REKLAMA

Bez zgody rządu nie napiszesz nawet komentarza w necie. W Chinach bawią się na grubo

Chińscy internauci nigdy nie mieli łatwego życia, a teraz będzie im jeszcze bardziej pod górkę. Władze tego kraju wpadły na pomysł, jak "zadbać o bezpieczny rozwój młodzieży w słusznych wartościach". Chcą czytać każdy komentarz przed jego publikacją w sieci. Chińczyków w internecie jest ponad miliard, więc wyobraźcie sobie, ile tych komentarzy dziennie musi do sieci wpadać.

Cenzura w Chinach: prewencyjna kontrola komentarzy
REKLAMA

Państwo totalne to takie, w którym centralna władza całkowicie skupia się niemal tylko w rękach jednego człowieka. Człowiek ów stara się podporządkować sobie życie pozostałych jednostek, narzucając im swoje poglądy, sympatie i fobie. Mówi im, jak mają żyć, kogo tolerować, a kto jest wrogiem. Wprowadza nakazy i zakazy oraz kontroluje życie obywatela za pomocą rozmaitych państwowych rejestrów. Państwo totalne patrzy obywatelowi na ręce i jeśli ten ma inne zdanie, karze go na rozmaite sposoby: pałą na ulicy, wezwaniem na przesłuchanie, ciąganiem po sądach czy ograniczaniem praw. Wszystko to robi z najwyższego stołka urzędniczego, ograniczając ruchy lokalnych władz w regionach. Brzmi znajomo?

REKLAMA

Tak, chodziło mi o Chiny. W zasadzie od początku internet jest tam ściśle kontrolowany. Nie ma Facebooka, Instagrama, Twittera, Snapchata, YouTube’a, Wikipedii i niektórych usług Google’a z wyszukiwarką na czele. Gdy swego czasu zgubiłem się w Shenzhen, mogłem polegać jedynie na kiepskiej mapie miasta z WeChata, w której nie widziałem siebie w czasie rzeczywistym. Po prostu przewijałem mapę tak, jakbym przeglądał ją w papierowej wersji i szedłem krok po kroku, rozglądając się po nazwach ulic. Zgubić się w Chinach to jednak nie największa bolączka. I tak łatwiej się znaleźć, niż w tamtejszym internecie, który dla człowieka z zewnątrz jest po prostu trudny i to nie tylko ze względu na pismo logograficzne. Tam zwyczajnie wiele informacji jest poblokowanych.

Cenzura w Chinach: komentarze do przeglądu

Okazuje się jednak, że brak wielu zachodnich usług to dla władz chińskich za mało, bowiem Chińczycy mają przecież własne ogromne social media, które też trzeba jeszcze mocniej złapać za wszarz. W jaki sposób? Tego można było się spodziewać, ale chyba mało kto naprawdę w to wierzył. Otóż na konferencji Minor Network Protection w Pekinie władze ogłosiły właśnie, że zamierzają przeglądać każdy internetowy komentarz przed jego publikacją.

KAŻDY.

Chińczycy to pracowity naród, więc włodarze na konferencję przygotowali od razu zmienioną treść przepisów, które mają się do tego odnosić. Dzięki temu wiemy, że chodzi o "każdą witrynę internetową, aplikację i inną platformę internetową o cechach opinii publicznej lub zdolności do mobilizacji społecznej, które zapewniają użytkownikom publikowane teksty, symbole, wyrażenia, obrazy, materiały audio i wideo oraz inne usługi informacyjne".

Czyli w skrócie władze Chin chcą czytać KAŻDY komentarz WSZĘDZIE.

Ta poruszająca nadopiekuńczość spowodowana jest troską notabli o najmłodsze pokolenie Chińczyków, a dokładniej o "praktykowanie przez nich wartości socjalistycznych oraz promowanie zdrowego rozwoju zarówno w zakresie zdrowia fizycznego, jak i psychicznego". Wiecie, w jednych krajach dla promowania odpowiednich postaw pisze się na nowo historię i teraźniejszość, w innych z tych samych powodów zakazuje się pisania czegokolwiek bez zgody państwowego nadzorcy.

Właściciele chińskich aplikacji, stron i social mediów będą mieli teraz szereg nowych obowiązków. Po pierwsze internauci będą musieli podawać prawdziwe nazwisko, a jeśli nie zweryfikują swych kont, nie dostaną możliwości komentowania. Po drugie inspekcje komentarzy mają się odbywać w czasie rzeczywistym i to same strony czy aplikacje mają zadbać o to, by ich systemy zarządzania informacjami były na tyle wydajne, by to ogarnęły. Po trzecie jeśli jakiś komentarz będzie "zły lub nielegalny", to należy go zablokować i zgłosić do państwowego Działu Informacji Internetowej. Po czwarte należy pilnować i natychmiast łatać wszelkie luki, które pozwoliłyby na komentowanie wbrew powyższym zasadom. Po piąte każdy ma obowiązek współpracować z państwowymi inspektorami, a w razie kontroli zapewniać im niezbędne wsparcie techniczne i informacyjne.

REKLAMA

Czyli w skrócie: twórcy apek i stron www muszą sami opracować narzędzia do kontroli miliardów komentarzy pojawiających się dziennie w chińskim internecie. Muszą dopilnować, by nikt nie wypisywał rzeczy, które nie podobają się władzom. A jak już ktoś napisze, to muszą go tym władzom wydać na tacy. Jeszcze cięższe czasy idą dla internetu w Chinach.

Platformy internetowe już się buntują, internauci chińscy niby też, ale co z tego? Niby władze dały tydzień na tzw. konsultacje społeczne, ale to Chiny. Nie ma co się łudzić, że jakiekolwiek protesty czy głosy z konsultacji wpłyną na decydentów. Od 1 lipca nowe prawo wejdzie w życie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA