Orgazm czy widok ducha? W świecie dzisiejszych emoji nie można mieć pewności
Ktoś tam sobie na górze wymyślił, pewnie zresztą słusznie, że po co ma obciążać serwer emotkami, skoro i tak każdy ma w swoim systemie zestaw ikonek?
To coraz powszechniejsza tendencja. Ostatnio modny postanowił być Slack i zamiast maltretować kilkoma zestawami ikon do wyboru, preferuje te systemowe. Prawdopodobnie przy takiej skali, jest to jednak wielka oszczędność serwerów dla serwisu internetowego czy innego rodzaju usługi. Że zamiast kilku kilobajtów uśmiechniętego ryjka wysyła kod informujący system o tym, którą ikonkę ma wyświetlić.
To oczywiście nie sprzyja komunikacji.
Pogódźmy się z tym, że ile o dobrodziejstwach Skype byśmy nie mówili, jak bardzo modne nie stawałyby się Instagram Stories, nadal żyjemy w epoce komunikacji tekstowej. A w tej komunikacji od dwóch dekad nieodłącznie towarzyszą nam emotikonki, które pełnią swoją określoną funkcję - zresztą, jest to całkiem ciekawy problem dla językoznawców. Emotikonka spłaszcza przekaz, rozładowuje napięcie, potrafi zasugerować sarkazm lub żart, co jest szczególnie pomocne, gdy akurat rozmawiamy z niezbyt rozgarniętą osobą (lub sami nie potrafimy żartować).
Rzecz w tym, że kiedy każdy widzi emotikonkę inaczej, to komunikacja nam się komplikuje. Widać to bardzo dobrze podczas oglądania zestawień emoji z różnych usług i systemów. Czasem pokazują to samo, czasem potrafią się różnić się od siebie diametralnie. Czasem niby widzimy na obrazku dokładnie tę samą reakcję, ale u Apple wygląda to na subtelny uśmiech zalotnika, podczas gdy ikonki, dajmy na przykład Facebooka tą samą twarzą z serduszkami mówią: „umieszczę sobie w piwnicy kostium z ludzkiej skóry”.
Coś, co na iPhonie jest przerażeniem, Samsung przedstawia jako zdziwienie, a w czystym Androidzie uderza to już we wręcz orgazmiczne tony. Wyobraźcie więc sobie, że wysyłacie koleżance wiadomość, w której cieszycie się z jakiegoś wydarzenia, a ona otrzymuje ją z obrazkiem, jak gdybyście właśnie zobaczyli ducha. Popularna emotka „joy” w systemach Microsoftu wyświetla się tak, jak gdyby jej bohater był rekordzistą świata pod względem gwałtów w historii więziennictwa.
Z tego też względu nie będę ukrywał, że jestem zwolennikiem unifikacji emoji, co wydaje mi się oczywiście mało prawdopodobne. Jest to oczywiście problem pierwszego świata, ale skoro inżynierowie wielkich firm dniami i nocami potrafią rozmyślać nad tym jak wyciąć gdzieś jeden piksel obrazu, to moim zdaniem konfuzja wywoływana przez obrazki stworzone do przekazywania emocji jest jednak zagadnieniem wartym odnotowania.