Odrzutowe połączenie magii PSX-a, japońskiej maniery i sieciowego grindu. Ace Combat 7 - recenzja
Wynurzam się z chmur za sznurem bombowców. Pierwszy wybucha od pocisków powietrze-powietrze. Dla drugiego mam coś ekstra: potężne działo magnetyczne. Ładunek elektromagnesu dosłownie zamienił maszynę w puszkę. Teraz kolej na trzeci i ostatni bombowiec. Już został zablokowany w systemie namierzania. Już jest mój. Wtem z jego luku wypadają bomby, a mnie pojawia się napis MISJA NIEUDANA. Cholera, to już 7 podejście… Sądziłem, że Ace Combat 7 ma wielkie problemy z balansem trudności.
Przechodząc kampanię na średnim poziomie trudności i z eksperckimi ustawieniami sterowania czułem, jak gdybym uruchomił tryb dla prawdziwych asów przestworzy. Po kilku łatwiutkich misjach początkowych zacząłem mieć autentyczne problemy z ukończeniem zadań. Sama walka powietrzna nie była dla mnie żadnym problemem. Jeszcze za szkraba katowałem Ace Combat 2 na pierwszym PlayStation, więc doskonale wiedziałem co i jak. Jednak wszystkie eskortowe, czasowe i obronne zadania stanowiły dla mnie gigantyczny problem. Myślałem, że ekipa Bandai Namco totalnie odleciała z balansem trudności.
Zrezygnowany kolejną porażką, uruchomiłem tryb multiplayer. Dopiero wtedy zrozumiałem.
Ace Combat 7: Skies Unknown nie jest źle zbalansowane. To ja nieodpowiednio podszedłem do tej gry. Najpierw chciałem przejść od A do Z kampanię dla jednego gracza, a dopiero potem wziąć się za moduł sieciowy. W ten sposób przechodzę większość gier. Ace Combat 7 wymaga jednak innego podejścia. Singleplayer oraz multiplayer to moduły, które powinny się przeplatać. W które powinno grać się zamiennie. Tylko wtedy gracz będzie w stanie pozyskać technologie, bronie i samoloty znacznie ułatwiające rozegranie kampanii na ocenę A lub S.
Pamiętacie wcześniej wspomniane trzy bombowce? Wystarczyło kupić wielozadaniowy samolot F-35C, a następnie opracować pociski 4AAM. Te cacka potrafią trafiać w aż cztery powietrzne cele jednocześnie, idealnie sprawdzając się przeciwko wielu wrogom. Zamiast żonglowania pociskami, wystarczyło że musnąłem jeden przycisk. Każdy z trzech bombowców stanął w płomieniach. Zagrożenie zostało zniszczone na długo przed dotarciem w pobliże bazy, którą musiałem chronić.
Cała sztuczka polega na tym, że grając wyłącznie w kampanię dla jednego gracza w życiu nie uzbierałbym ani na F-35C, ani na pociski 4AAM. No, przynajmniej nie bez powtarzania tych misji, które miałem już za sobą. Wystarczyło jednak stoczyć kilka pojedynków z innymi graczami za pomocą sieci, aby nowe technologie oraz nowe uzbrojenie stanęło przede mną otworem. Pamiętajcie o tym mierząc się z Ace Combat 7. Ekonomia gry została tak skonstruowana, że moduły online oraz offline powinny się stale przeplatać. Tylko wtedy będziecie mogli sobie pozwolić na najlepsze zabawki.
Oczywiście takie podejście ma swoje negatywne skutki. Gracze nieprzepadający za rozgrywką PvP będą czuli, że zostali skazani na żmudny grind zasobów wracając do rozegranych misji. Wielka szkoda, że producenci nie pomyśleli o trzeciej drodze. Na przykład o trybie kooperacji albo mniejszych nagrodach pocieszenia po każdej nieudanej misji.
Jestem wielkim fanem scenariusza i narracji w Ace Combat 7.
