Chciałem odpuścić The Division 2, ale po zagraniu w betę jestem kupiony. Waszyngtonie, nadchodzę!
Po zagraniu w betę The Division 2 nie mam żadnych złudzeń: to po prostu więcej tego samego. Nuda? Być może. Jednak twórcy tak dopracowali kooperacyjną przygodę w Waszyngtonie, że aż chce się grać. Na tle półproduktów pokroju Anthem tytuł Ubisoftu sprawia wrażenie towaru tak doszlifowanego, że aż błyszczy.
Nazwijmy rzeczy po imieniu. The Division 2 równie dobrze mogłoby się nazywać The Division 1,5. Gra Ubisoftu do złudzenia przypomina pierwszą odsłonę. Identyczne animacje, ten sam model sterowania, nawet interfejs jest łudząco podobny. Na pierwszy rzut oka Dwójeczka to nic innego jak dodatek z nowymi mapami, misjami i lokacjami. Ot, klasyczne rozszerzenie do gry wideo w starym, dobrym stylu.
Waszyngton nie ma tej magii co Nowy Jork w pierwszej części.
Otoczenie gry jest bardziej typowe i klasyczne. Brakuje burz śnieżnych, które radykalnie wpływają na widoczność. Nie czuć tego klimatu globalnej epidemii, mającej w sobie nutkę tajemniczości. Stolica USA wygląda jak Kostrzyn nad Odrą podczas festiwalu Woodstock. Namioty, błoto, bramki, zarośla, chaos - przerabialiśmy to w Polsce wielokrotnie. Nihil novi. Tyle tylko, że tym razem strefa koncertowa wyrosła pod Białym Domem.
Nawet pomimo nudniejszej, bardziej powtarzalnej scenerii The Division 2 wygląda obłędnie. Nie mam wątpliwości, że to najładniejsza sieciowa gra kooperacyjna, bijąca na głowę nawet przyjemne dla oka Anthem. Produkcja Ubisoftu ugina się od detali i szczegółów. Waszyngton jest przepiękny, zwłaszcza poza centralnymi ulicami. Człowiek aż ma ochotę na wirtualny spacer, odkładając realizację misji na później. Gorzej wypadają zamknięte pomieszczenia, ale z tymi Francuzi od zawsze mieli problemy.
W ostatecznym rozrachunku wciąż upieram się, że Nowy Jork wyglądał ciekawiej. Beta pozwoliła mi jednak dostrzec piękno Waszyngtonu. Zwiedzanie okolicy to sama przyjemność, a matka natura przejmująca kontrolę nad zurbanizowanym otoczeniem dodaje The Division 2 lekkiej naleciałości The Last of Us. Pośród wijących się pnączy, wraków samochodów i zagajników będących kiedyś trawnikami znajduje się masa lootu do zebrania. Podnoszenie fantów jak zwykle wciąga i uzależnia. Pytanie na jak długo.
The Division 2 to przede wszystkim lepsza, bardziej naturalna walka.
Podczas wymiany ognia interfejs nie jest już tak przeładowany informacjami. Przeciwnicy nie są stale podświetleni na czerwono. Nad ich głowami nie lewitują gigantyczne znaczniki. Mniej w The Division 2 cyfrowej nakładki na rzeczywistość, a więcej naturalnych strzelanin. Szkoda tylko, że Ubisoft nie zdecydował się rozbudować zachowania przeciwników. Po rzuceniu granatu ci zawsze magicznie wiedzą, gdzie jesteśmy. Szkoda, bo gęsta roślinność to idealne pole do podchodów i skradania. Ubisoft nie wykorzystuje tej szansy.
O wiele ciekawsze i bardziej wszechstronne wydają się umiejętności specjalne. Gracz ma nad nimi większą kontrolę. Rozkładana wieżyczka obronna sama dobiera cele, ale zaangażowany taktyk może jej wskazać konkretnego wroga. Dron naprawczy automatycznie regeneruje pancerz właściciela, lecz na nasze zlecenie naprawi również wcześniej wspomnianą wieżyczkę, a także sprzęt sojuszników.
Sam mechanizm ostrzału stał się bardziej naturalny. Asystent celowania na konsoli nie jest tak silny jak dawniej. The Division 2 zmusiło mnie do zmniejszenia czułości podczas korzystania z przyrządów optycznych, podczas gdy w pierwszej odsłonie nawet nie szukałem tego ustawienia. W produkcji Ubisoftu trudniej o wielką precyzję, przez co starcia są dłuższe i ciekawsze. Częściej trzeba biegać od osłony do osłony i skracać dystans. Więcej tutaj flankowania, a snajperzy potrzebują dodatkowego czasu na wymierzenie headshota.
Wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno ważne pytanie.
Myśląc o The Division 2 musisz odpowiedzieć sobie na jedno ważne, ale to bardzo ważne pytanie: czy masz ochotę robić to samo? Beta nadchodzącej gry jasno pokazała, że Dwójeczka to nic innego jak więcej Jedynki. Znowu będziesz chował się za osłonami, strzelał do przeciwników bez charakteru, zbierał surowce i przeszukiwał plecaki. Zero rewolucji. Zero drastycznych zmian. Na to wszystko zostanie nałożona byle jaka historia, będąca jedynie pretekstem do szabrowania zrujnowanego Waszyngtonu.
Ze zdumieniem odkryłem, że moja odpowiedź brzmi: tak, chcę ponownie robić to samo. Beta The Division 2 uzmysłowiła mi, jak stęskniłem się za tym modelem rozgrywki. Mam szczerą ochotę eksplorować miasto, kolekcjonować bronie, ulepszać pancerze i razem ze znajomymi wpakowywać tony ołowiu w gąbczastych przeciwników. Nie będzie to nic odkrywczego. Nie będzie to nic oryginalnego. Sprawi mi za to przyjemność, której od jakiegoś czasu nie oferuje już Destiny 2. Waszyngtonie, nadchodzę!
Zrzuty ekranu pochodzą z bety The Division 2 uruchomionej na PS4 Pro