YouTube trochę jak Chomikuj.pl - prawilni youtuberzy tracą pieniądze, a piraci harcują
YouTube ma problem. A raczej to twórcy publikujący na YouTubie mają problem, bo muzyczne korporacje wespół z platformą próbują ich zrobić w… no. Sami wiecie, w co.
Wybaczcie wulgarność, ale gdy czytam kolejne doniesienia o tym, jak rażąco niesprawiedliwy jest mechanizm filtrowania treści pod względem naruszenia praw autorskich na YouTubie – znany inaczej jako Content ID – ciśnienie skacze mi poza skalę i mam ochotę wyć do księżyca.
Nowy raport opublikowany przez The Verge doskonale obrazuje na jak wielką skalę rozrósł się problem, o którym artyści-muzycy publikujący na YouTubie donoszą od lat, a który w ostatnich miesiącach stał się nie tyle solą w oku, co gwoździem do trumny niektórych.
W dużym skrócie: otóż YouTube, przy wsparciu czy może wręcz z inicjatywy wielkich muzycznych konglomeratów (w szczególności największego, Universal Music) masowo rozsyła zawiadomienia o naruszeniu praw autorskich do muzyków publikujących na platformie. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie wybiórczość, z jaką wybierane są kanały otrzymujące zawiadomienia.
Polityka naruszenia praw autorskich na YouTubie nie działa
Subskrybuję i oglądam regularnie na YouTubie kilkanaście-kilkadziesiąt kanałów muzycznych, w szczególności twórców, który uczą innych grać na gitarze i produkować nagrania. Każdy z nich, autentycznie każdy, w ten czy inny sposób został w ostatnich miesiącach dotknięty przez politykę YouTube’a.
W szczególny sposób ucierpiał jeden z najlepszych obecnie muzycznych edukatorów, Paul Davids, któremu YouTube jednego dnia zablokował kilkanaście filmów w oparciu o zawiadomienie od Universala:
Mówimy tu o kanale, który wykorzystuje muzykę w ramach dopuszczanego przez prawo cytatu użytku edukacyjnego i o filmach, w których muzyka Universala czasem występuje przez kilka sekund, a czasem… nie występuje w ogóle. Tak, YouTube zablokował m.in. wideo, w którym autor OMAWIA utwór, nie odtwarzając go, albo w którym omawia akord rozpoczynający jeden z utworów (i obecny w bazylionie innych utworów), nie grając całej piosenki.
Podobne przypadki w świecie edukacji muzycznej na YouTubie są coraz bardziej powszechne i coraz bardziej problematyczne. Bo jeśli ktoś – tak jak wspomniany wyżej Paul Davids – właśnie rzucił tradycyjną pracę i zarabia ucząc na YouTubie, a jego jedynym źródłem utrzymania są póki co wpływy z wyświetleń reklam przed filmami, to ma zdrowo przerąbane, bo na mocy zawiadomienia o naruszeniu praw autorskich może zrobić tylko trzy rzeczy:
- usunąć wideo z kanału w całości,
- wyedytować fragment, w którym użyty został utwór (co w przypadku kanału edukacyjnego oznacza powrót do opcji nr 1),
- pozostawić wideo na kanale, ale cały wpływ z reklam, który trafiłby do twórcy, trafia do wytwórni, która zgłosiła naruszenie (i do YouTube’a, oczywiście. Tu nic się nie zmienia).
W każdym z powyższych przypadków taki twórca ma przekichane.
YouTube zapewne odpowiedział by na te zarzuty, że przecież robi wszystko zgodnie z prawem. Pojawia się zgłoszenie o naruszeniu praw autorskich, więc usuwa treść. Tyle że tym sposobem walczy z piractwem niemal jak Chomikuj.pl, dając pełne przyzwolenie na pirackie działania, dopóki ktoś nie złapie go za rękę. Pod jednym względem YouTube jest nawet gorszy od chomika - na chomiku przynajmniej wszyscy mają za uszami po równo, a tutaj obrywają ludzie, którzy nie zasłużyli na wytoczenie przeciw nim antypirackich dział. Tymczasem prawdziwi piraci pozostają bezkarni, bo ani YouTube, ani wielkie wytwórnie nie widzą potencjalnego zysku w walce z planktonem.
Chodzi wyłącznie o pieniądze i nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej
Zastanawiająca jest wybiórczość, z jaką rozsyłane są zawiadomienia o naruszeniu praw autorskich. Otrzymują je zazwyczaj te kanały, które wyświetlają reklamy przed filmami, ale nie te, które zarabiają na nich najwięcej. Zawiadomienie o naruszeniu praw autorskich trafi do takiego Paula Davidsa, którego wideo zobaczy pół miliona ludzi, ale już nie do kanału PIraTBuziaCZekXX94 (nazwa totalnie zmyślona), który nielegalnie wrzuca piosenkę z nałożonym na nią pokazem ckliwych zdjęć i zgarnia na tym miliony odsłon.
Nie widzę też, żeby zawiadomienia napływały do czołowych artystów z YouTube’a, których platforma regularnie promuje w swoich klipach – wymienię tu choćby Tylera Warda, Pentatonix czy Lindsey Sterling, między dziesiątkami innych.
Dziwnym trafem zawiadomienia omijają też małe kanały. YouTube chwali się, że ContentID wychwycił w ostatnich latach 3 miliardy naruszeń praw autorskich, ale jakimś cudem na platformie nadal istnieją miniaturowe kanały, które regularnie naruszają prawa autorskie. Ba, trzymając się przykładu Paula Davidsa, filmy, które na jego kanale otrzymały zawiadomienie o naruszeniu praw autorskich, nadal istnieją na innych kanałach, które sobie te filmy przywłaszczyły.
I nawet nie zaczynajmy tematu głupich filmików, których autorzy robią z muzyką co chcą. Tych jakoś na YouTubie nie brakuje, pomimo wszelkich starań algorytmów i psów gończych wielkich muzycznych korporacji.
Zgadzam się z opiniami wielu muzyków, że mechanizm YouTube’a wcale nie zachowuje się jak bezstronny algorytm, ale raczej jak bardzo uparty, zawistny człowiek, który znajduje sobie cel i zawzięcie go atakuje. Oczywiście znajduje taki cel, którego „zdjęcie” przyniesie najwięcej zysku korporacji.
Szans na zmiany nie widać
Pomimo zapewnień Susan Wojcicki, że YouTube pracuje nad wypracowaniem kompromisu między zadowoleniem wytwórni a artystami publikującymi w ich serwisie, sytuacja nie ulega poprawie.
I jeśli miałbym się pobawić we wróżkę, to moja szklana kula mówi, że sytuacja poprawie nie ulegnie. Nie dopóki będzie istniał konflikt interesów między Universalem i resztą korporacji, a planami YouTube’a na zagarnięcie części streamingowego tortu.
Zauważmy bowiem, że problemy z nadgorliwymi zawiadomieniami o naruszeniu praw autorskich zaczęły się wraz ze startem YouTube Music, czyli serwisu streamingowego bezpośrednio związanego z YouTube’em, na którym Universal i spółka umieszczają swoje utwory. YouTube musi zadowolić największych dostawców treści do serwisów streamingowych, a szef Universala w oficjalnym oświadczeniu nawet nie kryje, że jego celem jest ściąganie pieniędzy z youtuberów, którzy ośmielają się zarabiać w oparciu o utwory z portfolio muzycznego giganta.
Teoretycznie moglibyśmy w tym miejscu zwalić całą winę na żądne pieniędzy muzyczne korpo, ale także w przypadku YouTube Music YouTube ma swoje za skórą – i podobnie jak z serwisu wideo nie znikają śmieciowe filmy z nielegalnie wrzuconą muzyką, tak te same śmieciowe filmy są potem dostępne w YouTube Music, tuż obok oryginalnych nagrań. Ale widać nie wszystkie wytwórnie są tak zawzięte, jak Universal, więc YouTube nie poczuwa się do odpowiedzialności, by traktować wszystkich tak samo.
I dla pełnej jasności - jestem jak najbardziej za tym, by artyści oryginalnych piosenek byli należycie kompensowani za swój trud. Streaming i cyfryzacja poczyniły prawdziwe spustoszenie w zarobkach artystów, a zdecydowanie jesteśmy im winni należytą zapłatę za wkład, jaki ich muzyka ma w nasze codzienne życie. Sęk w tym, że znowuż wytwórnie, by pokazać, że coś robią, zabierają się za problem od złej strony, atakując bogu ducha winnych youtuberów korzystających z utworów na mocy prawa cytatu, zamiast zająć się prawdziwym piractwem i - na przykład - swoją własną polityką finansową. Ale przecież zawsze lepiej pokazywać, że wytwórnia walczy o prawa artysty, zamiast przyznać, że oszukuje tego samego artystę np. płacąc mu głodową stawkę z zarobków pochodzących ze streamingu, prawda?
W tej całej wojence najbardziej obrywają niezależni muzycy i nauczyciele, którzy czynią na YouTubie wiele dobra
YouTube to dziś najpopularniejsze miejsce do nauki gry na instrumencie. To też miejsce, gdzie każdy z odrobiną pasji i talentu może podzielić się swoimi umiejętnościami czy gromadzić tłumy wokół swojej sztuki. Muzyka i edukacja czynią YouTube’a lepszym, niezastąpionym wręcz, pomimo tego, że muzyka i edukacja to ledwie kropla w morzu śmieciowych treści, które każdego dnia przelewają się przez największy serwis wideo na świecie.
Szkoda, że YouTube pod dyktatem muzycznych mega-korporacji tak zawzięcie walczy właśnie z tą sferą swojej działalności, która czyni ją tak wyjątkową. Szkoda, że aby zadowolić interesy dostawców treści dla serwisu muzycznego, musi atakować twórców, którzy zarabiają dla serwisu miliardy dolarów emitując reklamy przed swoimi filmami. Szkoda, że obrywają ci użytkownicy serwisu, którzy najmniej na to zasługują.
Do niedawna YouTube był najlepszą istniejącą platformą dla muzyków i nauczycieli muzyki. Ale dziś? Coraz więcej nauczycieli mówi, że czas znaleźć inne miejsce, gdzie będą mogli spokojnie wrzucać filmy w pełni zgodne z prawem cytatu, bez obawy o ich demonetyzację czy usunięcie z serwisu. A twórcom nie zostaje nic innego, jak trzymać się z dala od coverowania cudzych utworów, albo robić to w taki sposób jak Leo Moracchioli – deformować oryginały w coś tak cudownie innego, że żaden algorytm nie doszuka się pierwowzoru, który można by zgłosić jako naruszający prawa autorskie. Słuchajcie, póki można. Kto wie, czy rządne dolarów korpo w końcu nie ruszą i po takie perełki.