Odechciało mi się łapać Pokemony. Aktualizacja Pokemon GO Beyond to klęska urodzaju
Nowa wersja mobilnego hitu Niantic to taka typowa klęska urodzaju. Deweloperzy w ramach aktualizacji Pokemon GO Beyond wprowadzili zbyt wiele nowości naraz. Kolejne wyzwania, zamiast zachęcać do zabawy, zniechęcają. Programiści liczby wzięli chyba z kosmosu.
Skrót do gry Pokemon GO trafił na główny ekran mojego smartfona ponad cztery lata temu. Od tego czasu poświęciłem tej produkcji setki, jeśli nie tysiące godzin oraz tyle samo (jeśli nie więcej) złotówek na mikropłatności (i niczego nie żałuję). Niantic przez ten czas wykonało zaś tytaniczną pracę, wprowadzając dziesiątki mniejszych lub większych aktualizacji.
Do tej „gołej” wersji gry dołączyły z biegiem lat raidy (teraz zdalnie), system buddych, zmienna pogoda, walki PvP, lista znajomych wraz z wysyłaniem giftów, wymiany Pokémonów, Zespół R, Mega Ewolucje i wiele innych nowości. Regularnie organizowane są też eventy i dodawane są kolejne generacje stworków. Twórcy w dodatku całkiem zgrabnie przystosowali grę terenową do czasów zarazy.
Teraz zaś przyszła kolej na Pokemon GO Beyond, czyli największą aktualizację gry z tych wydanych do tej pory.
Po czterech latach od debiutu mobilnego hitu, jego twórcy pozwolą nam zdobyć wyższy poziom niż 40. Co ciekawe, przebicie kolejnych progów wymaga już nie tylko punktów doświadczenia, ale również wykonania określonych zadań. Nawet te największe zakapiory nie mają co marzyć, że na start będą się lansować pięćdziesiątką obok nicku.
Rozwinąć o dodatkowe poziomy można również swoje stworki, co docenią pewnie ci najwięksi fanatycy raidowania PvE i walk PvP w ramach Ligi Pokemon, aczkolwiek każdy dodatkowy power-up wymaga zupełnie nowego typu Candy, czyli Candy XL. Oprócz tego pojawiły się sezony, które mają przypisane inne występujące na dziko gatunki stworków w świecie gry.
Jakby tego było mało, w Pokemon GO wprowadzono przy okazji nowe medale oraz kolejne wersje dotychczas istniejących: platynowe. Niantic zapowiedziało również, że lada moment trafią do nas stworki z regionu Kalos, które pojawiły się po raz pierwszy w grach Pokemon X oraz Pokemon Y na konsolę Nintendo 3DS, chociaż ledwo co otrzymaliśmy dostęp do gatunków pochodzących z Unovy…
Jestem tym wszystkim, tak po prostu, przytłoczony.
Kto ma czas, by codziennie łapać co najmniej jednego Pokemona, kręcić Poke Stopem, odbierać i wysłać gifty, wykonywać questy, miziać i karmić swojego buddy’ego oraz toczyć kilka walk PvP? Do tego dobrze byłoby zostawić jakiegoś Pokemona w Gymie, żeby zarabiał Poke Coinsy i wykorzystać codziennego Raid Passa…
Nie zrozumcie mnie przy tym źle — doceniam fakt, iż pracownicy Niantic wkładają naprawdę wiele energii w rozwój Pokemon GO i widzę, że wydane przeze mnie dobrowolnie pieniądze nie poszły na marne. Firma ma mnóstwo świetnych pomysłów, ale to nie zmienia faktu, że gra już nie jest takim „miłym kompanem codzienności”.
Trudno określić moment, w którym Pokemon GO stało się aż nazbyt absorbujące i zaczęło przypominać drugi etat, ale liczba ograniczonych czasowo aktywności wyzwala we mnie FOMO. Wydaje mi się przy tym, że właśnie z tego powodu pojawienie się dodatkowych funkcji i wyzwań przyjąłem bez entuzjazmu.
Już teraz widzę, że dosłownie życia mi nie starczy, żeby skończyć Pokemon GO Beyond.
