Dinozaury nie żyją, bo miały pecha. Dużego pecha
Wielkie wymieranie, które zakończyło okres kredowy, było jednym wielkim i bardzo niefortunnym zbiegiem okoliczności. Prawie jak w tragedii Dartha Plagueisa Mądrego.
Bardzo długo zastanawialiśmy się, co doprowadziło do wyginięcia dinozaurów. Pierwsze teorie o tym, że tak ogromne katastrofy ekologiczne powiązane są z błyskawicznymi procesami geologicznymi, pojawiły się w XVII w. Wtedy jeszcze nauka nie miała odpowiednich narzędzi, żeby odpowiednio zbadać ten trop.
Co zabiło dinozaury?
W latach 70. podczas badania głębokowodnych skał drobnoziarnistych we Włoszech odkryto centymetrową warstwę iłów, w której po raz ostatni pojawiają się wszystkie gatunki otwornic kredowych. Tak właśnie, otwornice wyginęły w tym samym czasie, co dinozaury.
Podobne warstwy iłów odkryto również w innych miejscach. W Ameryce, w Nowej Zelandii, w Lechówce koło Chełma, wszędzie. Odkrycia te wskazywały na globalny zasięg tego nagłego procesu. Podczas analizy próbek odkryto jeszcze jedną interesującą rzecz.
Iły z Włoch, Danii i Nowej Zelandii zawierały w sobie o wiele więcej irydu, niż się spodziewano. Pierwiastek ten jest dość rzadki na naszej planecie, za to dość łatwo znaleźć go w materii kosmicznej. Na podstawie tych faktów, w 1980 r. ukazała się publikacja naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, według której wymieranie kredowe zostało spowodowane uderzeniem ogromnej planetoidy. Albo komety. Nie jesteśmy pewni.
Noblista Louis Alvarez, pod którego kierownictwem powstała ta publikacja, oceniał, że kometa bądź planetoida, która mogłaby spowodować katastrofę takich rozmiarów, musiała mieć ok. 10 km średnicy i poruszać się z prędkością ponad 30 tys. km/h. Mówiąc kolokwialnie: dawno, dawno temu w naszą planetę walnęło coś bardzo dużego z siłą miliarda bomb atomowych. W wyniku tej stłuczki z Ziemi zniknęło ok. 75 proc. wszystkich gatunków, które zamieszkiwały ją w tamtych czasach.
Oprócz siły uderzenia dużo zależało też od miejsca, w którym do niego doszło.
Dwóch japońskich naukowców: Kunio Kaiho i Naga Oshima w swojej najnowszej publikacji sugeruje, że oprócz samej siły uderzenia ważne było również miejsce zderzenia meteorytu z naszą planetą. Z ustaleń Japończyków wynika, że zaledwie 13 proc. powierzchni naszej planety posiada odpowiedni skład, żeby wywołać masową zagładę gatunków.
W publikacji z 2016 r. Kunio Kaiho sugeruje, że chmury pyłu, które odcięły naszą planetę od promieni słonecznych, uniemożliwiając tym samym proces fotosyntezy, powstały w jednym, konkretnym miejscu. Japończycy twierdzą, że miejscem tym jest dno Zatoki Meksykańskiej na półwyspie Jukatan. Chodzi oczywiście o Krater Chicxulub, który wskazywany był również przez zespół Alvareza.
Kaiho i Oshima sugerują, że kometa bądź planetoida, która uderzyła w naszą planetę, trafiła akurat na ogromne złoża ropy naftowej. To spowodowało, że siła wybuchu była znacznie większa. Gdyby miejscem uderzenia był Atlantyk lub Pacyfik, nie stałoby się nic wielkiego. Nie licząc niewyobrażalnie gigantycznych fal tsunami, ale to tylko detal. Zamiast chmur pyłu, w atmosferę wzbiłaby się tylko para wodna i dinozaury jakoś by sobie z tym faktem poradziły.
Oprócz chmur pyłu ważną rolę odegrały też inne czynniki.
Nie wszyscy naukowcy w pełni potwierdzają wersję Kaiho i Oshimy. Geofizyk Sean Gulick, który w zeszłym roku uczestniczył w badaniach terenowych Krateru Chicxulub, twierdzi, że chmury pyłu nie były jedynym powodem masowej zagłady ziemskich gatunków. Albo inaczej: ta nagła zmiana klimatu była bardziej trochę bardziej skomplikowana.
Próbki skał pobrane z Krateru Chicxulub przez Gulicka i Joannę Morgan z Imperial College London sugerują, że w wyniku uderzenia uwolnione zostały ogromne ilości aerozoli siarczanowych i dwutlenku węgla.
Siarczany, w połączeniu z chmurami pyłu blokującymi słońce, doprowadziły prawdopodobnie do globalnej zimy. Hipotezę tę potwierdzają m.in. badania pozostałości po archeanach (Thaumarcheota). Te jednokomórkowe organizmy należą do grupy autotrofów, co oznacza, że brak warunków do fotosyntezy nie był dla nich aż tak dużym problemem.
Błony lipidowe archaeanów bardzo szybko reagują na zmiany temperatury, dzięki czemu naukowcom udało się ustalić, że zderzenie z kometą bądź planetoidą wywołało znaczny spadek temperatury powierzchniowych wód oceanu (2–7° C). Trwał on od kilku miesięcy do kilkudziesięciu lat. Tę wersję potwierdzają też tegoroczne badania, które Morgan prowadziła wspólnie z Natalią Artemievą.
Z kolei dwutlenek węgla w takiej ilości mógł mieć ogromny wpływ na zmianę odczynu oceanów na bardziej kwasowy. Tak błyskawiczna (i drastyczna) zmiana mogła spowodować, że muszle chroniące morskie organizmy zaczęły się po prostu rozpuszczać.
Już wkrótce możliwe jest, że poznamy wszystkie przyczyny zagłady dinozaurów.
Te dwie publikacje naukowe to dopiero początek. Badania terenowe Krateru Chicxulub, które przeprowadzono w zeszłym roku, dostarczyły wielu informacji, na podstawie których powstanie prawdopodobnie kilkadziesiąt badań naukowych.
W ciągu kilku najbliższych miesięcy powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat wydarzenia, które zabiło 75 proc. życia na naszej planecie.
Zbrodnia sprzed 66 mln lat być może w końcu zostanie rozwiązana.