Polski sąd mówi STOP Facebookowi. Przełom w sprawie prywatnej cenzury
Dwa lata trwało, zanim sąd zdecydował oddalić zażalenie Facebooka przeciw Społecznej Inicjatywie Narkopolityki. W końcu jednak jest pierwsza istotna decyzja, dzięki której udało się ustalić warunki gry. I która sprawia, że Facebookowi w tej grze może być trudniej, niż zakładał.
Niby nie brzmi to porywająco: oddalenie zażalenia na postanowienie o zabezpieczeniu powództwa. Pod tym prawniczym kodem kryje się jednak duży sukces Społecznej Inicjatywy Narkopolityki i Fundacji Panoptykon, bo to te dwie organizacje wystąpiły przeciw Facebookowi. Jak mówią ich przedstawiciele, decyzja sądu daje nadzieję dla wszystkich w Polsce na walkę z cenzurą na takich portalach. Bo poszło właśnie o bany na fejsie.
Społeczna Inicjatywa Narkopolityki (SIN) to organizacja zajmująca się edukacją narkotykową. - To nie jest niestandardowy typ edukacji narkotykowej, ale trudny dla odbiorców. Nie mówimy "nie bierz narkotyków", tylko tłumaczymy, jakie ryzyko to niesie, jak się zabezpieczyć, gdy jednak musimy zażyć tych narkotyków. Wychodzimy z założenia redukcji szkód, które jest zalecane przez ONZ, WHO czy Lekarzy Bez Granic. Po prostu pewna grupa ludzi nie zrezygnuje z zażywania substancji psychoaktywnych i do nich też powinny być skierowane programy, dzięki którym zminimalizujemy skutki zażywania - tłumaczy prezes organizacji Małgorzata Małyszko.
Facebook nie mówić po polski
SIN została zablokowana w marcu 2018 r. Najpierw straciła grupę prowadzoną przez jej członków, na której 4 tys. osób wymieniało się doświadczeniami na temat chemicznej zawartości tabletek ecstasy, które pojawiały się na rynku. Według SIN wymiana doświadczeń była ostrzeganiem się przed groźnymi środkami dostępnymi w sprzedaży. Prawdopodobnie według Facebooka była to promocja i sprzedaż narkotyków. Prawdopodobnie, bo portal nie podał przyczyn blokady.
Mimo to niedługo potem poleciał fanpage z 14 tys. obserwujących, wszystkie wiadomości i zdjęcia (część z nich nie miało backupu). Na koniec ten sam los spotkał konto na Instagramie, który do Facebooka należy. Gigant uznał, że działania organizacji to ogólnie rzecz biorąc zachowania szkodliwe. I zaczęła się telenowela.
Jak tłumaczy Małyszko, Facebook to jeden z głównych kanałów komunikacji, którą kierują do młodych. Postanowiła więc walczyć i z pomocą Fundacji Panoptykon poszła do sądu w maju 2019. Polskiego, dodajmy, bo to ważne, i złożyła pozew przeciwko Facebook Ireland, czyli dublińskiej siedzibie portalu odpowiedzialnej za jego działania w Europie. Z Facebookiem zwykle jest ten problem, że nie wiadomo, do którego sądu iść ze skargami. Która jurysdykcja obowiązuje? Lokalna, irlandzka, a może trzeba porywać się na sąd kalifornijski? Dzięki temu od giganta tak trudno pewne rzeczy wyegzekwować - jak podatki czy większą odpowiedzialność i mniejszą arbitralność na rynkach lokalnych właśnie.
Razem z pozwem do sądu trafił wniosek o zabezpieczeniu powództwa. I choć wniosek ten jest kluczowy, to póki co w skrócie: chodziło o to, by Facebook przynajmniej zachował zablokowane strony na czas całej sprawy i nie blokował tych nowo założonych przez SIN.
Choć sąd zgodził się z wnioskiem o zabezpieczeniu powództwa, zaraz nastąpił zaskakujący zwrot. Szybko okazało się, że prosto nie będzie dla żadnej ze stron. Dla Facebooka, bo mimo że był wtedy wart ponad 500 miliardów dol. oraz miał ok. 17 milionów polskich użytkowników, to nie dorobił się prawnika, który znałby język polski. A bez takiego ani rusz - Facebook polskiego pozwu i wniosku Społecznej Inicjatywy Narkopolityki nie rozumie. Trzeba przetłumaczyć i pozew, i postanowienie, a sąd uznał, że płaci ten, kto ma większy interes w zabezpieczeniu. Czyli w tym przypadku: SIN, bo zablokowane strony chce odzyskać.
Organizacja składa na to skargę, argumentując, że jest nietypowe, by działający w języku polskim portal społecznościowy jednocześnie tego języka nie znał. Skarga nie została jeszcze rozstrzygnięta. Panoptykon organizuje jednak publiczną zbiórkę, z której zabezpiecza sobie 9 tys. zł, jeśli zapłacić jednak będzie trzeba (jeśli nie, pieniądze pójdą na inne koszty związane ze sprawą). W międzyczasie tłumacz przekłada dokumenty na angielski i puszcza dalej. A Facebook angielski to znać już musi, już wykręcić się nie da.