Co prawda w przeszłości złapałem je wszystkie (i to już nie raz), ale konieczne były wyprawy zagraniczne na dwa inne kontynenty. Niantic zrobił jednak wszystko, żeby zabrać mi tego króliczka. Firma wysłała nas ponownie w tę samą pogoń, czyli po te same stworki, ale w wariantach Shiny, Lucky, Shadow i Purified…
Jakby tego mało, do tego dochodzą limitowane ciuszki albo ataki, ale mimo to ze względu na system wymian może bym wreszcie pełną kolekcję zbudował, gdyby nie jeden szkopuł: stworki regionalne. Te w dobie pandemii są już praktycznie nie do zdobycia i nie ma tu miejsca na pride and accomplishment (TM).
Zdobycie tytułu Mistrza Pokemon również jest realnie poza moim zasięgiem — brakuje mi po prostu czasu na to, by wyklikać dostatecznie dużo walk, zanim upłynie termin i w ostatnich rozgrywkach, w których brałem udział zdobyłem 8 rangę na 10. Wiem też, że prędko podobnego wyniku nie powtórzę…
Czarę goryczy przelewa fakt, iż Niantic teraz „zabrał” mi nawet medale.
Byłem dumny z tego, że większość medali miałem już w złocie, ale programiści uznali, że dobrym pomysłem będzie wprowadzenie nowego poziomu tych dodatkowych wyzwań — obok brązu, srebra i złota można wbić platynę na starych odznakach. Niestety, gdy zobaczyłem, jakie liczby wklepano do kodu gry, opadły mi witki.
Przykłady? Proszę bardzo! Ledwie tydzień temu po czterech latach gry cieszyłem ze złapania trzysetnego grubego karpia, ale teraz do platynowego medalu potrzebuję ich… kolejne 900. Wbiłem też jak dotąd 2 razy best buddy’ego, podczas gdy na platynę trzeba mieć ich już nie 100, a… 200.
Oprócz tego gra wymaga pokonania Giovanniego już nie 20, a 50 razy (na razie miałem pięć walk) oraz wygrania 1000 walk osobno w ligach Great, Ultra i Master (gdzie łącznie mam ich dopiero kilkaset). Podobnie wygląda to w przypadku raidów, gdzie doszły raidy ze znajomymi.
Trzeba mieć ich na liczniku nie 1000, a 2000, tak jak tych zwykłych oraz legendarnych raidów.
W dodatku teraz zauważyłem, że po czterech latach gry złapałem „zaledwie” nieco ponad 600 smoków, których na platynę potrzeba teraz… 2,5 tysiąca. Nie wiem, kto uznał, że zdobywanie tego typu medali z warunkami wziętymi chyba z kosmosu będzie dla graczy frajdą, ale srogo się pomylił.
Przyznam, iż zabiło to jakąkolwiek radość z pojawienia się zupełnie nowych medali w grze. Pomysł na to, by liczyć, ile osób złapało dzięki nam Pokemony z Lure’a, brzmi nieźle, ale co z tego, skoro wbicie wszystkich medali w złocie dla osoby pracującej i tak jest niemożliwe.
Oczywiście to nie jest też tak, że platyn na start nie mam w ogóle, bo jednak grze poświęciłem wiele czasu — dostałem tego typu wyróżnienia za złapanie 51 268 stworków (wymagane 50 tys.) oraz aż 7930 ewolucje (wymagane 2 tys.). Wyklułem też 5108 jajek, czyli dwukrotnie więcej niż potrzeba na platynę (2500).
Małe to jednak pocieszenie, a gorzką wisienką na torcie pełnym goryczy jest system podnoszenia poziomów Pokemonów.
Przelicznik zamiany cukierków w duże cukierki, który wynosi 100 Candy za 1 Candy XL, gdy na zaledwie jeden power-up potrzeba tuzin jednostek tego nowego surowca, to jakaś pomyłka — albo raczej celowe działanie. Niantic ewidentnie chce nas teraz zmusić do robienia raidów z Pokemonami, których mamy już dość.
Tak jak jeszcze tydzień temu mogłem mieć wrażenie, że kiedyś Pokemon GO uda mi się „skończyć” i zobaczyć pod profilem samo złoto, tak teraz wiem, że nie wbiję wszystkich platyn, bo musiałbym tej grze poświęcić jeszcze co najmniej kilkanaście lat — a nie mam pewności, że za tyle czasu będzie ona istnieć.
Dlatego tak jak rozumiem, że i owszem, chodzi zawsze o to, by króliczka gonić, a nie złapać, tak Niantic tegoż króliczka, już wcześniej ledwie majaczącego nam gdzieś w oddali, umieściło już na księżycu, czyli kompletnie poza moim zasięgiem. A te 30 raidów na 41 poziom też będę robił kwartał…