Służby cię podsłuchują? Może tak. Może nie. Nigdy się nie dowiesz

2 minuty – tyle potrzebuje policjant, żeby sprawdzić naszą lokalizację z ostatnich 12 miesięcy. Fundacja Panoptykon apeluje, by wreszcie poddać kontroli inwigilację obywateli. Jej skala rośnie, a sądowy nadzór takich działań jest dziś iluzoryczny.

22.03.2021 08.24
Służby cię podsłuchują? Może tak. Może nie. Nigdy się nie dowiesz

Ewelina Kycia poczuła na własnej skórze, czym jest inwigilacja pod koniec 2018 r. W Katowicach odbywał wtedy się szczyt klimatyczny ONZ, a Greenpeace, z którym Kycia współpracuje, znalazł się pod szczególnym zainteresowaniem polskich służb. Podobnie jak temat ekologii, zielonych źródeł energii i katastrofy klimatycznej zainteresował prywatną Katolicką Szkołę z Charakterem im. Edyty Stein w Gliwicach, z której jeden z nauczycieli zaprosił Kycię na lekcję.

– Kiedy przygotowaliśmy się do spotkania z uczniami, do sali wszedł zdenerwowany dyrektor i zapytał „Czy za panią chodzi policja?” – wspomina działaczka i opowiada, że rzeczywiście do szkoły weszli nieumundurowani mężczyźni, którzy od początku szczytu śledzili działaczy Greenpeace. – Początkowo dyrektorowi szkoły mówili, że przyszli po swoje dzieci, ale gdy ich dociskał o szczegóły, to wyciągnęli blachy. Źle trafili, bo dyrektor sam był opozycjonistą w PRL i zamiast się przestraszyć, to ich wyprosił – dodaje. 

Bardziej jednak wystraszył się sam nauczyciel, który potem z działaczką jechał samochodem i widział, jak jest śledzony. – Był naprawdę zszokowany, nie wiedział, jak ma zareagować, bo to, co w filmach może wydawać się ekscytujące, na żywo już stanowczo takie nie jest – wspomina Ewelina Kycia. 

To tylko jedna z historii związanych z inwigilacją opowiadanych przez tę koordynatorkę wolontariatu w Greenpeace. – Szczyt Klimatyczny był dla mnie i innych aktywistów ekologicznych momentem, gdy regularnie widywaliśmy obserwujących nas tajniaków; gdy mieliśmy ogony samochodowe, policjanci wynajmowali pokoje na tych samych piętrach w hotelach, za niektórymi z nas jechali przez pół Polski. To byliśmy w stanie stwierdzić, bo w którymś momencie po prostu zauważyliśmy ich obecność. Ale czy byliśmy, a może wciąż jesteśmy równolegle podsłuchiwani, czy ktoś pobierał nasze bilingi, śledził naszą aktywność za pomocą logowań do internetu? Nie wiem. Jest takie wysokie prawdopodobieństwo, choć nie jestem oskarżona w żadnym śledztwie. Ale nie mam najmniejszej możliwości, by to sprawdzić – rozkłada ręce Kycia. 

I nie jest w tym odosobniona. 

– Służby państwowe mają coraz większe możliwości i apetyt na działania inwigilacyjne, a obywatele w Polsce nie mają najmniejszej możliwości, by dowiedzieć się, czy byli poddawani takiej kontroli – mówi Wojciech Klicki, prawnik i ekspert z Fundacji Panoptykon.

Panoptykon właśnie rozpoczął kampanię „Podsłuch jak się patrzy”, mającą uświadomić nie tylko skalę inwigilacji, ale przede wszystkim brak kontroli nad tymi działaniami.

16-procentowa skuteczność podsłuchów

W 2019 roku (to ostatni rok, za który obecnie znane są takie dane) służby 1 350 000 razy pobrały od operatorów telekomunikacyjnych informacje o tym, gdzie byliśmy w ciągu ostatniego roku i do kogo w tym czasie dzwoniliśmy. W tym samym roku sama policja założyła też 8065 podsłuchów. – Z tego tylko w 16 proc. przypadków, czyli z 1303 podsłuchów uzyskano faktyczne dowody do procesu karnego – podkreśla Klicki. To pokazuje, jak duża może być skala takiej inwigilacji „na wszelki wypadek”, bez szczególnie dogłębnego uzasadnienia i pewności potrzeby uruchomienia tego typu kroków. 

