REKLAMA

Pracownicy Google'a chcą być sumieniem firmy i protestują przeciwko wyszukiwarce na rynek chiński

Pracownicy Google'a opublikowali list do firmy. Żądają w nim zaprzestania prac nad wyszukiwarką dostosowaną do zaleceń chińskiego rządu. To kolejny raz, gdy pracownicy chcą być sumieniem firmy.

28.11.2018 13.12
Pracownicy Google protestują w związku z projektem Dragonfly
REKLAMA
REKLAMA

Grupa pracowników Google opublikowała list, w którym żąda od swojej firmy zaprzestania prac nad projektem Dragonfly. Tworzona na chiński rynek w tajemnicy (poliszynela) wyszukiwarka, nie pierwszy raz budzi poważne kontrowersje i wątpliwości pracowników korporacji.

List pracowników Google'a do Google.

Google od lat bronił się przed dostosowaniem swoich produktów do wymogów partii komunistycznej i dlatego pozostawał nieobecne ze swoimi głównymi usługami w Państwie Środka. Firma sprzeciwiała się przede wszystkim cenzurowaniu wyszukiwarki, i chowaniu treści, które nie powinny zawracać głowy prawomyślnego Chińczyka. Dotyczy to zarówno wiadomości o masakrze na placu Tiannanmen, jak i informacji o prawach człowieka.

Pracownicy Google podkreślają, że tu nie chodzi im tylko o Chiny, ale wszystkie rządy, które mają problem z poszanowanie praw swoich obywateli. Dostosowanie się Google'a do warunków partii komunistycznej może stworzyć niebezpieczny precedens i otworzyć firmę na współpracę z innymi rządami, którym z prawami obywatela nie po drodze.

Pracownicy czują swoją siłę i coraz skuteczniej wpływają na decyzje w firmie.

Współpraca dużych firm technologicznych z Chinami nie pierwszy raz budzi kontrowersje. Dbającemu o ochronę danych Apple'owi wypomina się już samo posiadanie serwerów w Chinach. Jednak ten kraj to ogromny rynek, ogromne pieniądze i ogromna pokusa. Na myśl o zaistnieniu w Chinach niejednemu CEO ślina sama napływa do ust. Google do tej pory dzielnie opierał się pokusie, ostatnio jednak coś się zmieniło i niestety nie jest to poluzowanie cenzury w Chinach.

Poza zasadami wyznawanymi przez firmę zmieniło się ostatnimi czasy jednak coś jeszcze. Korporacje coraz częściej muszą się liczyć z głosem pracowników i brać pod uwagę, że ich zaangażowanie w niektóre projekty może być w najlepszym wypadku źle przyjęte, w najgorszym prowadzić do poważnych protestów.

REKLAMA

Na wiosnę pracownicy Google protestowali przeciwko udziałowi firmy w rozwijaniu projektu Maven. Na znak protestu z korporacji odeszło 10 osób, wiele innych, mniej lub bardziej dosadnie wyraziło swoje niezadowolenie ze współpracy z Pentagonem. Google zdecydował się nie przedłużać umowy z wojskiem, jednym z najbardziej lukratywnych partnerów w branży. Podobne problemy miał też Microsoft. W tym wypadku chodziło o współpracę z Immigration and Customs Enforcement w obliczu znacznego zaostrzenia polityki migracyjnej przez Donalda Trumpa.

Pracownicy nie piszą, co zrobią, jeśli władze firmy nie przychylą się do ich decyzji. Na końcu korespondencji widnieje lista osób, która popiera akcję. Pracownicy podpisują się tam imieniem, nazwiskiem i pozycją w firmie, co oznacza, że są w stanie zaryzykować dla sprawy. To zmniejsza szansę, że ktoś wycofa się, gdy dojdzie do konfrontacji. Nie padają żadne groźby ani sugestywne obietnice, a mimo to list nie wygląda jak próba, ale jak żądanie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA