że na świeżo oddanym dworcu nie ma kasy biletowej ani sklepów, a perony, choć z windami i innymi wodotryskami, święcą pustkami, bo pociąg przejeżdża wyłącznie 29 lutego o 4:13.
Marzy mi się, żeby te olbrzymie środki szły na przywracanie dawnych linii
Zamiast hucznych inwestycji, skromne przystaneczki. Może nie złote, może nie szałowe, ale przynajmniej używane, bo wiadomo, że pociąg przyjedzie. A jak nie, to za nie dalej niż pół godziny będzie następny.