Anglojęzyczny zespół prawników z ciepłym jeszcze tłumaczeniem bierze się więc do roboty. Selekcjonuje posty SIN z Facebooka, komentarze użytkowników, interpretuje zdjęcia. Dopatruje się tu i tam promocji narkotyków. Nie wiadomo, jak bardzo skrupulatnie prawnicy Facebooka - nieznający przecież polskiego - analizują posty i komentarze organizacji pisane przecież w języku polskim właśnie. Być może jednak kogoś wynajęto. Po jakimś czasie składają bowiem zażalenie - i to po polsku - na wniosek SIN o to, by nie kasować zablokowanych, ani obecnych kont organizacji. Argumentacja to sto stron wyjaśnień i skrinów. Facebook nie tylko nie zgadza się z wnioskiem SIN, ale w ogóle uważa, że polski sąd to nie jest odpowiednie miejsce do rozstrzygania tego sporu.
Po co ta cała batalia?
Tu telenowela ma dłuuugą przerwę na reklamy. W jej trakcie w samej sprawie nic się nie zmienia. Ale jeśli któraś strona ma coś reklamować, to zdecydowanie ta polska. A jest to promocja walki ze światowym gigantem, który wprowadza tzw. „prywatną cenzurę”. Co ten zwrot znaczy, chyba nie trzeba szczególnie rozwijać, można ograniczyć do wyjaśnienia: myśli, że jest u siebie, to mu wszystko wolno. A tu okazuje się, że jest coś takiego jak prawa człowieka, wolność wypowiedzi itp.
I między innymi w takie właśnie sprawy angażuje się Fundacja Panoptykon. - Uważamy to zjawisko za jedno ze współczesnych zagrożeń dla wolności słowa. Blokada na portalu takim jak Facebook czy Instagram, dla których z punktu widzenia SIN nie ma realnej alternatywy, oznacza w praktyce istotne ograniczenie zasięgu publikowanych materiałów - mówi Dorota Głowacka z Panoptykonu, ekspertka ds. praw człowieka w mediach i nowych technologiach.
Ten aspekt ma jeszcze drugie tło - toczące się od kilku lat w Brukseli dyskusje na temat regulacji usług cyfrowych. Jednym z jej elementów - a ma to być potem trend prawny rozlany na cały świat niczym RODO - jest przejrzystość prawna platform i gwarancja ochrony podstawowych praw użytkowników. Wśród tych praw ma być prosty dostęp do odwołania się w sądzie wobec decyzji np. Facebooka, Twittera, Google’a czy innego giganta. Nie będzie już komplikacji typu: gdzie wysyłać pozew, do którego kraju, w jakim języku? Przykład sprawy w warszawskim Sądzie Okręgowym niejako wyprzedza przyszłe unijne przepisy, nad którymi prace nie ustają.
Mały, ale milowy krok
Po reklamach wracamy z nowym odcinkiem. Najświeższym, bo jak dowiedział się Spider's Web, zaledwie kilka dni temu warszawski sąd oddalił zażalenie Facebooka, podtrzymując własną decyzję sprzed dwóch lat. Tym samym sąd dalej jest zdania, że SIN uprawdopodobniła, iż doszło do naruszenia dóbr osobistych w postaci swobody wypowiedzi i dobrego imienia. Ponadto uznał, że „usuwanie i blokowanie kont oraz grup zakładanych przez Społeczną Inicjatywę Narkopolityki w serwisie Facebook oraz Instagram, zwłaszcza o charakterze publicznym, uniemożliwia komunikowanie się powoda z adresatami umieszczanych treści oraz może spowodować spadek zaufania aktualnych i potencjalnych odbiorców”.
A więc pierwotna decyzja zostaje podtrzymana, a w niej trzy ważne z perspektywy strony SIN i Panoptykonu postanowienia:
- Facebook musi trzymać i nie usuwać zablokowane strony SIN, by w razie przegranej mógł je przywrócić;
- nie może też w trakcie procesu zbanować nie tylko strony, ani jakiegokolwiek posta SIN, by ta mogła prowadzić swoją działalność;
- sprawa dot. zabezpieczenia powództwa mogła być rozpoznana w Polsce na podstawie polskiego prawa; proces właściwy póki co zatem także będzie prowadzony w Polsce.
Jest też jeden wniosek odrzucony: żądanie przywrócenia zbanowanych stron na czas procesu. Sąd uznał jednak, że to już przesada, bo przecież o zbanowanie stron i to, czy je przywrócić, toczy się cała sprawa. Więc ewentualne przywracanie - dopiero po wyroku.
Jednak to, co miało zostać osiągnięte, osiągnąć się udało. - Zależało nam na tym, żeby wykazać, że polscy użytkownicy mogą w tego rodzaju sprawach dochodzić swoich praw w Polsce przeciwko globalnym firmom internetowym. Gdybyśmy mogli pozywać Facebooka jedynie za granicą, możliwość ochrony naszych praw w praktyce miałaby często jedynie teoretyczny charakter, m.in. ze względu na koszty, barierę językową czy nieznany system prawny - komentuje Dorota Głowacka z Panoptykonu.
Nie wiadomo, kiedy zostanie ogłoszony wyrok. Rozwikłanie kwestii wniosków i zażaleń na te wnioski to dopiero nawet nie pierwszy, ale wstępny etap. W żaden sposób nie przesądza to też wyniku sprawy. Pewne jest natomiast, że toczyć się ona będzie przed polskim sądem, bo decyzja sądu jest prawomocna, Facebook nie może już się od niej odwołać. - To niby niewielki, ale dla nas milowy krok. Sprawa jest nietypowa, proces będzie długi, ale ta decyzja daje nadzieję także innym podmiotom, organizacjom czy prywatnym ludziom, że jednak można podjąć walkę ws. cenzury na prywatnej platformie - mówi prezes Małyszko.
Pierwsza rozprawa głównego postępowania nie ma jeszcze wyznaczonego terminu.