REKLAMA

Zapłacę za internet dwukrotnie więcej, bo w okolicy nie ma konkurencji. Jak naciągają monopoliści?

Wszyscy wiemy, że monopole są złe. Nie mówię oczywiście o sklepach z napojami wyskokowymi, lecz o sytuacji, w której w danej dziedzinie usługi świadczy tylko jedna firma, a przez brak konkurencji może ona dyktować ceny i warunki. Konsument zaś nie ma wyjścia: jeśli potrzebuje usługi lub produktu, musi przystać na warunki monopolisty. Właśnie przekonałem się o tym, że monopoliści na rynkach lokalnych są równie szkodliwi co big-techy.

Zapłacę za internet 2x więcej, bo w okolicy nie ma konkurencji
REKLAMA

Zwykle w kontekście monopolizacji psioczymy na wielkie korporacje z Doliny Krzemowej. Spotify tworzy monopol muzyczno-podcasterski. Apple chce mieć monopol na nasze dusze dystrybucję aplikacji. Microsoft chce mieć monopol na usługi biurowe. Amazon na usługi sieciowe i globalny rynek e-commerce. Meta na media społecznościowe. I tak dalej, i tak dalej.

REKLAMA

Niezależnie od przytaczanej sytuacji możemy się chyba zgodzić, że wielkie monopole są złe. Nie bez powodu Komisja Europejska regularnie wytacza postępowania antymonopolowe przeciw big-techom, by ukrócić ich zakusy. Tym niemniej monopole są szkodliwe nie tylko w skali makro, ale także w skali mikro. Właśnie przekonałem się o tym, próbując podłączyć do internetu mój nowy dom.

Lokalny dostawca internetu rządzi i dzieli

Dla kontekstu: od przeszło czterech lat jestem bardzo zadowolonym klientem Orange i korzystam ze światłowodu w najwyższej dostępnej opcji 1 Gbps. I szczerze? Nie wyobrażam już sobie pracy z wolniejszym łączem. Ktoś powie, że takiej przepustowości nie da się wykorzystać, na co mogę tylko parsknąć śmiechem, patrząc na setki gigabajtów przerzucanych z sieci i do sieci każdego dnia przeze mnie i moją żonę. Oboje pracujemy z domu, oboje każdego dnia obcujemy z wielkimi plikami - szybkość pobierania i uploadu jest kluczowa dla efektywności naszej pracy.

Z tego też względu jednym z najważniejszych kryteriów wyboru lokalizacji nowego domu był dostęp do światłowodu; powrót do "miedziaka" o maksymalnej przepustowości 300 Mb/s nie wchodził w grę.

 class="wp-image-2213103"

To właśnie doprowadzony do domu światłowód był jednym z powodów, dla których kupiliśmy połówkę bliźniaka w wiosce oddalonej o kilka kilometrów od naszego obecnego miejsca zamieszkania. Możliwość podłączenia światłowodu o przepustowości 900 Mb/s, doprowadzonego wprost do skrzynki multimedialnej w garażu, z gniazdami RJ-45 rozprowadzonymi po całym domu? To brzmiało jak bajka.

Kupując dom wiedziałem, że na terenie większości wsi w danej gminie usługi świadczy tylko jeden operator, działający na własnej infrastrukturze. Nie przeszkadzało mi to; obchodziło mnie tylko tyle, by mieć w domu światłowód. Przysłowiowe "schody" zaczęły się dopiero wtedy, gdy zaczął zbliżać się termin przeprowadzki i zacząłem sprawdzać ofertę operatora, aż w końcu poszedłem podpisać z nim umowę. To nadal była bajka. Tylko że taka, jaką napisaliby bracia Grimm.

Pozwolę sobie przytoczyć, ile kosztuje mnie obecna umowa z Orange i jak wyglądała obsługa klienta

Otóż za światłowód na najwyższym pakiecie 1000/300 Mbps płacę niespełna 80 zł miesięcznie, zaś za aktywację zapłaciłem 199 zł. W ramach opłaty aktywacyjnej do mojego mieszkania przyszedł technik, doprowadził do niego światłowód ze stacji rozdzielczej w piwnicy, poprowadził kabel do wybranego przeze mnie miejsca w mieszkaniu, elegancko go podkleił, zainstalował gniazdo i skonfigurował router. Warto też dodać, że technik zjawił się u mnie następnego dnia po podpisaniu umowy. Na przestrzeni lat doświadczyłem może dwóch poważniejszych awarii, w tym jednej kompletnie niezależnej od operatora (drogowcy przecięli kabel podczas remontu ulicy). Nieco ponad rok temu wymieniłem też router na nowego Funboxa 6 z Wi-Fi 6 i złego słowa powiedzieć nie mogę, wszystko działa jak należy.

U lokalnego monopolisty za dostęp do internetu światłowodowego w konfiguracji 900/450 Mbps będę płacił 150 zł miesięcznie. Niemal dwukrotnie więcej niż za zbliżone parametry w Orange. Ba, więcej, niż widziałem u jakiegokolwiek z dużych operatorów. Żaden ze znanych mi dużych czy też lokalnych operatorów nie kasuje za tego typu usługę tak ogromnych pieniędzy. Mało tego - w cenie 80 zł u rzeczonego operatora można mieć pakiet... 250/100 Mbps. Halo, który mamy rok? Oczywiście są to pakiety stricte internetowe; za dostęp do sensownego pakietu telewizyjnego trzeba dodatkowo dopłacić od 40 do 70 zł miesięcznie.

Ale dobra, 150 zł miesięcznie jestem w stanie przełknąć. Nieco trudniej przełknąć mi za to opłatę instalacyjną, która wynosi… 500 zł. I może zapłaciłbym bez słowa, gdyby w jej ramach operator przyłączał mi światłowód do domu i rozprowadzał instalację, ale tę usługę opłacił już deweloper na etapie budowy domu. Za co więc zapłacę 500 zł? Rozmowa z konsultantką wyglądała mniej więcej tak:

- Co dokładnie pokrywa opłata instalacyjna?
- Przyłączenie domu do światłowodu
- Ale w domu jest światłowód
- I przygotowanie instalacji
- Ale w domu jest instalacja
- Ale to i tak musi pan zapłacić
- A czy technik zarobi mi chociaż kable w skrzynce multimedialnej?
- Nie, to nie leży w zakresie usługi

Kurtyna.

Co więcej, czas oczekiwania na przyłączenie do instalacji według umowy wynosi 45 dni. Półtora miesiąca! Dla przypomnienia - światłowód w bloku przyłączono mi następnego dnia po zawarciu umowy i podobnego traktowania spodziewałem się i tutaj. Założyłem, jak widać niesłusznie, że to standard.

Zrozumiałbym to w przypadku konieczności doprowadzenia przewodu do nieruchomości, ale w mojej nieruchomości wszystko jest gotowe. Zapytałem więc, czy naprawdę muszę czekać ponad miesiąc, aż technik przyjdzie wpiąć kabelek do modemu. Dowiedziałem się, że tak i niestety, bardzo nam przykro, nie możemy tego przyspieszyć, nawet za dodatkową opłatą (tak, zaproponowałem, że dopłacę, byle tylko podłączyć się do sieci jeszcze w tym miesiącu). Ach, byłbym zapomniał - ten sam operator w innej części gminy pobiera opłatę instalacyjną w wysokości 700 zł. Za równie "bogaty" pakiet usług.

Oczywiście nie mam zamiaru czekać ponad miesiąca, aż operator łaskawie wyśle technika, żeby wpiął kabelek do modemu i włączył usługę, lecz zamierzam nagabywać ich tak intensywnie, że dla świętego spokoju zrobią to wcześniej. Nie tak powinno to jednak wyglądać i nawet jeśli operator sam z siebie przyśle techników wcześniej, niesmak pozostanie. Kabel do modemu mogę sobie wpiąć sam i na pewno nie muszę na to czekać 45 dni.

Skoro też o modemie mowa, to... dawno nie spotkałem się z tak dramatycznie słabą ofertą urządzeń. W pakiecie z usługą kosztującą mnie 150 zł/mies., której instalacja kosztuje mnie 500 zł, otrzymam modem/router FTTH z niziutkiej półki, który prawdopodobnie niebawem będę musiał wymienić na inny. Tyle dobrego, że będzie on pracował w trybie bridge w parze z moim własnym routerem, bo proponowane przez operatora urządzenie nie obsługuje nawet standardu Wi-Fi 6, o sensownym pokryciu zasięgiem nie wspominając.

Monopolista dyktuje cenę i warunki. I nic nie można na to poradzić

Gdybym otrzymał podobnie niekorzystną ofertę w obecnym miejscu zamieszkania, parsknąłbym śmiechem w twarz konsultantowi i poszedł do konkurencji. W takiej sytuacji znalazłem się zresztą ponad cztery lata temu, gdy w moim bloku był tylko jeden operator. Wtedy pojawił się Orange ze światłowodem, a ja poszedłem do obecnego operatora zapytać, czy są w stanie zaoferować mi coś podobnego. Dowiedziałem się wówczas, że oni przecież też mają światłowód, a te zapewnienia Orange to gruszki na wierzbie. I to była prawda, tamten operator też miał światłowód... w piwnicy. Do mieszkań do dziś doprowadzone są zwykłe miedziane kable i z tego co mi wiadomo ów operator nadal wciska ludziom kit, że to to samo, co FTTH.

Wtedy miałem więc możliwość podziękowania i zmiany usługodawcy na innego, który dał mi lepszą usługę za mniej pieniędzy. A teraz? Teraz mogę tylko zagryźć zęby i płacić. I jeśli np. operator w nowym domu postanowi podnieść cenę do, dajmy na to, 200 zł, usprawiedliwiając to inflacją i wzrostem kosztów operacyjnych, nie będę miał innego wyjścia, jak zagryźć zęby i płacić. Innego wyboru po prostu nie mam. No dobra, mam - mogę nie mieć internetu. Uprzedzając pytanie - nie, LTE nie wchodzi w grę, na wsi jest za słaby zasięg, a też żadna oferta internetu mobilnego nie wystarcza mojemu zapotrzebowaniu. Zostaję więc z jedną jedyną opcją, która jest najmniej korzystną ofertą na internet, jaką w życiu widziałem.

REKLAMA

A to tylko pokazuje, jak szkodliwy dla konsumenta jest monopol. Wyobraźmy sobie, gdyby nagle do mojej wsi wszedł Orange czy UPC, oferując światłowód 1 Gbps za 80 zł, z opłatą aktywacyjną 199 zł. Czy ktokolwiek zdrowy na umyśle skorzystałby wówczas z oferty operatora, który za takie same parametry kasuje ponad dwukrotnie więcej? Oczywiście, że nie. Ten operator byłby zmuszony do obniżki cen, by móc konkurować z drugim usługodawcą, a klient miałby wolność wyboru podyktowanego nie ceną usługi, a jej jakością.

I szczerze mówiąc trzymam kciuki, że nastąpi dzień, w którym w okolicy pojawi się konkurencja. Niestety nic na to nie wskazuje, więc póki co zagryzam zęby i szykuję się do comiesięcznego przepłacania za usługę, która powinna kosztować niemal dwukrotnie mniej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA