Testowałem Atari 2600 z Lidla. Atari Flashback X wygląda kapitalnie, ale mogłoby działać lepiej
Już od najbliższego poniedziałku w sieci sklepów Lidl będzie można kupić dwie retro konsole: Atari Flashback X (Atari 2600) oraz Segę Megadrive Flashback HD. Dzięki uprzejmości Lidla miałem okazję testować miniaturowe Atari 2600 przez cały weekend. Dzięki temu nie musicie kupować kota w worku, zapoznając się z największymi wadami oraz zaletami tego produktu.
Na początku słowo wprowadzenia: prawdziwe Atari 2600 było pierwszą konsolą z jaką miałem do czynienia. Kawałek drewna i czarnego plastiku ściągnął mnie na drogę, z której nie potrafię zawrócić po dziś dzień. Dlatego mam słabość i sentyment do gier z lat 80., co by wymienić kultowego Froggera, Galagę, River Raid czy Pitfalla. Mimo tego do konsoli Atari Flashback X staram się podchodzić z odpowiednim dystansem, dostrzegając wady i problemy tego urządzenia. Konsola nie jest bowiem idealna, ale i tak cieszy oczy oraz serce.
Trzeba zacząć od wyglądu. To najładniejsza konsola z serii Atari Flashback.
Wystarczy porównać omawiane Atari Flashback X do poprzedniego modelu od tego samego producenta, wydanego rok wcześniej. Różnice między Dziewiątką oraz Dziesiątką są widoczne na pierwszy rzut oka. Konsola w ofercie Lidla jest o wiele bardziej podobna do oryginału. Dostała nawet stylowy drewniany panel, którym wyróżniało się oryginalne Atari 2600 z 1977 r. Zachowano także metalowe suwaki na wysokości gniazda kartridżów. Co prawda suwaków jest więcej niż w oryginalne, ale każdy z nich ma praktyczne zastosowanie. Chwała producentowi, że nie zdecydował się na brzydkie, okrągłe przyciski z poprzedniego modelu.
Atari Flashback X jest zaskakująco małe. To wielka zaleta, biorąc pod uwagę wymiary oryginalnej konsoli. Dzięki swojej miniaturowej formie platforma retro pasuje do innych konsol w wersji mini, co by wymienić świetne produkty Nintendo: NES-a oraz SNES-a. Jeśli więc jesteś kolekcjonerem retro gadżetów i chcesz postawić pomniejszone Atari 2600 obok zminiaturyzowanej SEGI Mega Drive, świetnie będzie to ze sobą komponowało. Urządzenie z Lidla bardzo dobrze wygląda na półce, nadając się do każdej jaskini nerda i geeka. Wizualne odczucia są bardzo, bardzo pozytywne.
Niestety, ogląd obudowy odsłania największą wadę konsoli Atari.
Za największą wadę modelu Flashback X uważam brak gniazda na kartę SD/microSD. Poprzednia edycja konsoli tego samego producenta miała odpowiednie wejście, umożliwiające import własnych ROM-ów. Oznaczało to, iż dzięki zewnętrznemu nośnikowi gracz mógł powiększać kolekcję gier Atari niemal w nieskończoność. Na Atari Flashbacku X nie ma takiej możliwości. Do pamięci konsoli preinstalowano 110 gier i tyle musi nam wystarczyć.
Na szczęście te 110 gier to bardzo solidny katalog. Znajdziemy w nim prawdziwe hity lat 70. i 80. Jest tutaj m.in. Space Invaders, Asteroids, Pitfall, River Raid, Frogger czy Centipede. Większość gier można rozegrać w trybie dla dwóch osób, na co pozwalają dwa dżojstiki dołączone do zestawu. Mimo tego nie potrafię przeboleć tak fundamentalnej wady jak brak wsparcia dla własnych ROM-ów. Zastawione szkiełkiem gniazdo kartridża aż prosi się o zmianę w wejście dla kart SD albo pendrive’a.
Będąc przy wadach konstrukcyjnych, chociaż zasilacz łączymy z konsolą przez gniazdo microUSB, konsolę musimy ładować bezpośrednio przez wtyczkę w gnieździe sieciowym. Wielka szkoda. Sądziłem, że wystarczy do tego zwyczajny kabelek USB, jak w przypadku SEGI Mega Drive Mini czy retro konsol Nintendo. Te zasilam bezpośrednio ze slotu USB w telewizorze, bez marnowania gniazda na listwie zasilającej. Niestety, Atari Flashback X nie pozwala na takie ułatwienie.
Konsola z Lidla oferuje za to przyjemne usprawnienia podczas samej rozgrywki.
Przyjemną wartością dodaną jest fakt, że prawie każdą grę możemy cofać za pomocą dedykowanego przycisku na dżojstiku. Niczym przewijana taśma kasety VHS, rozgrywka na naszych oczach wraca do punktu, który uznamy za stosowny. Oczywiście podręczna pamięć konsoli jest ograniczona, a przewinąć możemy kilkanaście – kilkadziesiąt ostatnich sekund. Tyle jednak bez problemu wystarczy aby uniknąć zagrożenia, lepiej ściąć zakręt bądź ponownie skoczyć nad rozpadliną.
Z przewijaniem rozgrywki idą w parze stany zapisu, oczywiście niedostępne na oryginalnym Atari 2600. Dla każdej produkcji możemy zapisać maksymalnie pięć slotów, do których wrócimy w dowolnym czasie. Sloty dają się nadpisywać i tylko Space Invaders z jakiegoś powodu odmawia posłuszeństwa oraz współpracy podczas korzystania z funkcji save. Jak gdyby podczas grania w ten jeden tytuł konsola uruchamiała starszą, prostszą wersję emulatora.
Dodatkową opcją jest filtr redukujący charakterystyczne pasy na ekranie (bądź je dodający, coś dla miłośników retro). Niestety, w konsoli zabrakło mi możliwości wymuszania nowych proporcji ekranu albo automatycznego rozciągania obrazu. Wszystkie gry uruchomione na Atari Flashback X wyświetlają się w oknie z oryginalnymi proporcjami 4:3, w jakości 720p. Wolną przestrzeń po lewej i prawej stronie wyświetlacza można wypełnić jedną z kilku tapet wybieranych w zakładce ustawień. Tam też wyłączymy frustrującą muzykę, domyślnie grającą (na nerwach) w menu.
Odbiór samej konsoli jest świetny. Nieco gorzej z dżojstikami.
Muszę przyznać, że tutaj zawodzi mnie pamięć. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak czułe były oryginalne kontrolery Atari 2600. Musicie jednak wiedzieć, że te w zestawie z Flashbackiem X zdecydowanie nie należą do precyzyjnych. Dżojstiki posiadają spory obszar martwej strefy, po której przychodzi dosyć wąski odcinek stopniowanej reakcji. Przez to drążek początkowo jest oporny na polecenia, a później wykonuje je do przesady. To problematyczne zwłaszcza w grach wymagających sporej precyzji, jak Pong czy Circus. Jeśli tak było również w oryginalnej konsoli – w porządku, nie mam zastrzeżeń. Jeśli nie, producenci mają kolejne pole do poprawy.
Dla wielu problemem może być również fakt, że dżojstiki w zestawie z konsolą są przewodowe. To jednak standard w przypadku platform retro, na który nie ma się co obruszać. Co prawda producent eksperymentował z bezprzewodowymi kontrolerami we wcześniejszych wersjach retro Atari (podczerwień, potem WiFi 2,4 GHz), ale zdaje się, że większość klientów woli klasyczne rozwiązanie nawiązujące do oryginalnego Atari 2600. Co kabel, to kabel.
Z dżojstikami mam również ten problem, że działają bardzo ociężale i mało responsywnie podczas nawigacji w menu. Nie wiem czy to problem sprzętowy. Być może wina leży po stronie wydajności oprogramowania. Nawigowanie po ekranach Flashbacka X nie jest jednak szybkie i intuicyjne. Komendy trzeba od czasu do czasu powtarzać, a także nie można zbytnio się spieszyć z ich wprowadzaniem. Na szczęście podczas samej rozgrywki nie mam już się do czego przyczepić.
Jest frajda, nie ma frajdy?
Ze względu na brak możliwości instalowania własnych ROM-ów oraz emulatorów potencjał miniaturowego Atari został poważnie ograniczony. W piątek spędziłem z konsolą całe popołudnie, nie mogąc się oderwać od klasyków z wczesnego dzieciństwa. W sobotę katowałem wymagające przygodówki i platformówki. W niedzielę było już mi jednak tęskno do Call of Duty: Modern Warfare i Death Stranding. Piję to tego, że po dwóch dniach sentymentalnej zabawy nie bardzo jest co robić z malutkim Atari. Moje wylądowało na półce, ciesząc oko i serce.
Atari Flashback X to bardzo ciekawa, interaktywna i w pełni doświadczalna lekcja nowożytnej historii. Jednak odwiedzający mnie znajomi woleli rozegrać kolejny turniej w Dragon Ball FighterZ niż słuchać zachwytów starego grzyba wspominającego swoje dzieciństwo. Z miniaturką Atari 2600 spędzili kilka chwil, traktując urządzenie jako ciekawostkę mniej atrakcyjną od retro NES-a. Imprezowo-pokazowy potencjał tego urządzenia nie jest wielki, a grafika lat 70. I 80. to dzisiaj realna, poważna przeszkoda w odbiorze gier Atari.
Największe zalety:
- Kapitalnie wyglądająca konsola, świetnie się prezentuje
- Miniaturowe gabaryty
- Mechanizm przewijania i zapisu gier wideo
- Obecność topowych gier takich jak Frogger czy Pitfall
Największe wady:
- Brak wsparcia dla zewnętrznych nośników i własnych ROM-ów
- Niska precyzja dżojstików, toporna nawigacja w menu
- Brak możliwości zaawansowanej modyfikacji obrazu
- Bawi mniej niż retro wersje konsol NES i SNES
Produkt z Lidla nazwałbym gratką kolekcjonerską. Artefaktem świetnie wyglądającym na półce albo na regale. Zdobyczą od wtajemniczonych dla wtajemniczonych. Szczerze jednak wątpię, aby grami pamiętającymi wojnę o Falklandy udało się wam zainteresować znajomych, przyjaciół czy rodzinę. Zwłaszcza, że urządzenie mogłoby działać lepiej. Za to pod względem wyglądu sprzęt jest absolutnie pierwsza klasa, stanowiąc kapitalną pozycję w prywatnym zbiorze retro-konsol.