Ghostwire: Tokyo od Bethesdy na pecety i PS5, czyli miks cyberpunka i japońskiego folkloru
Jeszcze w tym roku pojawi się w sprzedaży nowa gra Bethesdy, która zostanie wydana wyłącznie na pecety i konsole PS5. Ghostwire: Tokyo, bo o niej mowa, to zgrabne połączenie cyberpunka i japońskiego folkloru.
Microsoft może i kupił sobie Bethesdę, ale wydawca i tak musi wypełnić zobowiązania wobec partnera w postaci Sony w kwestii gier na wyłączność. Z tego powodu w zeszłym roku do sprzedaży w wersji na konsole PS5 i pecety trafił Deathloop przygotowany przez Arkane Studios, a na ten zaplanowano na tych samych platformach debiut Ghostwire: Tokyo od Tango Gameworks.
Ghostwire: Tokyo pojawi się na konsolach Sony oraz pecetach już 25 marca i o grze całkiem sporo już wiemy. W jej opisie na stronie producenta czytamy, że w tym świecie Tokio w wyniku działań niebezpiecznego okultysty opanowały siły nadprzyrodzone, a populacja znika w mgnieniu oka. Na ratunek mieszkańcom rusza główny bohater poszukujący rodziny w towarzystwie "potężnej spektralnej istoty".
A jak Ghostwire: Tokyo wypada na gameplayu?
Już same trailery robią wrażenie, ale kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w zamkniętym pokazie dla mediów, podczas którego mogłem zobaczyć Ghostwire: Tokyo w akcji. Główny bohater o imieniu Akito przechadzał się po otwartym świecie odwzorowującym zamrożoną w czasie stolicę Japonii. Ulice i budynki pełne były Yokai, czyli mściwych duchów grasujących po ulicach.
Gracze będą mogli się zarówno skradać, by odsyłać duchy w zaświaty po cichu, jak i z nimi otwarcie walczyć, co może ściągnąć uwagę całej grupy wrogów. Do dyspozycji otrzymamy cały arsenał supermocy oparty o żywioły. Same istoty przemieszczają się przy tym dość pokracznie, ale widać taka natura tych ubranych w garnitury demonów bez twarzy (które momentami bywają dość przerażające).
Akito często wchodzi też w interakcje z zamieszkującym jego ciałem duchem, który opowiada mu o tym tajemniczym świecie oraz wyjaśnia, co muszą obaj zrobić, aby pokonać tajemniczego przeciwnika i uratować rodzinę bohatera. Pokonywane przez nich demony pozwalają z kolei rozwinąć zdolności, żeby mierzyć się z coraz to większymi wyzwaniami stawianymi graczom przez grę i pomogą w walce z bossami.
Ghostwire: Tokyo miesza cyberpunka z japońskim folklorem.
Chociaż określenie cyberpunk kojarzy się przede wszystkim z grą RPG o tytule Cyberpunk 2020 oraz jej adaptacją w postaci gry wideo Cyberpunk 2077, to tym mianem określa się cały podgatunek science-fiction. Ghostwire: Tokyo się w niego wpisuje, a magia miesza się tutaj z technologią. Co prawda gra jest dość mocno umocowana we współczesności, ale technika jest nieco bardziej rozwinięta.
Oczywiście technologia to tylko jedna strona medalu. W grze będziemy spotykać wiele ponadnaturalnych istot na czele z kotami-sklepikarzami, u których kupimy zaopatrzenie. Scenariusz zapowiada się na prawdziwą jazdę bez trzymanki pełna zwrotów akcji, a wśród wrogów gracza pojawiają się m.in. bezgłowe dziewczynki, do których można strzelać z dopakowanego magią łuku.
Dodam przy tym, że możliwe, iż wynikało to z jakości streamu wideo, ale same ulice Tokio nie zrobiły przy tym na mnie przesadnego wrażenia i na trailerach wyglądały lepiej. Były dość ascetyczne i nie chodzi tutaj nawet o brak przechodniów na ulicach. W chwili jednak, gdy zanotowałem to spostrzeżenie w notatkach, główny bohater wszedł do budynku, gdzie zaczęły go nawiedzać wizje.
I to właśnie w trakcie tych surrealistycznych wizji Ghostwire: Tokyo pokazuje pazury.
Gdy pierwszy raz w otoczeniu gracza zaczęły jak w kalejdoskopie zmieniać się wzory i kolory na ścianach, szybciej zabiło mi serducho. Ghostwire: Tokyo przypomniało mi te najbardziej zakręcone sekwencje z Death Stranding, które tutaj można oglądać z perspektywy pierwszoosobowej, co wraz z dialogami w języku japońskim z angielskimi napisami wzmacnia immersję.
Oprócz tego twórcy Ghostwire: Tokyo chwalą się wykorzystaniem unikalnych cech pada od PlayStation 5, w tym adaptacyjnych spustów (czego przetestować jeszcze nie miałem okazji), a podczas pokazu można było zobaczyć, że na płytce dotykowej w kontrolerze gracz musi rysować wzory, aby rzucać zaklęcia (co jest całkiem fajnym smaczkiem). Gra ma też obsługiwać ray tracing i technologię 3D AudioTech.
Wedle deweloperów gra jest już w fazie "polerowania" i nie zdziwię się, jeśli trafi do sprzedaży w przeciągu kilku tygodni. Pozostaje trzymać kciuki za to, aby otwarty świat faktycznie pełen był unikalnych budowli, bo Tokio jest wdzięcznym miastem przy tego typu adaptacjach - tradycja mieszka się tam z nowoczesnością. Zaraz obok wieżowców mamy świątynie, targi i ciasne uliczki...
Po obejrzeniu kilkudziesięciu minut rozgrywki w wersji beta ostrzę już sobie zęby na pełną wersję Ghostwire: Tokyo.
Cieszy też, że gra nie będzie nas przesadnie atakowała interfejsem - co prawda co jakiś czas pojawiają się w powietrzu symbole guzików, które musimy wcisnąć, ale już podczas starcia z przeciwnikami nie będziemy widzieli pasków życia. Zamiast tego w toku walki wrogowie będą zmieniać swój wygląd - ich ubranie może zostać podarte itp. Z pewnością pomoże się to graczom wtopić w klimat.
Moje wątpliwości budzi jedynie to, czy walka nie będzie tutaj zbyt powtarzalna. Wrogowie poruszali się w dość podobny sposób w przypadku każdego starcia, a tak jak można to tłumaczyć tym, iż to bezmyślne demony, tak liczę na to, że w pełnej wersji gry będzie większa różnorodność broni, mocy oraz samych przeciwników. To samo tyczy się zresztą punktów na mapie otwartego świata - by były one unikalne.
Mimo to jestem dobrej myśli, a moje pierwsze wrażenia po zobaczeniu Ghostwire: Tokyo w akcji są bardzo pozytywne. Z pewnością przyjrzę się pełnej wersji, gdy tylko ta trafi do sprzedaży, co zaplanowano na 25 marca 2022 r. Gracze posiadający pecety lub konsole PlayStation 5, którym bliska jest zarówno japońska mitologia, jak i klimaty cyberpunkowe, powinni mieć na ten tytuł oko.