Polacy zdali egzamin, można skakać po grę. Kangurek Kao to dobra platformówka w świetnej cenie - recenzja
Nowy Kangurek Kao to znacznie więcej niż tylko gra na sentymentach Polaków. Produkcja broni się jako samodzielny twór w rozsądnej cenie, dostępny na każdej platformie, nawet Nintendo Switchu. Niestety, jeszcze długo zajmie mi dochodzenie do siebie po fatalnych dialogach, jakie straszą w tej produkcji.
Uderzam w magiczną płytę, a pobliska rzeka zamarza w efektownej animacji, umożliwiając przepchnięcie wielkiej skrzyni po lodowatej powierzchni. Narzeczona zerka przez ramię i jest przekonana, że po raz kolejny wracam do Crasha Bandicoota. Gdy mówię, że to nowy Kangurek Kao, kiwa z uznaniem głową. - To chyba im wyszło, co? - pyta, doskonale wdrożona w moją pracę recenzenta dla Spider's Web.
- Ano całkiem wyszło. Nowy Kangurek Kao to dobra gra platformowa. Takie rzemieślnicze 7/10 w branżowej skali.
Tate Multimedia celowo robi sobie poduszkę powietrzną, podkreślając w komunikatach prasowych, jak małą i niezależną są spółką, tworząc Kangurka z ograniczonym budżetem. W ten sposób studio chce się chronić przed nieuniknionymi porównaniami z Ratchetem, Crashem i Spyro, tworzonymi za kilku(nasto) krotnie większe budżety. Airbag nie jest jednak potrzeby, bo nowy Kangurek Kao broni się sam. Pomysłami, ceną oraz oprawą.
Trzeba zaznaczyć, że Kangurek Kao to gra znacznie mniejsza niż taki Ratchet and Clank: Rift Apart. Pod względem skali, produkcji bliżej do platformówek ery PS3/X360. Korytarzowych, z mniejszymi światami oraz oprawą, której wciąż wiele brakuje do kinowych animacji Disneya. Mimo tego Kangurek Kao z powodzeniem może walczyć o uwagę nie tylko polskiego, ale światowego odbiorcy. To jeden z tych przyjemnych tytułów, które odpalamy na godzinkę między bardziej "poważnymi" oraz "filmowymi" grami. Maksimum frajdy przy minimum koncentracji.
Sukces Kangurka Kao opiera się na dwóch filarach: po pierwsze, oprawie wizualnej. Po drugie, świetnie dobranym proporcjom.
Dlaczego warto dać szansę grze? Odpowiedź jest prosta: ona się nie nudzi. Twórcy z Tate Multimedia zadbali o to, by gracz otrzymał dobrze wyważoną, dobrze zmieszaną kompozycję eksploracji, sekwencji platformowych, zagadek oraz walk. Rozgrywka jest bardzo zmienna. Najpierw skaczesz nad dołami z lawą, później tłuczesz się z ropuchami, a następnie próbujesz przesunąć magiczną ścianę. Wszystko w ciągu zaledwie pięciu minut, nie pozwalając na wdarcie się monotonii do rozgrywki.
Sekwencje platformowe, walka, łamigłówki - żaden z tych elementów nie jest tak dopracowany, jak w zachodnich platformówkach AAA. Chociaż Kao może się podciągać, brakuje takich mechanizmów jak balansowanie na cienkich krawędziach czy przekonujące skrypty kolizyjne. Pojedynki ograniczają się do jednej kombinacji ciosów, ataku specjalnego, kontr i uników. Tate nie wnosi do platformowego gatunku niczego nowego, ale dzięki energicznym ruchom łychy w kangurzym kotle wszystko jest tak wymieszane, że przygoda odpowiednio angażuje odbiorcę.
Twórcy zapewnili stały dopływ nowych mechanizmów rozgrywki. Co kilka poziomów zyskujemy nowe możliwości. Od skakania między alternatywnymi wymiarami, przez podwieszanie się przy sufitach uszami (?!), po żonglowanie żywiołami. Czuć, że polskie studio zna się na grach zręcznościowych, a lata doświadczenia przełożyły się na umiejętność przykuwania do ekranu.
Co do samej oprawy, Kangurka łatwo można pomylić z nowym Crashem Bandicootem. Inspiracja grą Activision jest tak silna, że dla wielu może stanowić wadę. Dla mnie to jednak zaleta. Tate postawiło na sprawdzony, uniwersalny styl graficzny, dzięki któremu tytuł wygląda poprawnie nawet z mniejszą liczbą obiektów na ekranie. Tożsamość Kangurka się zmienia, artystyczna wspólnota ze starszymi odsłonami gdzieś umyka, ale botoks wyjdzie Kao na dobre, jeśli kangur chce osiągnąć sukces wychodzący poza granice naszego kraju. Na nowego Kangurka przyjemnie się patrzy, produkcja nie odstaje poziomem od innych gier z 2022 roku i to najważniejsze.
Niestety, Kangurek Kao boleśnie cierpi przez brak ostatecznych szlifów, co da się we znaki każdemu graczowi.
Gdy rozbijam misy i dzbany w poszukiwaniu dukatów, część z pękających naczyń blokuje się, zamiast rozpadać na kawałki. Napisy nie pokrywają się z wypowiadanymi kwestiami. W grze istnieją luki pozwalające na zbieranie cennych surowców w nieograniczonych ilościach. Podczas przechodzenia gry na PS5 tytuł dwukrotnie wysypał się do systemu. Technicznych problemów jest sporo i trzymam kciuki, że Tate będzie pracować na pełnych obrotach, by wyeliminować je w trakcie okna premierowego. Bugi są bowiem z kategorii tych bardzo kompromitujących.
Przez błędy i niedociągnięcia czuć, że Kangurek Kao to nie ta sama liga co Ratchet i Clank czy Spyro. Wcześniej opisana przeze mnie animacja zamarzającej rzeki wygląda naprawdę dobrze, ale z drugiej strony zabrakło animacji zamarzających wodospadów. Te po wykorzystaniu mocy lodu po prostu znikają. Efekt jest bardzo nieprzekonujący. Niby detal, ale przez takie detale ogólna frajda z rozgrywki jest mniejsza, niż mogłaby być. Właśnie dbałość o drobiazgi dzieli utalentowanych twórców od rzemieślników.
Grając w Kangurka Kao, mój personalny cringe-o-meter wybiło daleko w kosmos.
Rozumiem, że nowy Kangurek Kao to oferta nie tylko dla osób pamiętających poprzednie odsłony, ale również nowej generacji młodych graczy. Scenarzyści z Tate potwornie jednak przestrzelili, pisząc kwestie dialogowe. Liczba nawiązań do TikToka, streamerów, Instagrama i innych "cool" elementów internetowego (o)bycia przebija akceptowalne normy. Mieliście czasem tak, że nerwowo wierciliście się w fotelu, wstydząc się za słowa kogoś innego? Doświadczam tego, grając w nowego Kangurka, podczas kwestii wypowiadanych przez Kao.
Pogoń za młodszą generacją, wyrażona TikTokami oraz Instagramami, dziwnie kontrastuje z poziomem trudności. Kangurek Kao wcale nie jest tak łatwy, jak mogłoby się to wydawać. Tytuł może być problematyczny zwłaszcza na początku, gdy startujemy z zaledwie trzema serduszkami. Walka z pierwszym bossem była niemożliwa do pokonania przez mojego kilkuletniego kuzyna. Tego samego, który w pojedynkę przeszedł Super Mario Odyssey. Asysta dorosłych na początku przygody wydaje się konieczna.
Bardzo atrakcyjna cena to uczciwe postawienie sprawy. Kangurek Kao na premierę kosztuje 139 zł na PC i 149 zł na konsolach.
W Tate Multimedia doskonale zdają sobie sprawę, że nie stworzyli żadnego mesjasza gatunku. Kangurek Kao to tylko/aż dobra gra platformowa, na kilka spokojnych wieczorów. Dlatego tytuł można zgarnąć w naprawdę dobrej cenie. Cieszy zwłaszcza atrakcyjna stawka portu dla Switcha, dystrybuowanego w fizycznej postaci. Za premierowy kartridż zapłacimy zaledwie 149 złotych. To atrakcyjna cena, zwłaszcza biorąc pod uwagę świetną kondycję rynku wtórnego w Polsce.
Największe zalety:
- Rozsądna, uczciwa cena (139 zł na PC, 149 zł na wszystkich konsolach)
- Świetnie dobrane proporcje między walką, skakaniem i zagadkami
- Miła dla oka oprawa wizualna
- Twórcy skutecznie walczą z monotonią, serwując nowe mechanizmy
- Fani przechodzenia gier na 100 proc. mają co zbierać. Przyjemna platyna
Największe wady:
- Kompromitujące bugi, które nie powinny mieć miejsca. Brak szlifów
- Tak cringe'owe dialogi, że aż człowiek wierci się w fotelu
- Trudny, dziwnie wyważony początek (dla bardzo młodych graczy)
- Pod względem skali, pomysłów i możliwości to tytuł ery PS3/X360
Nasz polski kangur nie powtórzy międzynarodowego sukcesu Crasha czy Spyro. Jest jednak na tyle dobry, że przypadnie do gustu wielu fanom oryginału, szukającym przystępnej, pogodnej gry na krótkie sesje. Jako osoba z 32 latami na karku, z nowym Kangurkiem Kao bawiłem się znacznie lepiej, niż zakładałem. To wyrób typowo rzemieślniczy, ale jeśli rozglądacie się za nową platformówką, warto podskoczyć na wyspę Kangaloo.