W Polsce do prowadzenia tzw. czynności operacyjno-rozpoznawczych, czyli m.in. zakładania podsłuchów jest dziś uprawnionych dziewięć instytucji. Służby współpracują z operatorami telekomunikacyjnymi, którzy nie mają prawa odmawiać im takich informacji i co więcej są zobowiązani przechowywać przez 12 miesięcy szczegółowe informacje o tym, gdzie byliśmy i z kim rozmawialiśmy.

Dodatkowo rok temu w ramach Tarczy Antykryzysowej 2.0 uprawnienia w tym zakresie uzyskał też premier. Od niemal roku operatorzy telekomunikacyjni są zobowiązani dostarczyć ministrowi cyfryzacji (dziś w ramach KPRM) dane obejmujące dwa tygodnie o lokalizacji telefonów komórkowych osób zarażonych koronawirusem lub objętych kwarantanną. KPRM ma otrzymywać (teoretycznie zanonimizowane) dane o lokalizacji urządzeń końcowych wszystkich użytkowników sieci, także tych zdrowych. Co więcej, operatorom nie dano możliwości odmowy. – Wystąpiliśmy właśnie o dostęp do informacji, jak bardzo KPRM korzysta z tego nowego uprawnienia, bo żadne raporty, żadne statystyki tych działań nie są jawne – mówi nam Klicki. 

Jakby tego było mało, służby – przynajmniej CBA – korzystają również m.in. z oprogramowania Pegasus, które umożliwia przejęcie kontroli nad czyimś telefonem i wszystkimi znajdującymi się na nim informacjami. 

– A to wszystko i tak jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przecież służby dziś mają możliwość czerpać informacje w źródłach publicznych: ZUS, skarbówce, placówkach medycznych. Ale także są coraz bardziej zainteresowane źródłami prywatnymi. Ostatnio okazało się, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego chce stałego dostępu do kamer w stołecznych tramwajach – mówi ekspert Panoptykonu. Dodaje, że mimo tej sporej skali i tak wciąż panuje przekonanie, że problem inwigilacji dotyczy tylko osób z pierwszych stron gazet, polityków opozycji, dziennikarzy. 

Pan i pani mogą być inwigilowani

O tym, że problem narasta, od lat nagłaśniają prawnicy zajmujący się ochroną praw obywatelskich. Pod wpływem skargi aktywistów z Fundacji Panoptykon, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz adwokata Mikołaja Pietrzaka Europejski Trybunał Praw Człowieka zwrócił się już pod koniec 2019 roku do polskiego rządu o przedstawienie wyjaśnień w sprawie inwigilacji prowadzonej przez służby specjalne. 

– Udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie brudnych pieniędzy. Tego typu zarzuty wystarczą, by dana osoba i być może bardzo dużo innych wokół niej została niemalże z automatu objęta działaniami operacyjnymi – mówi nam dr Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA i prokurator krajowy, który sam w związku z zarzutami z 2007 r. o utrudnianie śledztwa i składanie fałszywych zeznań był poddany takim działaniom. Sprawę umorzono w 2009 r.

– Nie ma takiej możliwości, by obywatel był w stanie na zwykłej, prawnej ścieżce dowiedzieć się, czy był inwigilowany przez służby. Wszystko jest u nas w wielkim skrócie „tajne przez poufne” – mówi adwokat Kaczmarek. I mimo że obrońcy praw człowieka od lat apelują o uregulowanie tych kwestii, nic się nie zmieniło. – Od lat podnoszone są te same argumenty: nie może być tak, że w ramach działań operacyjnych człowiek jest podsłuchiwany i nawet po ich zakończeniu nie wie, że była dokonywana taka ingerencja w jego prywatność – dodaje. 

Szczególnie, że może ona dotknąć nawet osoby tylko pobocznie związane z ewentualną sprawą. Mariusz Gierszewski, obecnie dziennikarz Wirtualnej Polski, opowiada, że w ramach inwigilacji jego kontaktów prokuratura pobrała... dane lutnika, który naprawia gitarę Gierszewskiego.

