Siedzę po ciemku, bo Google nie działa. Awaria pokazała nasze uzależnienie
Jaka piękna katastrofa, chciałoby się rzec, gdyby nie fakt, że sprawa dotyczy prawie nas wszystkich. Google wraz z większością swoich usług zaliczył dziś największą wpadkę od lat. Zastanówmy się, co to właściwie oznacza.
Jeśli kończyć rok 2020, to z przytupem. Google właśnie zaliczył przepotężną awarię. Skala problemu była największa od lat, a być może największa w całej historii Google'a. Po pierwsze, nie działała większość usług giganta, czyli m.in. wyszukiwarka, Gmail, Dysk Google, YouTube, Mapy Google, Asystent Google, czy też system Google Ads. Po drugie, zasięg awarii był globalny. Usługi nie działały od Stanów Zjednoczonych, poprzez Europę (w tym Polskę), aż po daleką Azję i Australię.
Jeszcze kilka lat temu podobna awaria oznaczałaby znacznie mniejsze problemy, ale żyjemy w roku 2020. Z jednej strony mamy pandemię, z którą wiąże się zdalne nauczanie i zdalna praca. Z drugiej, nawet tradycyjne biura w dużej mierze polegają coraz mocniej na Google'u. Jest też trzecia strona, czyli zawody, które dekadę temu jeszcze nie istniały, a dziś działają tylko w oparciu o internet, chmurę i zewnętrznych dostawców usług. Problemów z Google'em doświadczyli praktycznie wszyscy, niezależnie od stopnia uzależnienia od usług tej firmy.
„Nie działa YouTube, więc nie mam pracy.”
Najlepszym przykładem pracy opartej w całości o Google'a jest zawód youtubera. Tak, zawód, bo dla rosnącego grona osób YouTube jest głównym źródłem dochodu. Nawet w polskich warunkach można zarabiać na youtubie wielokrotnie więcej niż w globalnych korporacjach, a za Atlantykiem dochodzi do tego, że kanały youtube'owe same stają się korporacjami zatrudniającymi całe piony ludzi w kilku krajach.
Ten biznes jest w całości oparty o YouTube'a. Utrata dostępu do kanału to sytuacja porównywalna z utratą tradycyjnej pracy. Większość wielkich youtuberów doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale nie da się z tym zbyt wiele zrobić, ponieważ YouTube jest największą otwartą platformą wideo na świecie. Jeśli chce się mieć zasięgi, YouTube jest niezbędny.
„Czy Gmail już w pełni wstał? Wysyłam maila do klienta i nie widzę nic w wysłanych.”
Awaria Google'a dotknęła też wiele tradycyjnych sektorów, choć firmy oparte o zdalną komunikację jeszcze nie tak dawno temu też były uznawane za nowoczesne, dziwne, a niekiedy wręcz niepoważne. Dziś taki model pracy nikogo już nie dziwi.
Awaria Google'a jednych dotyka mniej, innych bardziej, ale da się ją odczuć właściwie w każdym biurze. Nawet jeśli dane przedsiębiorstwo stroni od usług Google'a, to z pewnością ma kontrahentów operujących na Gmailu. Kontakt z nimi został urwany, a część wysłanych wiadomości zawisła gdzieś w próżni lub zupełnie zniknęła.
Gmail to jednak nie wszystko, bo awaria powodowała, że wielu użytkowników nie mogło zalogować się na swoje konto Google. Ba, Google zwracał komunikat mówiący, że konto... nie istnieje. Utrata całego konta oznaczałaby całkowitą tragedię na bardzo wielu poziomach. Tracimy wówczas dostęp do archiwum maili i wszystkich konwersacji z klientami (o ile nie używaliśmy zewnętrznego klienta). Docelowo tracimy też dostęp do bazy kontaktów. Nie mamy dostępu do panelu Google Ads jak i Google Analytics, wiec biznes internetowy ma przeogromny problem. Na koniec tracimy możliwość zalogowania się do zewnętrznych usług, jeśli loginy mieliśmy powiązane z kontem Google.
Utrata konta Google to absolutna tragedia, w biznesie porównywalna do utraty konta bankowego.
„Dziś lekcje skończą się szybciej.”
Brak dostępu do Google'a to również duże problemy w zdalnej edukacji. Nie działają Dokumenty, nie działa też Google Classroom. Problemów jest jednak więcej. Czy pamiętacie tekst Rafała Gdaka opisujący historię zbulwersowanego rodzica pokazującego działanie zdalnej edukacji w praktyce? Uczeń po napisaniu testu musi wysłać nauczycielowi skan kartki Gmailem w ciągu dwóch minut. Jakikolwiek problem techniczny oznacza niezaliczenie egzaminu.
Już bez żadnych awarii system zdalnej nauki jest dla uczniów wyjątkowo stresujący, a przecież nawet z działającym Google'em problemów technicznych jest aż nazbyt wiele.
„Siedzę z dzieckiem w ciemnym pokoju, bo lampka była sterowana z Google Home.”
W pierwszej chwili brzmi to groteskowo lub wręcz zabawnie, ale przecież systemy Smart Home są dziś codziennością. Osobiście nie jestem fanem takich rozwiązań, a projektując dom kryterium inteligencji urządzeń było jednym z ostatnich przy wyborze sprzętów. Mimo to z biegiem czasu w domu pojawiają się kolejne urządzenia spięte z chmurą i Google'em.
Przykładowo, tzw. oświetlenie ambientowe włączam z aplikacji połączonej z Asystentem Google. Mogę włączać LED-y i sterować ich kolorem głosowo. I nie jest to żadna awangarda, bo takie systemy oświetleniowe spięte z aplikacjami mobilnymi można kupić w bardzo niskich cenach. Ba, trafiają nawet do polskich dyskontów, gdzie wyprzedają się jak ciepłe bułeczki.
Wczoraj będąc na zakupach dostałem powiadomienie na smartwatcha o tym, że robot sprzątający ma zablokowane koło. I o ile odkurzacz raczej nie wyrządzi krzywdy (choć niektóre model mają przecież pełen plan mieszkania), to Google Home pozwala sterować też tak newralgicznymi systemami, jak elektroniczne nianie, często z podglądem z kamery na żywo. Z jednej strony taki system znacząco podnosi bezpieczeństwo, a z drugiej, naraża rodziców i dzieci na zupełnie nowe problemy.
Co zmieni awaria Google'a?
Jestem przekonany, że absolutnie nic. Wymienione wyżej przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej problemów, na jakie natknęli się użytkownicy Google'a przy awarii. Niestety jak zwykle wygoda wygra z bezpieczeństwem i prywatnością. Nawet jeśli użytkownicy - czy to prywatni, czy biznesowi - są świadomi zagrożeń związanych z chmurą i uzależnieniem od jednego dostawcy usług, to często po prostu nie ma alternatywy dla Google'a. Google jest albo największy, albo najlepszy, albo po prostu jedyny.
Wszyscy wiemy, że dywersyfikacja dostawców jest niezbędna, ale dzisiejsza awaria pokazuje, że w praktyce mało kto podejmuje działania zmniejszające ryzyko. Obawiam się, że takie sytuacje są nie do uniknięcia i pozostaje tylko mieć nadzieję, że Google (bądź inny internetowy gigant) szybko upora się z problemem, a nasze dane nie wyparują.