Widzisz wróbla? To cel-pal! W Chinach nawet dzieci zabijały ptaki, by spełnić prośbę wodza
Drastycznie malejąca populacja wróbla w Polsce i na świecie to dowód na to, że historia niczego nie uczy. Rozpoczęta w 1958 roku przez Mao Zedonga walka z wróblem pokazała, że próba podporządkowania natury musi skończyć się tragicznie.
Z danych ornitologów z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN z 2019 roku wynika, że w ciągu 30 lat z Warszawy zniknęła 1/3 wróbli. To niestety globalny trend - w Wielkiej Brytanii od lat 70. ubyła połowa z 12 mln populacji - który widać zresztą gołym okiem. Wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, że wróbli jest jakby mniej. A wszystkiemu winien jest człowiek. Teoretycznie dzieje się to „przez przypadek” i „siłą rzeczy”, ale konsekwencje dla środowiska i tak są fatalne.
Gdybyśmy tylko nauczyli się czegoś na przykładzie Chin…
To właśnie tam Mao Zedong zadecydował – trzeba się pozbyć wróbli! Wszystko wpisane było w szerszy kontekst. Przywódca Chińskiej Republiki Ludowej rywalizował nie tylko ze „zgniłym, kapitalistycznym” zachodem, ale też ze Związkiem Radzieckim. Tutaj stawka była wprawdzie inna - pokazanie, gdzie tak naprawdę znajduje się komunistyczny raj – ale wyścig toczył się także na poważnie.
Mao, jak pisał Bogdan Góralczyk, autor książki „Wielki renesans” nie szanował Nikity Chruszczowa i traktował z góry. „Uznawał go za grubianina, plebejusza i prostaka, a zwłaszcza miał mu za złe ‘złe potraktowanie Stalina’ (a tym samym i jego własnych praktyk)” – opisywał powody niechęci Góralczyk.
Metody tej rywalizacji były różne. Chiny chciały być największym producentem stali. Dosłownie cały naród miał się do tego przyczynić, zbierając złom i oddając przedmioty zawierające ten surowiec. Potem to wszystko było przetapiane i pomagało w odrodzeniu chińskiego przemysłu.
Elementem „wielkiego skoku”, jak nazywane jest dążenie komunistycznych Chin do postępu, była też walka z wróblami
To właśnie wróble miały wykradać dzieło rolników, jakim były ziarna, będące także istotną częścią chińskiej produkcji żywności.
Z jednej strony chodziło o ratowanie ziaren, ale z drugiej kluczowy był też element wizerunkowy. „Mao chciał pokazać Stalinowi, że z socjalistycznym ludem Chin nikt nie miał szans, nawet przyroda” - mówił „Przekrojowi” prof. Peter Li z University of Houston-Downtown, zajmujący się chińską polityką i prawami zwierząt.
I faktycznie Chińczycy zareagowali na apel Mao. Od 1958 rozpoczęto walkę z czterema plagami, do których zaliczono wróble. Młodzi i starzy prześcigali się o to, kto wybije więcej ptaków i udowodni w ten sposób swój patriotyzm. A raczej: miłość do przywódcy. Do dziś wrażenie muszą robić zdjęcia z epoki, na których widać powiązane zwłoki dosłownie setek wróbli.
Szczególnie przerażający był fakt, że to właśnie dzieci brały czynny udział w eliminowaniu „wrogów narodu”, jakim były wówczas wróble. To z tego czasu pochodzi dobrze znany plakat, na którym widać chłopca celującego z procy. Taka propaganda miała potem fatalne konsekwencje, związane nie tylko z dewastacją przyrody.
- Jeśli dzieciom od najmłodszych lat wpajane jest okrucieństwo wobec niewinnych zwierząt, trudno oczekiwać, aby miały współczucie dla ludzi – mówił prof. Li. Jego zdaniem właśnie w wojnie przeciwko wróblom należy szukać korzeni powodzenia rewolucji kulturalnej. Wychowane w takich warunkach dzieci nie miały później skrupułów, by donosić na członków swojej rodziny czy znęcać się nad wrogami systemu.
Dokładny rezultat wojny z wróblami jest nieznany. Sam Szanghaj chwalił się liczbą prawie 1,4 mln wybitych ptaków. Na pewno ptaki zniknęły z chińskiego krajobrazu.
A potem zaczęli umierać ludzie
Natura nie znosi próżni. Brak wróbli wykorzystały szarańcze. Dosłownie „zaciemniały niebo” i wyjadały uprawy. Rolnicy nie mieli jak się bronić przed prawdziwą plagą. Tym bardziej że byli osłabieni polityką Mao. Górlaczyk w swojej książce pisał:
Chłopów, z ich mentalnością i przywiązaniem do ziemi i upraw, zamieniono w „żołnierzy rewolucji”, podporządkowanych politycznej woli Partii i drylowi spod totalitarnego walca, a nie naturalnym siłom przyrody.
To odbiło się, gdy kraj zmagał się z nawałnicą szarańczy i innych szkodników, z którym wcześniej radziły sobie wróble. Działania Mao doprowadziły do wielkiej fali głodu. Ludzie byli tak zdesperowani, że odnotowywano przypadki kanibalizmu. Według szacunków śmierć w tym okresie poniosło nawet 45 mln Chińczyków. Oficjalne dane mówią o 20 mln zgonów. Okres wielkiego głodu to do dziś w Chinach tabu.
Wróble do Chin w końcu wróciły – były sprowadzone ze… Związku Radzieckiego.
Trudno o lepszy przykład na okrutny chichot historii i losu
Oczywiście dzisiejsza sytuacja nie ma nic wspólnego z tym, co działo się w Chinach na przełomie lat 50. i 60. A jednak i tak dalej człowiek w imię swoich racji próbuje podporządkować sobie naturę, macha ręką na sugestię naukowców, odchodzi od natury i przyrody, doprowadza do śmierci nie tylko wróbli, ale i wielu innych gatunków.
Nawet co piąty gatunek ptaków jest zagrożony wyginięciem w Europie. Przyczynia się do tego ocieplający się klimat, ale i działalność człowieka związana choćby z rolnictwem. Może to wszystko dzieje się wolniej, może nie na skutek totalitarnego wodza, ale co z tego, skoro skutki też mogą być opłakane?