Fossil Sport to najlepszy smartwatch z Wear OS. Nie kupuj go
Spędziłem ponad miesiąc z najlepszym zegarkiem z Wear OS na nadgarstku. Fossil Sport zachwyca możliwościami, kosztuje rozsądne pieniądze, ale nie jestem pewien, czy mogę go komukolwiek polecić.
Testowałem każdą generację smartwatchów z systemem operacyjnym od Google’a, od pierwszego Android Wear, aż po najnowszą generację Wear OS i mogę bez cienia wątpliwości stwierdzić, że lepszego niż Fossil Sport na nadgarstku nie miałem. Wcześniej przez kilka miesięcy nosiłem bliźniaczego Fossila Q Explorist, który również zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie.
Nawet względem poprzedniej generacji inteligentnych zegarków, która była tragicznie powolna, niedopracowana i uboga w funkcje, Fossil Sport i Q Explorist to potężny przeskok, a nadchodząca – piąta już – generacja zegarków Fossila zapowiada, że będzie tylko lepiej.
I może właśnie… lepiej poczekać na tę piątą generację, a czwartą traktować co najwyżej jako przedsmak tego, czym inteligentny zegarek z systemem od Google’a może być. Bo to, czym jest dziś… cóż. Powiedzmy, że konkurencja nie ma się czego obawiać.
Fossil Sport na pierwszy rzut oka wiele rzeczy robi dobrze
A nawet bardzo dobrze. Zacznijmy od jakości wykonania.
W przeciwieństwie do dość ciężkiego i topornego Q Explorista, Fossil Sport jest leciutki, smukły i poręczny – jak na zegarek ze sportem w nazwie przystało. Oczywiście jest też odporny na działanie żywiołów i zanurzenie do 5 ATM.
Szczególnie urzekł mnie sylikonowy pasek, który jest miękki, giętki i nie odparza dłoni, nawet w pełnym słońcu lub w trakcie intensywnego treningu. Jeśli szukamy czegoś bardziej eleganckiego albo po prostu chcemy wymienić pasek na taki w innym kolorze: żaden problem. Fossil Sport jest kompatybilny z każdym paskiem o szerokości 22 mm.
Smartwatch obsługujemy trzema przyciskami, do których jeszcze wrócę, ale dość powiedzieć, że ich umiejscowienie, klikalność i użyteczność stoją na bardzo wysokim poziomie – niezależnie od tego, czy nosimy zegarek na lewym, czy na prawym nadgarstku.
Nadmienię też, że bardzo podoba mi się rozmiar Fossila Sport – 43 mm średnicy to idealny kompromis, by zegarek pasował zarówno na przeciętnej wielkości męskie, jak i damskie nadgarstki. Nie jest ani za duży, ani za mały. W sam raz.
O ile jednak na pierwszy rzut oka trudno się przyczepić do paska czy aluminiowo-nylonowej obudowy, tak niestety dość szybko zaczynają one zdradzać oznaki zużycia. Po kilku tygodniach spód paska zaczął się wycierać, zaś brzegi obudowy już są odrapane, choć przysięgam – starałem się obchodzić z zegarkiem jak najdelikatniej, nie zabierałem go na plażę ani do lasu i ogólnie próbowałem utrzymać w nienagannej kondycji aż do czasu napisania tego tekstu. Nie udało się.
Na pierwszy rzut oka bardzo udany jest też wyświetlacz w Fossilu Sport. To ten sam panel, co w Fossilu Q Explorist – IPS z pięknymi kolorami, o dostatecznie wysokiej jasności, by komfortowo używać go w pełnym słońcu.
Sęk w tym, że… panel podświetla się tylko wtedy, gdy zegarek jest aktywny. Przez większość czasu jest albo wygaszony, albo przyciemniony (jeśli włączymy tryb always-on). W efekcie chcąc odczytać godzinę czy sprawdzić cokolwiek na zegarku, musimy nim albo dość gwałtownie poruszyć, albo dotknąć przycisku lub ekranu. Mało to poręczne, ale to chyba jedna cecha wspólna wszystkich smartwatchów – najsłabiej wychodzi im właśnie podawanie godziny, niezależnie od warunków zewnętrznych.
Nie można się jednak przyczepić do samej czułości i jakości działania panelu dotykowego, bo ta jest wzorowa. Podobnie wzorowy jest motorek wibracyjny; nie jest to może poziom Apple Watcha i jego subtelnego pukania w nadgarstek, ale blisko. W każdym razie – nigdy nie przegapiłem powiadomienia i nigdy nie czułem dyskomfortu, gdy zegarek wibrował. Tutaj ogromny plus.
Fossil Sport to smartwatch o ogromnych możliwościach
Jak na zegarek z Wear OS przystało, Fossil Sport potrafi naprawdę wiele.
Jest zegarkiem, to oczywiste. Można mu zmieniać tarcze z poziomu smartwatcha lub z poziomu aplikacji, to również oczywiste. Można nim płacić przy użyciu Google Pay i działa to znakomicie. Można odbierać powiadomienia, odpowiadać na nie, sterować multimediami i robić wszystko, na co tylko znajdziemy stosowną aplikację w Sklepie Play.
Jako że Fossil Sport pracuje w oparciu o Wear OS w najnowszej odsłonie, mamy tu również panel Asystenta Google na skrajnym lewym pulpicie, skąd możemy wezwać AI od Google’a. Niestety, o ile Fossil Sport ma wbudowany mikrofon, tak nie ma wbudowanego głośnika, więc odpowiedzi na zapytania ukażą się w formie tekstowej lub zostaniemy odesłani do smartfona. Z tego samego względu nie możemy też poprzez Fossila toczyć rozmów telefonicznych.
Fossil Sport umożliwia również przechowywanie muzyki offline (także ze Spotify) oraz oferuje wbudowany GPS, co przyda się zwłaszcza podczas wszelkiego rodzaju aktywności, jeśli będziemy chcieli zostawić telefon w domu.
A skoro o aktywności mowa…
Ile jest sportu w Fossilu Sport?
Odpowiem: zaskakująco dużo. I wcale nie trzeba ku temu doinstalowywać zewnętrznych aplikacji, bo Google Fit na przestrzeni ostatnich lat przerodził się w zaskakująco kompetentnego towarzysza treningów.
Oczywiście nie znajdziemy tu tony parametrów jak w Garminie; nie dowiemy się, jaki jest nasz pułap tlenowy czy próg mleczanowy, a zegarek nie rozpisze nam też treningów i nie doradzi odpoczynku – po takie bajery musimy sięgnąć w stronę któregoś z Forerunnerów lub Fenixów.
Fossil Sport spisze się za to zaskakująco dobrze w bardziej przystępnym mierzeniu aktywności: bez trudu zmierzy prosty bieg, szybki marsz lub jazdę na rowerze. Jest też na tyle inteligentny, by nie zliczać jako kroków pisania na klawiaturze czy siekania warzyw; odczyt krokomierza zazwyczaj jest zgodny z liczbą faktycznie przebytych kroków.
Sprawdziłem też dokładność GPS-u przy połączeniu z telefonem i z samego tylko zegarka, i mogę potwierdzić, że odczyty są niemal w pełni zgodne z rzeczywistością – choć nie tak dokładne, jak np. z Garmina Fenix 5 Plus.
Miejscem, gdzie Fossil Sport z Google Fit na pokładzie naprawdę błyszczy na tle innych smart-zegarków, jest siłownia.
Tam sportowe zegarki Garmina potrafią prawie nic. Tymczasem o wiele od nich tańszy i – wydawałoby się – prostszy Fossil jest znakomitym towarzyszem treningów.
Zegarek znakomicie sobie radzi z rozpoznawaniem poszczególnych aktywności. Prosto z pudełka rozpoznaje podstawowe ćwiczenia, jak podciąganie, pompki, wyciskanie żołnierskie, rosyjski skręt, etc., ale też bardzo szybko się uczy. Jeśli np. trenujemy kalistenicznie, albo wykonujemy inne ćwiczenia, których Google Fit nie przewidział, możemy dodać je do zestawu ręcznie. W miarę upływu czasu zegarek sam będzie rozpoznawał te „dziwne” ćwiczenia, zliczając liczbę powtórzeń z niepokojącą dokładnością.
Jedynym, czego naprawdę mi brakowało, jeśli chodzi o trening siłowy z Google Fit, to jakiś sposób na dodawanie drop-setów (żeby zegarek poprawnie zapisał drop-set, trzeba zrobić minimum 20-sekundową przerwę między dropami, a jaki wtedy jest sens?). Przydałaby się też możliwość uprzedniego zaplanowania treningu, by w jego trakcie nie trzeba było tracić czasu na ręczne dodawanie aktywności, tylko podążać zaplanowanym wcześniej torem.
I prawdę mówiąc, gdyby nie te właściwości sportowe Fossila Sport, dawno już wrzuciłbym go do szuflady i zapomniał o nim na amen.
Fossil Sport ma problemy, przez które nie mogę go polecić.
Gwoli dziennikarskiej uczciwości – zegarek, którego obecnie używam, to drugi egzemplarz, jaki firma przysłała mi na testy.
Pierwszy po kilku tygodniach zawiesił się i… umarł. Nic nie pomogło. Uznałbym to za złośliwość rzeczy martwych i czysty przypadek, gdyby nie fakt, że w podobny sposób straciłem ledwie kilka tygodni wcześniej Fossila Q Explorist. Również zawiesił się na amen.
I niestety, mam wrażenie, że prędzej czy później (raczej to pierwsze) podobny los spotka także Fossila Sport, którego mam teraz na nadgarstku. A nawet jeśli nie, to pomimo wszystkich wspaniałych funkcji tego zegarka, obcowanie z nim na co dzień to tragi-komedia.
Zegarki z Android Wear od początku swojego istnienia miały problemy z wydajnością. Niestety, nawet zastosowanie platformy Qualcomm Snapdragon Wear 3100 i 1 GB RAM-u nie wystarczyło, by zaspokoić zapotrzebowanie Wear OS na moc obliczeniową.
W efekcie zegarek działa ospale, jak smartfon z Androidem z 2010 r. Animacje chrupią, zegarek potrzebuje kilku sekund, by uruchomić najprostszą aplikację. Dajmy na to – jeśli uruchomimy stoper i w międzyczasie ktoś przyśle nam powiadomienie, jest bardzo duża szansa, że zegarek się przytnie i albo zamknie działający w tle stoper, albo pomyli jego odczyt.
Po kilku tygodniach z tym konkretnym egzemplarzem Fossila Sport muszę go restartować minimum co drugi dzień, by choć przez te kilka chwil cieszyć się względną płynnością interfejsu. Potem zegarek znów zwalnia do nieużywalnego poziomu.
Oczywiście zdarza mu się też kompletnie zawiesić, w najmniej oczekiwanym momencie. Np. na siłowni, tuż przed rozpoczęciem treningu. Wciskam „rozpocznij trening” i… nic. Trenuję z zawieszonym przyciskiem rozpoczęcia treningu. Strasznie demotywujące.
Największym problemem Fossila Sport jest czas pracy.
Producent deklaruje „cały dzień”, co samo w sobie jest mizerną wartością, zwłaszcza na tle Samsunga Galaxy Watch, który może pracować z dala od ładowarki nawet kilka dni.
W praktyce Fossil Sport faktycznie wytrzymuje cały dzień… czasami. O dziwo nie jest to zależne tylko od wykorzystywania GPS-u, dni treningowych i always-on display.
Bywały dni, kiedy Fossil Sport, pomimo włączonego always-on display, wytrzymywał cały dzień bez większego problemu.
W inne dni akumulator wystarczał na cały dzień nawet wtedy, gdy przez dwie godziny śledziłem trening w Google Fit.
W jeszcze inne dni jednak zegarek potrafił rozładować się o 17:00, choć always-on display był wyłączony, dzień nie był intensywny i nie mierzyłem żadnej aktywności.
Najgorzej było w upały – w najcieplejsze dni Fossilowi Sport do rozładowania się wystarczyły dwa niezbyt długie spacery z psem i kilka leniwych godzin przed biurkiem. O 15:00 zegarek wołał o prąd.
Nie wiem, z czego wynika ta rozbieżność, ale w moich oczach dyskwalifikuje ona Fossila Sport. Można przeboleć jeden dzień czasu pracy – zwłaszcza że zegarek ładuje się do pełna w nieco ponad godzinę. Nie można jednak przeboleć kompletnej nieprzewidywalności tego czasu pracy, przez którą nie wiadomo, o której zegarkowi zabraknie energii. A uwierzcie mi: niewiele rzeczy sprawia, że człowiek czuje się głupio, jak odpowiedzieć na pytanie „przepraszam, która godzina?” słowami „chwileczkę, zegarek mi się zawiesił, sprawdzę na telefonie”. Nie pytajcie, skąd wiem.
Fossil Sport to zegarek z ogromnym potencjałem, niszczony przez szereg niedociągnięć.
Bardzo żałuję, że nie mogę napisać „kupujcie”. Fossil Sport ma ogromne możliwości, świetnie sprawdza się jako kompan fitnessowy dla przeciętnego Kowalskiego i nie kosztuje majątku – możemy go nabyć za mniej niż 1000 zł, co na tle Apple Watcha, Galaxy Watcha czy Fenixa 5 jest wręcz okazją.
Tyle że nawet relatywnie niska cena nie przysłania niedociągnięć, przez które korzystanie z tego zegarka szybko może zmienić się z przyjemności w technologiczny koszmar.
Mam nadzieję, że piąta generacja zegarków Fossila jakoś zaradzi tym bolączkom, bo to urządzenia z ogromnym potencjałem, niemal idealnie łączące ze sobą świat smartwatchów i zegarków fitness.
Cóż jednak po wspaniałym pomyśle i wielkich możliwościach, kiedy ich działanie pozostawia tak wiele do życzenia?