Przedstawiciel wymierającego gatunku. Słuchawki Marshall Major IV - recenzja
W zalewie coraz to bardziej zaawansowanych i droższych słuchawek Bluetooth, Marshall Major IV są powiewem świeżości.
Jako gitarzysta i wielki miłośnik rocka mam ogromną słabość do marki Marshall. Oczywiście sekcja odpowiedzialna za głośniki Bluetooth czy słuchawki nie ma wiele wspólnego z legendarnymi wzmacniaczami, ale czerpie garściami z ich filozofii i stylistyki.
Nie inaczej jest w przypadku słuchawek Marshall Major IV.
Nietrudno jest się zakochać w tych słuchawkach, bo jest w nich coś… odświeżająco prostego.
Nie są to ogromne puszki, które zakładamy na głowę. Major IV są słuchawkami nausznymi, nie wokółusznymi, a to zaś pozwoliło znacząco ograniczyć ich rozmiar. Słuchawki możemy też złożyć do tak niewielkich gabarytów, że udało mi się je schować w kieszeni kurtki.
Marshall Major IV nie są najtańszymi słuchawkami na rynku, ale nie należą też do bardzo drogich konstrukcji, a mimo to jakość ich wykonania stoi na najwyższym poziomie. Pałąk obszyty jest imitacją skóry niczym wzmacniacze i kolumny legendarnej marki.
Puszki wykonano z tworzywa, ale nie sposób odmówić im solidności. Podobnie jak metalowym elementom łączącym je z pałąkiem - wyglądają jak gruby kawałek drutu, ale w praktyce są tak sztywne, że nie sposób ich przypadkiem wygiąć. Trzeba do tego naprawdę mnóstwo siły.
Na każdej z puszek znajdziemy ikoniczne logo Marshalla, zaś prawa słuchawka skrywa port do ładowania USB-C, gniazdo jack 3,5 mm i jedyny przycisk funkcyjny całej konstrukcji, ale o tym za chwilę.
Co ciekawe, Marshall Major IV można też ładować bezprzewodowo, kładąc na ładowarkę prawą puszkę.
Odświeżająca prostota.
Rosnąca liczba słuchawek oferuje coraz to więcej bajerów. Zarówno tych przydatnych, jak ANC, jak i mniej przydatnych, jak mało użyteczne aplikacje. Marshall nie idzie tą drogą. Do obsługi słuchawek Major IV nie jest potrzebna żadna aplikacja. Wystarczy sparować je z telefonem lub komputerem. Do obsługi nie potrzebujemy dodatkowego programu, ani żadnych fikuśnych paneli dotykowych na obudowie. Wszystko obsługujemy z poziomu joysticka na prawej słuchawce, który jest bardzo prosty w obsłudze: ruch góra-dół reguluje głośność, ruch lewo-prawo zmienia odtwarzane utwory, wciśnięcie przycisku zatrzymuje odtwarzanie, dłuższe przytrzymanie włącza/wyłącza słuchawki. Prostota.
A skoro prostota, to próżno tu szukać bajerów. Nie ma ani ANC, ani fikuśnych optymalizacji oprogramowania, ani - tu niestety ubolewam - automatycznego pauzowania utworu po zdjęciu słuchawek z głowy. Jedyny „bajer”, jaki oferują te słuchawki, to możliwość połączenia ich przewodem z drugimi słuchawkami i współdzielenie muzyki, jakbyśmy znów byli dzieciakami na korytarzu w liceum w latach 00’. Ma to swój urok, choć nie sądzę, żeby ktokolwiek z tej funkcji skorzystał.
Jak się to nosi?
Na co dzień nie jestem fanem słuchawek nausznych, bo większość z nich bardzo uciska mi małżowiny. Marshall Major IV o dziwo okazały się nader wygodne. Poduszki nauszników są mięciutkie i nie powodują wrażenia „odparzania się” ucha, nawet gdy korzystałem z nich przez długi czas. Pałąk również nie uciska czaszki - wprost przeciwnie, bardzo równomiernie rozkłada masę na głowie.
Tej masy nie ma jednak zbyt wiele; całość waży raptem 165 g, czyli mniej od większości smartfonów. Tych słuchawek po prostu nie czuć na głowie, ani w torbie. Zakres regulacji pałąka jest też na tyle szeroki, że słuchawki pasują zarówno na małe, jak i na duże głowy. Będą więc świetne nie tylko dla dorosłych, ale również dla dzieci w wieku szkolnym.
Jedyny minus, jaki potrafię wymyślić w tej kategorii, to brak obracanych nauszników. Tyle że to minus na siłę, bo obracanie nauszników w ogóle nie jest tu potrzebne. Po złożeniu są tak kompaktowe, że obracanie nauszników w niczym by nie pomogło, a same nauszniki są też tak niewielkie, że nie ma potrzeby ich obracać po zsunięciu słuchawek na szyję.
Dzięki temu Marshall Major IV są wprost idealnymi słuchawkami do wykorzystania na co dzień, do chodzenia po mieście czy korzystania w komunikacji publicznej. Tym bardziej, że niemal w ogóle nie występuje w nich zjawisko „wycieku” dźwięku - trzeba rozkręcić głośność do maksimum, by towarzysz podróży usłyszał, czego akurat słuchamy. A to prowadzi mnie bezpośrednio do najważniejszego pytania:
Jak to gra?
To zależy. Jeśli mówimy o dźwięku „prosto z pudełka”, jest on bardzo charakterystyczny i nie każdemu musi przypaść do gustu.
Wewnątrz Marshal Major IV znajdziemy przetworniki 40 mm, które odwzorowują spektrum częstotliwości od 20 Hz do 20 kHz. Standard. Ich charakterystyka dźwięku jest jednak bardzo silnie „rockowa”, ale nie w stylu klasycznej litery V, czyli wycofanego środka, a raczej dość wyraźnie podbitego środka, mocnego basu i bardzo ostrej góry. Zupełnie jakby zamiast krzywą częstotliwości, inżynierowie bawili się pokrętłami na wzmacniaczu i postanowili wszystko podkręcić na maksa.
Znakomicie słuchało mi się na nich wszelkiej muzyki gitarowej. Brzmienie jest na tyle selektywne, że byłem w stanie usłyszeć wszystkie nutki skomplikowanych riffów i linie basu. Nieco brakowało mi szerszej rozpiętości sceny, ale w słuchawkach za nieco ponad 500 zł nie ma co oczekiwać przestrzennego audio na miarę Apple AirPods Max.
Nieco za ostre na mój gust okazały się górne częstotliwości. Talerze perkusji brzmią tu bardzo agresywnie i piaszczyście, momentami wręcz nieprzyjemnie. Tak samo kobiece wokale i dźwięk instrumentów smyczkowych czasem okazuje się zbyt ostry dla ucha, co nie każdemu się spodoba.
Jest jednak druga strona medalu - brzmienie Majorów IV po wykorzystaniu korektora graficznego. Jako że nie mamy tu dedykowanej aplikacji, konieczne jest skorzystanie z osobnego programu, np. wbudowanego korektora w Spotify. Wystarczy delikatna zabawa suwaczkami, lekkie wycofanie najwyższych częstotliwości i wyrównanie środka pasma, by słuchawki Marshalla zagrały w sposób śpiewny, melodyjny i zrównoważony.
Dla jasności - pewna ostra „szklistość” górnych częstotliwości nigdy nie znika, nawet gdy pobawimy się EQ, ale można ją opanować na tyle, by przestała przeszkadzać w odsłuchu i zamienić ją z obiektywnej wady w charakterystyczną cechę.
Głęboki bas i świetna separacja ścieżek sprawiają też, że Marshall Major IV znakomicie spisują się w grach i filmach. Niestety nieco mniej świetnie radzą sobie z YouTube’em, ale to w dużej mierze kwestia tego, jak YT podchodzi do kompresji dźwięku. Niezależnie od tego, jakie wideo oglądałem, jego audio brzmiało w słuchawkach Marshalla dość „pudełkowo”.
Niezależnie od tego, do czego będziemy je wykorzystywać, na pewno nie będziemy musieli ich często ładować. Producent deklaruje ponad 80 godzin pracy na jednym ładowaniu i według moich obserwacji to zgodna z realiami deklaracja. Przez ponad miesiąc testów ładowałem te słuchawki raptem dwa razy i w ogóle nie myślałem o poziomie ich energii. Zastanawiam się w tym układzie, czy ładowanie bezprzewodowe - choć jest miłym dodatkiem - jest tu w ogóle konieczne, skoro te słuchawki ładujemy tak rzadko. Dwie godziny na kabelku raz na miesiąc nie wydają mi się jakąś straszną niedogodnością.
Dla kogo są słuchawki Marshall Major IV?
Przede wszystkim dla kogoś, kto szuka słuchawek do chodzenia po mieście, szkole, uczelni, gdzieś między ludźmi. Dla kogoś, kto szuka słuchawek codziennych, a nie tylko do pracy czy okazjonalnego słuchania muzyki.
Marshall Major IV mają wszystko, by zaspokoić tego typu potrzeby: są kompaktowe, leciutkie, świetnie wyglądają, bardzo dobrze grają i zatrzymują dźwięk we wnętrzu obudowy. Nie mają zbyt wielu bajerów (w sumie to nie mają ich wcale), zaś ich brzmienie z pewnością nie trafi w gust każdego słuchacza, ale też trudno jednoznacznie powiedzieć o nich coś złego. To świetne słuchawki.
W chwili pisania tego testu są one nadal dość drogie, bo kosztują ponad 500 zł. To odrobinę za dużo jak na słuchawki bez dodatkowych funkcji, zwłaszcza że Marshall Major IV należą do wymierającego gatunku kompaktowych, codziennych słuchawek nausznych, który jest sukcesywnie zażynany przez tańsze i lepsze słuchawki TWS, nierzadko wyposażone w aktywną redukcję hałasu.
Nie wiem, czy w pełnej cenie poleciłbym ich zakup. Osobiście zdecydowanie preferuję słuchawki TWS. Jeśli jednak wolisz model nauszny i uda ci się dorwać nowe Marshalle na promocji - bierz w ciemno. Nie będziesz żałować.