Grożą Trumpowi pozwem w imię wolności słowa, bo banował na Twitterze. Szydło będzie następna?
Wczoraj Kuba informował o tym, że premier Beata Szydło zablokowała dziennikarzy na Twitterze. Dzisiaj instytut broniący wolności słowa zagroził Trumpowi pozwem, ponieważ ten... zablokował na Twitterze niektórych użytkowników.
Zablokowanie użytkownika na Twitterze może wyglądać źle w ocenie opinii publicznej, bo internet nauczył nas, że ban może być wykorzystywany jako narzędzie cenzury i może godzić w wolność słowa.
Tak jest rzeczywiście, ale w przypadku, gdy mówimy o banie na forum internetowym lub w systemie komentarzy np. poczytnego serwisu internetowego. Na Twitterze sytuacja wygląda jednak nieco inaczej.
Ban na Twitterze na dwa sposoby
Twitter pozwala na dwa sposoby blokować niechciane osoby. Po pierwsze możemy wyciszyć delikwenta, którego mam już powyżej uszu. Jeśli to zrobimy, to dana osoba będzie mogła nas obserwować, a nawet do nas pisać, ale my… nie będziemy tego widzieć.
Po drugie możemy zablokować osobę, która zaszła nam za skórę. Zablokowany użytkownik automatycznie przestaje nas obserwować, a nasze tweety są dla niego niewidoczne. Zaś próby napisania do nas kończą się brakiem informowania odbiorcy o tym, że zbanowana osoba cokolwiek napisała.
Wielu użytkowników Twittera po prostu wycisza niechcianych rozmówców. Jest to metoda szybka, łatwa i przyjemna, bo wyciszona osoba nie wie o tym, że została wyciszona. Może się oczywiście domyślać, jeśli wszystkie jej wiadomości pozostają bez odpowiedzi adresata. Jednak nigdy nie ma pewności, czy jest tylko ignorowana, czy została całkowicie wyciszona.
Ban, czyli opcja druga, jest bardziej drastyczny, bo pokazuje drugiej stronie, że nie mamy zamiaru czytać tego, co do nas lub o nas wypisywała. Dlatego w krytycznych przypadkach, gdy mam do czynienia z hejterami lub naprawdę upierdliwymi rozmówcami, sam korzystam właśnie z tej opcji. Po pierwsze odcinam się od niechcianej osoby, a przy okazji wysyłam czytelny komunikat: do widzenia.
Naruszenie wolności słowa? Wolne żarty!
Nieważne czy wyciszymy rozmówcę, czy zablokujemy go, to w jednym jak i drugim przypadku odbiorcy na dobrą sprawę nie tracą jednak dostępu do treści, które publikujemy - przy założeniu, że nasze konto jest publiczne.
Nawet zbanowany użytkownik może czytać tweety innej osoby, jeśli tylko wyloguje się z Twittera i wejdzie bezpośrednio na stronę profilu danego użytkownika. Opcjonalnie można skorzystać z trybu incognito w przeglądarce i odwiedzić konto osoby, która nas zbanowała, w drugim oknie - bez potrzeby wylogowywania się z Twittera.
Podobnie jest z pisaniem. Osoba - dajmy na to zablokowana przez Trumpa - nadal może pisać, że Trump ma dziwną fryzurę, a jego żona wygląda na smutną. I nadal osoby obserwujące jego konto, będą to widziały. Jedyne co zmienia blokada to fakt, że ta wiadomość nie trafi do Trumpa nawet jeśli będzie zawierała “@realdonaldtrump”.
Nie możemy zatem mówić o naruszeniu wolności słowa. Przeciwnicy Trumpa i Szydło nadal mogą na Twitterze komentować ich poczynania, a jeśli dostaną blokadę, to politycy nie będa po prostu otrzymywac powiadomień od często natarczywych, wulgarnych i irytujących rozmówców.
Zatem Beata Szydło może spać spokojnie. Gorzej z Donaldem Trumpem - on jest w Stanach Zjednoczonych, a tam system sądowy działa w niezrozumiały dla europejczyka sposób. Więc… wszystko może się zdarzyć.
Wyciszać czy blokować?
Ostatnio w redakcji mieliśmy burzliwą dyskusję na temat tego, czy oficjalne konto @SpidersWebPL powinno na Twitterze blokować hejterów, czy tylko ich wyciszać. Jako opiekun tego konta postawiłem na blokowanie, bo zależało mi na wysłaniu do rozmówcy czytelnego sygnału: “sorry, ale tak nie będziemy rozmawiać”. Części kolegów z redakcji to się nie spodobało.
Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że niektórzy zbanowani w komentarzach na Spider’s Web lub na naszym Facebooku bądź Twitterze piszą po czasie maile, w których przepraszają za swoje zachowanie i proszą o odblokowanie.
I ja niemal zawsze im te blokady zdejmuję. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś przeprosił, a historia jego wypowiedzi pokazuje, że tylko raz zdarzyło mu się ponieść emocjom, to taka osoba zasługuje na drugą szansę.
Jako ciekawostkę dodam, że kilku takich zbanowanych recydywistów tworzy dzisiaj trzon najaktywniejszych komentatorów na naszym blogu. Czyli nie taki ban straszny, jak go malują.