Chyba czas na przerwę od social media. Awaria Twittera uzmysłowiła mi, jak toksyczne jest to miejsce
Jakoś tak się złożyło, że wczoraj pierwszy raz od nie pamiętam, kiedy, niemal nie zaglądałem na Twittera. Odpisałem rano na kilka wiadomości, a potem nie miałem czasu zajrzeć do serwisu, zaś kiedy w końcu znalazłem na to chwilę, okazało się, że Twitter nie działa. I nagle dotarło do mnie, dlaczego czuję się jakby lepiej.
To było błogie kilka godzin, gdy awaria Twittera zmusiła mnie do niekorzystania z serwisu, od którego prawdopodobnie jestem beznadziejnie uzależniony. Tak, kiedyś będę się z tego leczył, ale dziś nie o tym. Dziś w końcu zrozumiałem, co sprawia, że Twitter jest jednocześnie tak dobrym i tak toksycznym miejscem w sieci. Najgłupsze nawet czelendże na TikToku nie mają bowiem na nasze mózgi tak złego wpływu, jaki może mieć Twitter, jeśli mu na to pozwolić.
Twitter to ciągły potok wiadomości i opinii. I jak tu nie ocierać się o stany lękowe?
Już blisko dekadę temu naukowcy udowodnili, że czytanie/oglądanie wiadomości ma bardzo zły wpływ na nasze zdrowie. Powoduje stany lękowe, wpędza w depresję, uaktywnia agresję, a także prowadzi do pogorszenia koncentracji i degradacji zdolności myślenia głębokiego.
Podobne skutki dla naszego mózgu ma nadmierna konsumpcja treści w mediach społecznościowych. Ustawiczne bombardowanie ośrodka nagrody w mózgu krótkimi bodźcami ma destruktywny wpływ na nasze samopoczucie, nie mówiąc o ogromnym potencjale uzależnienia i zaburzeń samooceny.
A teraz spójrzmy, czym jest Twitter - to niekończący się potok wpisów, opinii i wiadomości. Korzystają z niego w dużej mierze dziennikarze, politycy czy ludzie biznesu, a to sprawia, że Twitter jak żadna inna platforma społecznościowa (może nie licząc grupek na Facebooku) sprzyja polaryzacji i internetowym wojenkom. Nie da się też być na Twitterze i nie ocierać się o newsy, bo przecież normalne jest, że publikujący tam dziennikarze chwalą się swoimi artykułami lub podsuwają obserwującym ich zdaniem ważne doniesienia ze świata.
W efekcie tablica na Twitterze to istna kakofonia informacyjna - połącznie newsów (zwykle niezbyt przyjemnych, jak to newsy) i polaryzujących opinii (i komentarzy do tych opinii). Dobrze, że od czasu do czasu wpada jakiś filmik z The Dodo lub kunsztowny fake od Kowala, bo inaczej Twitter byłby bardzo smutnym miejscem. W żadnym innym serwisie social-mediowym nie mamy takiego natężenia tych dwóch typów treści, przede wszystkim dlatego, że Twitterem wciąż rządzi słowo pisane. Nie ma tu aż tylu obrazków, które można przewinąć, nie poświęcając im uwagi, jak na Instagramie czy Facebooku i nie ma tu kanonady filmików o niczym, jak na TikToku.
Co gorsza, nie do końca da się korzystać z Twittera tak, by odciąć się od tego, co toksyczne. Nawet jeśli zablokujemy konta, których widzieć nie chcemy lub wyciszymy słowa kluczowe, ktoś z naszych obserwowanych w końcu poda dalej lub polubi treść, która nie przypadnie nam do gustu. Albo sam Twitter podsunie nam taką treść pod nos, bo algorytm uzna, że właśnie to może nas zainteresować. Jednocześnie Twitter zaskakująco skutecznie tworzy bańki informacyjne, w których wąskie grono (nie)znajomych wyznaje te same poglądy i wzajemnie się w nich utwierdza. Nie ma tam pola na dialog.
Twitter jest też miejscem prężnych działań (nie tylko ruskich) trolli. Konta o nazwach opatrzonych losowym ciągiem liczb zdaje się mieć na swoich usługach każda partia polityczna, a ich zadaniem jest powielać przekaz partii, dzielić opinię publiczną i angażować się w dyskusje, zwłaszcza tam, gdzie ich nie chcą.
A jakby tego wszystkiego było mało, z roku na rok coraz bardziej widać, jak poziom debaty publicznej na Twitterze szoruje po dnie. Prominentne, zdawałoby się, figury coraz śmielej zniżają się do używania rynsztokowego języka, epatują wydumanym elitaryzmem czy publikują treści po prostu nieprzystające do ich roli w społeczeństwie. Cóż, winą za ten fakt możemy w dużej mierze obarczyć m.in. Donalda Trumpa i Elona Muska, wszak przykład idzie z góry, a jeśli dwie tak potężne persony uczyniły ze swoich internetowych profili ściek świadomości czy manipulacji, to trudno się dziwić, że inni uznają, że też powinni to robić.
Jakie są skutki tego wszystkiego? Oględnie rzecz ujmując, wystarczy jeden cierpki komentarz anonimowego użytkownika, nieprzyjemny news ze świata czy przejaw buty i arogancji polityka, by popsuć sobie humor. Twitter potrafi wywołać też takie emocje, że dajemy się wciągać w bezsensowne dyskusje, które nigdy nie kończą się rozważną konkluzją, ale zawsze pozostawiają odcisk na naszej psychice i samopoczuciu.
Awaria Twittera pokazała mi, że chyba czas na odpoczynek od social mediów
Może to oczywistość i banał, ale wystarczyło kilka godzin, w których nie mogłem korzystać z Twittera i innych mediów społecznościowych, by czuć się zauważalnie lepiej. Żadnej polityki. Żadnych twitterowych mędrków, uważających, że gdybym tylko wstawał godzinę wcześniej, więcej pracował i miał choć jedno mieszkanie po babci, to mógłbym sobie kupić nadmorską willę bez kredytu hipotecznego. Żadnych prawicowych trolli i lewicowych aktywistek. Żadnego FOMO i obawy o to, że przegapiam coś istotnego.
Nie zrozummy się źle - Twitter jest dla mnie bardzo cennym miejscem w sieci, zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Nie ma chyba prostszego sposobu na śledzenie wieści ze świata bezpośrednio u źródeł, co przy pracy w mediach jest obowiązkiem, ale nie ma też prostszego sposobu na obserwowanie ciekawych ludzi. Z Twittera korzystam przede wszystkim dlatego, że dzięki niemu poznałem wspaniałych ludzi, ale też śledzę mnóstwo osób - głównie artystów - których pracę podziwiam i których dzieła czynią moje życie lepszym.
Niestety to, co czyni z Twittera cenne narzędzie, często czyni go również toksycznym bagnem. I czasem się zastanawiam, czy korzyści płynące z Twittera aby na pewno przeważają nad jego negatywnym wpływem na nasze samopoczucie. Czasem się zastanawiam, czy dla nas wszystkich nie byłoby lepiej, gdybyśmy od czasu do czasu robili sobie krótsze i dłuższe urlopy od mediów społecznościowych.