Twórcy ponownie zabierają nas do fikcyjnego świata Strangereal, trawionego konfliktami spowodowanymi uderzeniem meteoru. Kosmiczny obiekt doprowadził do śmierci pół miliona ludzi, do wielkiego kryzysu ekonomicznego, wędrówek ludów oraz wojen i niepokojów. W Ace Combat 7 widzimy kolejną odsłonę tego globalnego konfliktu, znowu z królestwem Erusei w roli agresora. Tym razem siły zmilitaryzowanej monarchii napadają na Międzynarodową Windę Kosmiczną, jednocześnie wypowiadając wojnę innym państwom na kontynencie. Gracz rusza do bohaterskiego odbicia Windy i... wszystko zaczyna się sypać jak domek z kart.
Chociaż gracz (prawie) zawsze wciela się w tego samego pilota, wojenna historia jest opowiadana z aż czterech rożnych perspektyw. Każdy narrator reprezentuje inną stronę konfliktu lub inną grupę społeczną. Dzięki temu wojna przestaje być czarna i biała. Gracz doświadcza rozmaitych punktów widzenia, co otwiera oczy oraz wzbogaca narrację. W Ace Combat 7 nie ma tych złych i tych dobrych. Złapałem się na tym, że kibicowałem powietrznemu asowi wroga, bo tak ciekawie został przedstawiony podczas przerywników filmowych.
Na konflikt powietrznych maszyn Bandai Namco nakłada charakterystyczną japońską manierę, pompatyczność oraz efektowność. Dzięki temu niektóre powietrzne walki przypominają wręcz pojedynki samurajów. Rywale są wyraziści, a ich umiejętności pilotażu radykalnie odbiegają od przeciętnych pilotów. Gwarantuję wam, że pierwsze spotkanie z Mihalym A. Shilage zapamiętacie na długo. No bo jaki pilot nie zapamiętałby starcia w środku burzy deszczowej, latając między górami i wąwozami. Producentom należą się brawa za to, że ludzie z krwi i kości w AC7 wydają się równie ciekawi co świeżo odblokowane samoloty. Nawet ciekawsi.
Skies Unknown nie tylko kontynuuje wątek Ace Combat 4. Gra porusza również bardzo aktualny temat: drony.
Zdalnie sterowane maszyny to ważna cześć historii w Ace Combat 7. Na eskadrę gracza rzucane są kolejne fale dronów, które z wersji na wersję stają się coraz bardziej skuteczne. Widać, jak wśród pilotów narasta frustracja. Eskadra czuje, że staje się zbędna wobec sztucznej inteligencji sterującej bezzałogowymi maszynami. Piloci boją się wypchnięcia przez technologię, tak jak nowe zazwyczaj wypycha stare. Cześć eskadry zaczyna się czuć jak dinozaury, podczas gdy bezzałogowe myśliwce są w stu procentach odporne na złe morale.
Wątek nowych technologii to bardzo ważny element Ace Combat 7. Zarówno pod względem narracji, jak i rozgrywki. Do Skies Unknown trafia wiele naprawdę futurystycznych zabawek, jak wcześniej wspomniane działo magnetyczne. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas walk PvP inny gracz dosłownie rozciął na pół mój myśliwiec za pomocą wiązki laseru. Tego typu gadżetów jest w AC7 znacznie więcej. Na szczęście futurystyczne elementy nie psują klimatu gry. Przeciwnie - świetnie go uzupełniają, ponieważ wszystko zostało podane z umiarem.
Technologicznej rewolucji nie ma za to w obszarze rozgrywki. To wciąż stary, dobry Ace Combat.
Gra jest do bólu zręcznościowa i nawet eksperckie ustawienia sterowania tego nie zmieniają. Oczywiście twórcy zostawili kilka sztuczek dla bardziej doświadczonych pilotów, jak na przykład lot jo-jo. To jednak tylko smaczki. Drobne detale, które pozwolą zyskać minimalną przewagę na serwerach. Skies Unknown nie jest jednak symulatorem i nawet nie próbuje nim być. Zamiast tego twórcy chcą po prostu bawić i dawać frajdę. Udaje się to dzięki świetnej muzyce, wyrazistym postaciom i przystępnej rozgrywce. Wiele misji to jak interaktywne fragmenty kina akcji lat 90-tych.
