REKLAMA

A więc jednak chuć... Tinder zarabia najwięcej w całym App Store

Teraz to każdy mądry, ale kiedy kilka lat temu rozmawialiśmy z kolegami, w którym znanym e-biznesie chcielibyśmy mieć udziały, to ja nie wymieniałem - jak oni - Snapchata czy Ubera. Powiedziałem, że podoba mi się Tinder. 

04.09.2017 10.23
tinder gold
REKLAMA
REKLAMA

Może skromnie i bez ambicji, ale z drugiej strony Snapchata kompletnie nie rozumiem do dzisiaj, zresztą chyba Zuckerberg urządził mu już Insta-Fejsowe rozbiory, Uber to jest jeden wielki temat rzeka z naruszaniem chyba każdego możliwego porządku prawnego na świecie i stratami oscylującymi dziś na poziomie 800 mln zł miesięcznie. A Tinder? Tam nie ma za bardzo na co marnować pieniędzy, roboty nie jest dużo, model banalny jak konstrukcja cepa, w zasadzie wszystko zainteresowani robią sami, nie trzeba ogarniać żadnych pośredników, restauracji, systemów obsługi, a strukturę przychodową napędza popęd seksualny. Albo, romantyczniej, potrzeba znalezienia miłości.

Sex sells

No i proszę. Gdybym był jakimś profesjonalnym inwestorem, to może nawet otwierałbym szampana. Jak donosi amerykański Business Insider, obecnie Tinder jest aplikacją, która przynosi największe przychody w App Store, wyprzedzając nawet Candy Crush oraz Netflix. A wszystko za sprawą wprowadzonej niedawno opcji Tinder Gold. Opisywałem ją wam swego czasu na łamach Spider's Web, więc tylko w telegraficznym skrócie: Tinder działa w taki sposób, że przeglądamy profile osób z okolicy i jeśli ktoś nam się spodoba, to przesuwamy tę osobę "w prawo", a jeśli ktoś nam się nie spodoba, to przesuwamy w "lewo". Według mnie - normalna sprawa, chociaż czytałem ostatnio nieprawdopodobnie intrygujący felieton, że to eugenika XXI wieku.

Jeżeli dwie osoby się sobie wzajemnie spodobają, to wtedy mają "parę", popularnie zwaną także "matchem" i mogą ze sobą porozmawiać, np. w celu umówienia się na kawę. Jest jeszcze funkcja "super like", dzięki której dana osoba z góry widzi, że nam się spodobała. Aplikacja od pewnego czasu przewiduje funkcję Tinder Plus, która kosztuje około 50 złotych miesięcznie, ale za to znosi dobowy limit polubień z naszej strony i rozszerza liczbę posiadanych superlajków do 5 na każde 24 godziny (i dodaje kilka innych opcji, mniej istotnych w tej dyskusji).

Tinder Gold, niedostępny w Polsce, ale w przeliczeniu kosztujący około 75 złotych, to z kolei zupełnie nowa wariacja premium w ramach Tindera, która po dokonaniu opłaty pozwala nam z góry podejrzeć osoby, które nas polubiły i wśród nich wybierać potencjalną znajomość (a także pozostałe korzyści Plusa). Z jednej strony - brzmi sensownie, z drugiej - trochę zabija urok Tindera. Z całą pewnością może to być jednak oszczędność czasu.

Najwyraźniej tak uznali Amerykanie

REKLAMA

Odkąd Tinder się ozłocił, aplikacja zarabia krocie, na liście najbardziej dochodowych programów wyprzedzając Netflixa czy kilka popularnych gier, w tym Candy Crush i Pokemon GO.

Jak na razie opcja Tinder Gold nie jest dostępna w naszym kraju w wersji na Androida, choć podobno mogą już ją testować posiadacze iOS. Funkcja przed swoją globalną premierą była testowana tylko w kilku państwach, ale biorąc pod uwagę rezultat finansowy, coś mi podpowiada, że międzynarodowa wersja na oba systemy operacyjne jest kwestią czasu. Inna sprawa, że na Tindera w wersji PC nadal czekamy, choć od zapowiedzi minęło pół roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA