A więc jednak chuć... Tinder zarabia najwięcej w całym App Store
Teraz to każdy mądry, ale kiedy kilka lat temu rozmawialiśmy z kolegami, w którym znanym e-biznesie chcielibyśmy mieć udziały, to ja nie wymieniałem - jak oni - Snapchata czy Ubera. Powiedziałem, że podoba mi się Tinder.
Może skromnie i bez ambicji, ale z drugiej strony Snapchata kompletnie nie rozumiem do dzisiaj, zresztą chyba Zuckerberg urządził mu już Insta-Fejsowe rozbiory, Uber to jest jeden wielki temat rzeka z naruszaniem chyba każdego możliwego porządku prawnego na świecie i stratami oscylującymi dziś na poziomie 800 mln zł miesięcznie. A Tinder? Tam nie ma za bardzo na co marnować pieniędzy, roboty nie jest dużo, model banalny jak konstrukcja cepa, w zasadzie wszystko zainteresowani robią sami, nie trzeba ogarniać żadnych pośredników, restauracji, systemów obsługi, a strukturę przychodową napędza popęd seksualny. Albo, romantyczniej, potrzeba znalezienia miłości.
Sex sells
No i proszę. Gdybym był jakimś profesjonalnym inwestorem, to może nawet otwierałbym szampana. Jak donosi amerykański Business Insider, obecnie Tinder jest aplikacją, która przynosi największe przychody w App Store, wyprzedzając nawet Candy Crush oraz Netflix. A wszystko za sprawą wprowadzonej niedawno opcji Tinder Gold. Opisywałem ją wam swego czasu na łamach Spider's Web, więc tylko w telegraficznym skrócie: Tinder działa w taki sposób, że przeglądamy profile osób z okolicy i jeśli ktoś nam się spodoba, to przesuwamy tę osobę "w prawo", a jeśli ktoś nam się nie spodoba, to przesuwamy w "lewo". Według mnie - normalna sprawa, chociaż czytałem ostatnio nieprawdopodobnie intrygujący felieton, że to eugenika XXI wieku.
Jeżeli dwie osoby się sobie wzajemnie spodobają, to wtedy mają "parę", popularnie zwaną także "matchem" i mogą ze sobą porozmawiać, np. w celu umówienia się na kawę. Jest jeszcze funkcja "super like", dzięki której dana osoba z góry widzi, że nam się spodobała. Aplikacja od pewnego czasu przewiduje funkcję Tinder Plus, która kosztuje około 50 złotych miesięcznie, ale za to znosi dobowy limit polubień z naszej strony i rozszerza liczbę posiadanych superlajków do 5 na każde 24 godziny (i dodaje kilka innych opcji, mniej istotnych w tej dyskusji).
Tinder Gold, niedostępny w Polsce, ale w przeliczeniu kosztujący około 75 złotych, to z kolei zupełnie nowa wariacja premium w ramach Tindera, która po dokonaniu opłaty pozwala nam z góry podejrzeć osoby, które nas polubiły i wśród nich wybierać potencjalną znajomość (a także pozostałe korzyści Plusa). Z jednej strony - brzmi sensownie, z drugiej - trochę zabija urok Tindera. Z całą pewnością może to być jednak oszczędność czasu.
Najwyraźniej tak uznali Amerykanie
Odkąd Tinder się ozłocił, aplikacja zarabia krocie, na liście najbardziej dochodowych programów wyprzedzając Netflixa czy kilka popularnych gier, w tym Candy Crush i Pokemon GO.
Jak na razie opcja Tinder Gold nie jest dostępna w naszym kraju w wersji na Androida, choć podobno mogą już ją testować posiadacze iOS. Funkcja przed swoją globalną premierą była testowana tylko w kilku państwach, ale biorąc pod uwagę rezultat finansowy, coś mi podpowiada, że międzynarodowa wersja na oba systemy operacyjne jest kwestią czasu. Inna sprawa, że na Tindera w wersji PC nadal czekamy, choć od zapowiedzi minęło pół roku.