Grając w Ace Combat 7 trudno nie robić się sentymentalnym. Produkcja bez mikro-transakcji, skrzynek z losową zawartością czy nagród za codzienne logowanie to w 2019 r. prawdziwy skarb. Skies Unknown jest momentami jak sentymentalny powrót do przeszłości. Jak ponowne beztroskie wysiadywanie przy pierwszych odsłonach na pierwszym PlayStation. Będąc nieco złośliwym pozwolę sobie zauważyć, że od tamtych czasów model sterowania w zasadzie się nie zmienił. Zgaduję, iż jakościowego kopa czuć dopiero po podłączeniu dżojstika. Niestety, grając na PS4 nie miałem pod ręką niczego kompatybilnego.
To świetne, że gry takie jak Ace Combat 7: Skies Unknown wciąż powstają.
Zręcznościowa produkcja to modelowy blast from the past. Razem z Soul Caliburem VI oraz nadchodzącym Resident Evil 2 gra przypomina mi czasy pierwszego PlayStation. Człowiek znowu czuje się jak w rewelacyjnych latach 90-tych. Twórcy AC7 umiejętnie grają na nostalgii, łącząc ją z tematyką nowych technologii oraz nowej ery konfliktów zbrojnych. Stare miesza się z nowym, dając świetny rezultat końcowy. Co oczywiście nie oznacza, że gra jest bez wad.
Jestem rozczarowany modułem sieciowym, który składa się na dwa tryby wieloosobowe - deathmatch oraz team deathmatch. Każdy po maksymalnie 8 graczy. Walka PvP jest satysfakcjonująca, a zestrzelenie samolotu innego gracza to frajda nieporównywalnie większa od ustrzelenia przeciwnika w kampanii. Mam jednak wrażenie, że multiplayer Ace Combat 7 może się szybko zbudzić. Trybów jest mało, skala konfliktu mogłaby być większa, a do tego brakuje wcześniej plotkowanego trybu sieciowej kooperacji. Mogło być lepiej. Boję się, że ze względu na archaiczny multiplayer oraz brak elementów społecznościowych żywotność gry będzie krótsza niż AC7 na to zasługuje.
Drugim mankamentem jest grafika. Gry z samolotami nigdy nie były przesadnie atrakcyjne wizualnie, głównie ze względu na błyskawicznie pokonywane odległości. Dłubanie przy lasach, wsiach i miastach nie jest zbyt opłacalne, gdy gracz przeleci nad nimi raz, z prędkością 2000 km/h. Mimo tego nie sposób oprzeć się wrażeniu, że grafika w Skies Unknown powinna być lepsza. Oglądając poszczególne budynki i naziemne modele 3D miałem wrażenie, że te zostały siłą wycięte z gry na PS3. Na szczęście do samych samolotów nie można mieć zastrzeżeń. Tak samo jak do rewelacyjnie wyglądających chmur oraz sporego zasięgu widzenia.
Największe zalety:
- Stary, dobry i kultowy Ace Combat powraca
- Zero mikro-transakcji i skrzynek z losową zawartością
- Rewelacyjne misje PSVR (powstanie o nich osobny materiał)
- Epicka, budująca klimat muzyka
- Udane nawiązanie do historii z Ace Combat 4
- Świetny pomysł na narrację, wyraziste postaci i filmowe pojedynki z bossami
- Aż 20 misji w kampanii
- Wątek nowych technologii oraz sztucznej inteligencji
Największe wady:
- Nieoczywisty system ekonomiczny
- Przeciętna oprawa graficzna
- Archaiczny, taki sobie moduł wieloosobowy
- Brakuje trybu co-op po sieci albo na podzielonym ekranie
Świadom tych wad wciąż uważam, że AC7 to obowiązkowa pozycja dla osób przyjemnie wspominających poprzednie odsłony. Skies Unknown powinno dostać zaszczytne miejsce na podium najlepszych odsłon w historii serii. Niekoniecznie miejsce najwyższe, ale Siódemka naprawdę się udała.
PS. Su-57 pozostaje najlepszym klasycznym myśliwcem możliwym do zdobycia w grze. Wszystkie F-y oraz YF-y się chowają.