Śmieciowe oprogramowanie to zmora komputerów z Windowsem, ale dziś zobaczyłem światełko w tunelu
Microsoft w przedziwny sposób podchodzi do kwestii bonusowego oprogramowania w swoim systemie. Zmiany zaprezentowane w wersji Windows 10 preview build 18262 są dla mnie co najmniej intrygujące.
Śmieciowe oprogramowanie to zmora komputerów z Windowsem. Nie żeby Maki były od niego wolne, bo choć pakiet iWorks, Garage Band czy iMovie to wszystko udane, użyteczne programy, to wolałbym sam zadecydować o tym, czy chcę je instalować wraz z systemem. Te dodatki na macOS to jednak pikuś w porównaniu z tym, co dzieje się w świecie PC.
Ostatnio na redakcyjnym Slacku zgodnie uznaliśmy, że za preinstalowanego antywirusa McAffee (w dodatku z „bonusowym” aktualizatorem, który trzeba odinstalować osobno) powinna się w 2018 roku należeć chłosta. Podobnie zresztą jak za wszystkie inne śmieci, które producenci sprzętu wgrywają na swoje maszyny, typu zbyteczne programy do „optymalizacji działania komputera” czy „[tu wpisz nazwę producenta] care center”, z którego nikt nigdy nie skorzysta mając problem z komputerem.
Co gorsza, śmieciowe oprogramowanie nie jest zmorą wyłącznie maszyn partnerów Microsoftu. Główny zainteresowany również ma swoje za uszami. Kupując komputer z linii Surface, na którym pracuje Windows 10 w wersji PRO, również znajdziemy tonę śmieci. I to takich z gatunku „totalnie irracjonalne”, no bo jak wyjaśnić wciskanie użytkownikom programu Drawboard PDF, kiedy na pokładzie jest już przeglądarka Edge, obsługująca natywnie PDF-y i pozwalająca nawet po nich pisać? Jak wyjaśnić instatlowanie na maszynach z „PRO” w nazwie Minecrafta czy Candy Crush (!).
Poniekąd rozumiem obecność Skype’a, z którego sporo osób korzysta profesjonalnie i nie tylko, ale np. ja ten komunikator omijam szerokim łukiem. Więc pierwsze, co muszę zrobić po skonfigurowaniu nowego komputera, to odinstalowanie Skype’a, by ten nie przypominał mi nachalnie po każdym uruchomieniu komputera o konieczności zalogowania się do usługi.
I nawet nie zaczynajmy tematu kafelków z reklamami, które po instalacji przypięte są domyślnie w menu start. Ja wiem, że ich odpięcie to kwestia dwóch kliknięć, ale nieświadomy użytkownik może się srodze zdziwić, gdy uruchomi swój komputer po raz pierwszy i znajdzie w menu start taki bałagan.
Ten przydługi wstęp prowadzi mnie do nowości w systemie Windows. A mianowicie, Microsoft pozwoli niebawem wyrzucić z komputera nie tylko cały ten śmietnik, który najpierw wgrał na niego on lub jego partnerzy, ale także… kilka własnych aplikacji.
Niedługo będziesz mógł usunąć kalendarz i pocztę na Windows 10.
Oraz aplikacje Movies&TV oraz Groove Music.
Ta decyzja to niewątpliwie kolejny ukłon w stronę klienta biznesowego, któremu nierzadko kalendarz i aplikacja Poczta nie są potrzebne – ma je wewnątrz Outlooka, który obecnie jest potężnym kombajnem łączącym w sobie dziesiątki (jeśli nie setki, dzięki integracjom) aplikacji.
Dla klienta indywidualnego zaś to o tyle dobra wiadomość, że mają wybór. Mogą odinstalować wbudowany w system kalendarz i pocztę, jeśli np. używają w tych celach przeglądarkowych rozwiązań od Google’a.
Ta decyzja dziwi mnie jednak o tyle, że Microsoft decyduje się umożliwić deinstalację swoich natywnych i naprawdę użytecznych programów, do korzystania z których powinien jak najbardziej zachęcać i trzymać się ich jak tylko może, ale nadal wpycha konsumentom do gardła zbyteczne śmieci instalowane z Windowsem 10.
Dla jasności – to dobrze, że Microsoft pozwala usunąć część aplikacji wchodzących de facto w skład systemu.
Apple nie pozwala na taką swawolę i o ile można usunąć pakiet iWorks czy iMovie, tak mail.app, kontakty, kalendarz czy notatki są nie do ruszenia.
Osobiście jednak wolałbym nie móc ruszyć natywnych, użytecznych programów, niż każdorazowo rozpoczynać „stawianie” nowego komputera od odinstalowania tuzina niepotrzebnych dodatków.