REKLAMA

Pytanie na otwarcie tygodnia: czy możemy już zacząć mówić, że żyjemy na abonament?

Apple właśnie pokazał „subskrypcję na wszystko”. Na magazyny. Na gry. Na filmy i seriale. Czy już możemy zacząć mówić, że żyjemy na abonament?

Co lepsze - subskrypcja, czy posiadanie na własność?
REKLAMA
REKLAMA

Oczywiście Tim Cook nie wymyślił abonamentów na usługi – te są z nami od lat, zarówno w usługach rozrywkowych (Netflix, Spotify, Xbox Game Pass) jak i w profesjonalnych programach (Adobe, Avid, Office).

Kierunek rozwoju rynku pokazuje wyraźnie, że to właśnie subskrypcje są przyszłością. Rosnąca liczba aplikacji i usług dostępna jest w tym formacie, a wideo i muzyka w Internecie już w zasadzie nie istnieje poza abonamentem (a w każdym razie została zepchnięta na margines).

W redakcji Spider’s Web uwielbiamy subskrypcje. Średnio płacimy za nie 254 zł miesięcznie, a w zamian dostajemy stały dostęp do nieustannie ulepszanych programów do pracy i nieprzebranych zasobów rozrywki.

Teraz, kiedy Apple z całą mocą wszedł w świat abonamentów, nie ma wątpliwości, że od tego modelu nie ma już odwrotu. Tylko czy słusznie?

Subskrypcja kontra posiadanie

Przeciwnicy modelu subskrypcyjnego mają jeden koronny argument przeciwko abonamentom – nie mamy nic na własność.

Zamiast miesięcznych opłat za kilka/kilkanaście serwisów, woleliby przeznaczyć te pieniądze na pojedyncze, wyselekcjonowane filmy, albumy z muzyką, magazyny czy gry. Potem odstawić na półkę te, które się spodobały, a te, które nie przypadły do gustu, sprzedać lub oddać, tym samym odzyskując nieco wydanych pieniędzy.

Jest w tym jakaś logika. Wyobraźmy sobie bowiem, że któryś z dostawców nagle wyciąga wtyczkę. HBO Go zamyka swoje podwoje nim zdążymy obejrzeć ostatni sezon Gry o tron. Spotify znika z rynku, zabierając ze sobą całą bibliotekę muzyki, której codziennie słuchamy. Znika Xbox Game Pass i nagle okazuje się, że nie mamy w co grać.

To wszystko prawda, ale ja mam na to jedną odpowiedź: i co z tego?

Dostęp > Posiadanie

Trudno mi zrozumieć, dlaczego dla tak wielu ludzi posiadanie nadal jest ważniejsze od dostępu. Próbowałem niedawno policzyć, ile dóbr mógłbym kupić za sumę subskrypcji, jakie co miesiąc opłacam.

Przyjmijmy, że patrzymy tylko na usługi rozrywkowe – VOD, streaming, e-booki w Legimi. Razem wyjdzie jakieś… 150 zł. Mniej więcej. Co można kupić za 150 zł?

Przyjmując, że chcę mieć po jednym z każdego medium, mogę kupić mniej więcej jeden film na DVD, jeden album muzyczny i może ze dwie/trzy książki, jeśli zapoluję na promocję. A nawet jeśli wszystko kupiłbym w promocji – dajmy na to, po 19,99 zł za sztukę – nadal mogę mieć co najwyżej 6-7 kulturowych artefaktów. Z których niektóre mogą mi się na przykład nie podobać.

I nie mówię tu nawet o grach. Bo każdy gracz wie, że obecnie grę za 150 zł to kupimy albo od niezależnego developera, albo na promocji, albo lata po premierze.

A w subskrypcji? Za 150 zł miesięcznie mam dostęp do nieprzebranych zasobów kultury, rozrywki i wiedzy. Nie podoba mi się jeden serial? Zaczynam drugi. Chcę posłuchać nowych płyt ulubionych wykonawców? Jeden klik i już, słucham. Za 30 zł miesięcznie mam dostęp do większej liczby książek, niż kiedykolwiek zdołam przeczytać.

I to prawda – żadnej z nich nie mam na półce. Ale dzięki temu nie mam też na półkach bałaganu. Nie zawracam sobie głowy dbaniem o posiadane przedmioty, szukaniem nabywcy na to, co mi się nie spodobało, wybieraniem co zostawić, a co oddać, gdy miejsce na półce się skończy. Płacąc za subskrypcję, oszczędzam czas i nerwy. I o ile nie wyobrażam sobie kolekcjonować płyt z muzyką czy filmami, tak w przypadku książek w formie fizycznej kupuję tylko te pozycje, do których chcę często wracać. Które najpierw mogłem przeczytać w abonamencie.

Gdyby dziś ktoś „wyciągnął wtyczkę”, pewnie tylko wzruszyłbym ramionami.

Bo zawsze jest coś nowego. Na miejsce jednej usługi powstanie druga. Dorobek kultury nie zniknie – przeniesie się w inne miejsce, do którego będę miał dostęp. Bo tak działa XXI wiek. To wiek dostępu i początek końca fetyszu posiadania.

Bądźmy na moment szczerzy ze sobą – dlaczego tak naprawdę zależy nam na tym, żeby posiadać coś na własność? Czy stojąca w domu biblioteczka służy poszerzaniu wiedzy i odcinaniu się od świata, czy może… ma ładnie wyglądać, gdy odwiedzą nas znajomi?

Oczywiście nie ma nic złego w tym drugim, ale w takim układzie stawiajmy sprawę jasno – chcemy posiadać, żeby zaspokoić swoje ego. Nie dlatego, że tak jest obiektywnie lepiej.

Jeśli o mnie chodzi zawsze wybiorę dostęp do wszystkiego za niską opłatą, niż ograniczony wybór obiektów, które mogę posiąść na własność za te same pieniądze i które wcale nie muszą mi się spodobać.

Tak samo wolę płacić miesięczną opłatę za narzędzia i w zamian otrzymywać stale ulepszane programy, z gwarancją wsparcia technicznego, niż zapłacić raz i po kilku latach musieć zapłacić kolejny raz, bo program okaże się niekompatybilny z nową wersją systemu operacyjnego czy podzespołem komputera.

Niebywale żałuję, że Apple News+ nie będzie dostępne w Polsce. Bo po stokroć wolałbym zapłacić stałą opłatę za dostęp do setek magazynów, niż kupić za te same pieniądze 2-3 gazety, których i tak pewnie nie przeczytam od deski do deski, i które po wszystkim i tak wyrzucę lub oddam.

Jedyny problem z kulturą dostępu jest taki, że nie każdego na nią stać.

Pojedynczo subskrypcje są tanie. 20 zł za całą muzykę tego świata w Spotify to grosze. 40 zł za znakomite oryginalne treści od Netfliksa? Tyle, co nic. 30 zł za dostęp do bogatego katalogu gier na Xboksa? Toż to jak za darmo.

Ale połączmy teraz te subskrypcje w jedno i już robi się pokaźna kwota. Dołóżmy do tego koszt oprogramowania i kwota dodatkowo się powiększa.

Stale powiększająca się liczba usług i programów w abonamencie sprawia, że siłą rzeczy wiele osób będzie wykluczonych z tej kultury dostępu. Pal licho muzykę i filmy – co jeśli ważne oprogramowanie będzie dostępne wyłącznie w abonamencie, a np. przedsiębiorcy nie będzie stać w danym miesiącu, by za nie zapłacić i straci dostęp do swojego głównego narzędzia pracy, bez którego nie może zarabiać pieniędzy?

Jestem i będę za dostępem ponad posiadaniem na własność. Ale nie da się ukryć, że rosnąca liczba abonamentów i wzrost ich cen staje się finansowym wyzwaniem, któremu wielu może nie podołać.

Dziś oznacza to co najwyżej rezygnację z kilku wygód, nic wielkiego. Ale jutro? Patrząc na rynkowe trendy nie przesadzę mówiąc, że całkiem niedługo całe nasze cyfrowe życie może być na abonament, bo nikomu nie będzie się opłacało działać inaczej.

I przy całego uwielbienia do kultury dostępu, wcale nie jestem przekonany, czy wyjdzie nam to na dobre.

REKLAMA

Pytanie na otwarcie tygodnia brzmi: czy możemy już zacząć mówić, że żyjemy na abonament?

Wolicie kupować na własność czy opłacać abonamenty za usługi? Komentarze są do waszej dyspozycji.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA