Walizka tak elegancka, że aż założyłem garnitur. Oto Thule Revolve
No dobra, żartuję. Garnituru nie założyłem nawet na własny ślub, więc co dopiero do pisania recenzji walizki, ale muszę przyznać, że gdy pierwszy raz wyciągnąłem Thule Revolve z kartonu, poczułem się odrobinę… nieadekwatny? (żeby nie napisać wprost, że jak wieśniak).
To nie jest walizka dla typa, który na co dzień nosi jedną z identycznych szarych koszulek i sprane jeansy. To walizka, którą prędzej zobaczymy w VIP lounge na lotnisku, obok ubranego w onieśmielająco drogie ciuchy jegomościa, stukającego kostkami lodu w szklance wytwornej whisky, niż na dworcu przed odjazdem pociągu PKP Regio.
Kosztuje zresztą tyle, na ile wygląda. Thule Revolve dostępna jest w czterech wariantach, w następujących cenach:
- Walizka podręczna za 1699 zł
- Walizka podręczna z poszerzoną obudową za 1849 zł
- Walizka 68 cm za 2049 zł
- Walizka 75 cm za 2349 zł
Jak więc wyraźnie widać, nie dla śmiecia, dla pana to nie jest to seria walizek dla przeciętnego Kowalskiego.
A skoro to już ustaliliśmy, to pomówmy o tym, co potrafi i co pomieści Thule Revolve.
Na testy trafiła do mnie wersja najtańsza i najmniejsza, Thule Revolve Carry On Spinner, o pojemności 33l i gabarytach spełniających normy bagażu podręcznego większości linii lotniczych.
Tym, co rzuca się w oczy od razu (oprócz niesłychanie eleganckiej obudowy, oczywiście) jest jakość wykonania tej walizki. Została ona wykonana z poliwęglanu, pochodzącego od tych samych dostawców, z którymi Thule współpracuje od lat przy okazji tworzenia innych produktów z najwyższej półki.
Ile potrafi znieść? Dość powiedzieć, że dużo. Nawet silnie wgniatając powierzchnię nie sposób naruszyć jej struktury, a to pozwala mieć nadzieję, że nawet najbardziej niedelikatni pracownicy lotnisk nie wyrządzą krzywdy jej zawartości. Przy całej swojej wytrzymałości walizka Thule Revolve zachowała też w pełni akceptowalną masę – sama w sobie waży 3,9 kg, czyli tyle, co nic.
A nawet gdy już załadujemy walizkę do pełna (oczywiście w granicach dopuszczalnych norm), to jej poruszenie nie powinno stanowić najmniejszego problemu. Jakkolwiek to brzmi, zastosowane w niej kółka są najlepiej jadącymi kółkami walizki, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia, a wysuwana, aluminiowa rączka na tyle solidna, że nie obawiałem się o nią opierać.
Pozostając jeszcze na moment przy zewnętrznej części, mamy tu trzy warte wspomnienia cechy:
- zamki są odporne na przebicie,
- metalowe uchwyty suwaka chowają się w specjalnym zabezpieczeniu, które możemy zablokować kluczykiem lub kodem,
- miejsce na adresówkę jest ukryte w wysuwanej kieszonce, więc informacje są chronione przed wzrokiem postronnych osób.
Wszystko to w obudowie dostępnej w trzech kolorach: czarnym, szarym lub niebieskim. W sam raz pod kolor garnituru.
Co pomieści Thule Revolve?
Zaskakująco wiele, jak na 33 litry pojemności. Osobiście pakuję się na wyjazdy dość minimalistycznie, więc ciuchy, które pomieściłem do Thule Revolve spokojnie wystarczyłyby mi na tygodniowy wyjazd, a jakby się człowiek postarał, to i na więcej.
Cieszy fakt, że walizka została wyraźnie podzielona na dwie sekcje, obydwie wyłożone filcem.
W tej głębszej możemy zmieścić ubrania i większe akcesoria. Zabezpieczy je nylonowy pasek z klipsem:
W siatkowych kieszeniach po drugiej stronie schować mniejsze akcesoria, laptopa, a pod nimi brudne ubrania.
Poza tym to… walizka. Zwykła, prosta walizka na bagaż. Nie znajdziemy tu dodatkowych kieszonek, przegródek i zwinnych modyfikacji jak w walizkach Thule Subterra, które kosztują mniej od Revolve, ale mogą pomieścić więcej rzeczy w sprytniejszy sposób.
Decydując między jednym a drugim trzeba wybrać – czy stawiamy na elegancję i wytrzymałość (Revolve), czy na uniwersalność i praktyczność (Subterra)?
Jakieś wady?
Oczywiście. Nie istnieje produkt bez wad i nie inaczej jest z walizkami serii Thule Revolve. Choć tak naprawdę… to drobiazgi.
Walizka owszem, wygląda elegancko, ale szybko może przestać taka być. Gumowe rączki straszliwie się brudzą i trudno z nich usunąć pyłki czy sierść, a poliwęglanowa obudowa jest co prawda wytrzymała, ale bardzo łatwo się brudzi i zbiera odciski palców. Z czasem może się też porysować i już nie będzie tak piękna, jak w dniu zakupu.
Mechanizm zwalniania uchwytów zamka nie wzbudza zaufania. Wciskany element, którym wyzwalamy sprzączki z zapięcia, wydaje się dużo „tańszy” od reszty walizki i mam wrażenie, że jeśli którakolwiek część walizki podda się uszkodzeniom mechanicznym, to właśnie on ulegnie uszkodzeniu jako pierwszy.
No i nie powiem, cena powala. 1700 zł za walizkę mieszczącą tylko 33 litry to definitywnie półka premium, więc Thule Revolve, co staram się podkreślać od początku, zdecydowanie nie jest produktem dla każdego.
Dodam też, że nawet jeśli Revolve faktycznie jest tak ponadprzeciętnie wytrzymała, że będzie ostatnią walizką, jaką kupimy w życiu, to usterki się zdarzają nawet najlepszym – a Thule daje na walizki tylko 3 lata gwarancji, rozszerzalne do 5 po wykupieniu gwarancji rozszerzonej. To mało, jak na produkt kosztujący tak wiele pieniędzy.
Potencjalny nabywca Thule Revolve i tak nie będzie przejmował się ceną.
Te walizki są precyzyjnie wycelowane – w konsumenta z grubym portfelem, któremu nie robi różnicy, czy wyda na walizkę tysiąc czy dwa tysiące złotych. W konsumenta, który z radością pozwoli sobie ściągnąć z konta od 1700 do 2350 zł, by nabyć produkt najwyższej jakości, od marki cieszącej się wśród klientów zaufaniem wyższym od kogokolwiek innego w tym biznesie.
I nie mam wątpliwości – Thule Revolve znajdzie swoich amatorów, bo to fenomenalna walizka, mająca naprawdę niewiele obiektywnych minusów. A że przy tym kosztuje majątek, to… cóż. Dobry garnitur też.