– Kluczowa jest też totalnie iluzoryczna kontrola sądowa nad decyzjami o objęciu obywatela inwigilacją. Panoptykon przyglądał się takim decyzjom w ciągu ostatnich 10 lat i okazuje się, że sądy akceptują ponad 99% wniosków o założenie podsłuchów, jakie do niej trafiają. Tylko w 2011 r. liczba ta spadła do 98,57%. Czyli de facto dochodzi do nich automatycznie – mówi Klicki. 

2020 rok: protesty i kapitalizm nadzoru 

Na konieczność zmian w przepisach dotyczących inwigilacji Trybunał Konstytucyjny wskazał już w 2014 roku. Tyle że zmiany, jakie zaczęły następować, zamiast poddać takie działania kontroli, tylko je rozszerzyły. W 2016 r. przyjęto tzw. ustawę inwigilacyjną i ustawę antyterrorystyczną, które powiększyły uprawnienia służb, nie wprowadzając przy tym żadnych mechanizmów kontroli.

Policja podczas protestu kobiet 17 marca 2021 r. we Wrocławiu. fot. DarSzach / Shutterstock.com

A potem przyszedł rok 2020, który pod wieloma względami okazał się być nadzwyczajny. Nie tylko wybuchła pandemia, która wielu rządom – także polskiemu – dała nowe argumenty do ściślejszego nadzoru i ewentualnej nawet inwigilacji.

– Dodatkowo byliśmy też świadkami ogromnej fali protestów od Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, poprzez protesty przedsiębiorców, a wreszcie nawet 11 listopada. Widzieliśmy też, jak policja używała i nie rzadko nadużywała przemocy podczas takich wystąpień, choć działo się to publicznie, nagrywały to kamery i smartfony. Skoro nie mieli z takimi działaniami problemu, to tym bardziej dlaczego miałyby służby krępować się przed używaniem działań inwigilacyjnych, które są niejawne – podkreśla Wojciech Klicki. 

Skoro takiego nadzoru nie ma, to nie ma też mechanizmów autoograniczających takie działania. A te przecież mogą być nadużywane nie tylko z powodów politycznych, ale także z najzwyklejszych osobistych: do inwigilowania niepokornych przedsiębiorców, biznesów konkurencyjnych dla kogoś bliskiego śledczym czy choćby z powodów prywatnych. Jakim problemem jest założenie podsłuchu byłej żonie?

– Profesjonalna obserwacja jest niewidoczna. Smartfon można aktywować bez wiedzy i zgody użytkownika. W państwach demokratycznych, które nie mają złudzeń, że w policji pracują wyłącznie anioły, tworzy się instytucje kontroli poza administracją rządową – mówi w spocie nagranym dla Panoptykonu Piotr Niemczyk, były zastępca szefa wywiadu, wieloletni ekspert komisji ds. służb specjalnych

Stąd apel o wprowadzenie realnego monitoringu, choćby wzorem tego, jak działa on w Niemczech. – Niemieckie komisje parlamentarne, które kontrolują czynności operacyjno-rozpoznawcze, badają je nie tylko z punktu widzenia legalności, ale również efektywności. Sprawdzają, czy grupa przestępcza, która jest nimi objęta, rzeczywiście jest tak groźna, że trzeba stosować aż tak drogie i skomplikowane środki operacyjne – mówi Niemczyk. 

Tam też osoby objęte nadzorem operacyjnym, jeżeli na jego podstawie nie zostały postawione zarzuty, są informowane o działaniach po ich zakończeniu. By pokazać, jak taka informacja wygląda, Fundacja Panoptykon rozesłała do dziennikarzy specjalne listy od fikcyjnej „Agencji Bezpieczeństwa Narodowego”. – To happening, ale chcemy nim uzmysłowić, że nam się taka informacja po prostu należy – podkreśla Klicki. 

Panoptykon zbiera podpisy pod petycją do władz, żeby przygotowały projekt przepisów zmieniających dzisiejszą sytuację. Petycję można poprzeć na stronie podsluchjaksiepatrzy.org.

Ilustracja tytułowa Trismegist san.