Polski super portfel powrócił. Mamy już i testujemy Wooleta 2.0
Pierwszy Woolet - polski smart-portfel, o którym głośno było na całym świecie - rodził się w bólach. Drugi narodził się w ciszy i dziś trafia na rynek. Mieliśmy okazję testować go jeszcze przed premierą i sprawdzić, czy tym razem faktycznie się udało.
Nie zrozummy się źle - pierwsza generacja Wooleta, przynajmniej w chwili, kiedy ją sprawdzałem, była sprzętem naprawdę dobrym. Nie idealnym, nie doskonałym, ale jednak godnym polecenia osobom, które mogły takiego gadżetu potrzebować.
Problem tkwił jednak gdzie indziej - finansowany społecznościowo portfel miał ogromne problemy z trafieniem na rynek, a kiedy w końcu to zrobił, okazało się, że niektóre z obietnic (np. kinetyczne ładowanie) nie zostały dotrzymane.
Potem o Woolecie było przez pewien czas cicho. Aż do dziś - do momentu, kiedy firma - tym razem już bez wsparcia społecznościowego - zaprezentowała światu drugą generację swojego smart-portfela. Generację, na którą nie trzeba czekać, ani liczyć się z tym, że coś może nie wyjść. Woolet w wersji 2.0 jest dostępny do zamówienia już teraz. Spora, naprawdę spora zmiana. I - nie ukrywajmy - spore osiągnięcie.
Jakie więc jest drugie wcielenie tego niezwykle ciekawego polskiego sprzętu?
O bezpośrednie porównanie kwestii portfelowych z poprzednikiem może być w moim przypadku dość trudno. Do testów otrzymałem bowiem wersję Travel XL 2.0, czyli odmianę... cóż, gigantyczną.
Wprawdzie 9,9 mm grubości to niewiele, ale 10,8 cm na 13,6 cm pozostałych wymiarów robią swoje...
I nie przesadzam ani trochę - ten portfel jest naprawdę ogromny. Próba włożenia go do sporej kieszeni dżinsów kończy się mniej więcej tak:
Jedyne miejsce, gdzie mogłem go komfortowo nosić to wewnętrzna kieszeń kurtki (garnitur też by się sprawdził, gdybym nosił garnitur). A gdy przyjdzie lato? Cóż, nie wiem...
Na szczęście to tylko jeden z dwóch dostępny rozmiarów - mniejszy Woolet w wersji 2.0 również trafia do oferty. Doskonale jednak rozumiem, dlaczego niektórzy mogą zdecydować się na wersję XL.
W środku możemy bowiem zmieścić... wszystko. Ok, nie próbowałem tam zmieścić moich wszystkich faktur z napraw Alfy z ostatniego tygodnia, ale zobaczcie sami:
W sumie dedykowanych kieszonek na karty i dokumenty w tym formacie mamy aż sześć (siedem, licząc bonusową). Nie miałem ich nawet czym wypełnić...
Do tego dochodzą jeszcze duże kieszenie pod każdym z rzędów kieszonek. Dowód rejestracyjny znika w nich bez śladu.
Skoro jednak jest to portfel podróżny, dużo bardziej odpowiednim dokumentem do umieszczenia tam będzie paszport. Mieści się idealnie.
Miły bonus - w komplecie jest nie tylko uchwyt na długopis, ale i miniaturowy długopis, który przyda się w awaryjnych sytuacjach.
Główna przegródka portfela to natomiast przestrzeń niemal bez dna.
Polskie papierowe pieniądze mieszczą się w niej absolutnie bez problemów i to... niezależnie od tego, czy włożymy je poziomo czy pionowo. Podejście pionowe może pomóc np. rozdzielić różne waluty w trakcie podróży.
Z monetami jest już trochę gorzej - teoretycznie nie przewidziano na nie miejsca, jednak w praktyce możemy je chować do sekretnej kieszonki wydzielonej w głównej przegrodzie portfela.
Do wyboru będą dwie wersje kolorystyczne - czarna i brązowa. Obie szyte są ręcznie w Polsce, z naturalnej skóry.
Ja nie miałem ani przez chwilę wątpliwości, którą wersję chcę testować. Brązowa, niewyprawiona skóra wygląda - w mojej opinii - fantastycznie. Ma już na starcie o milion więcej punktów klimatu niż wydanie czarne.
Imponująca jest również dbałość o detale. Chociażby w pierwszym Woolecie logo było elegancko wytłoczone. Tutaj jest... przypinką pokrytą złotem.
Poważnie, mam na to nawet papiery.
Ale nie tylko o złote dodatki tutaj chodzi. Woolet w codziennym użytkowaniu robi naprawdę dobre wrażenie. Jest odpowiednio sztywny, skrzydła są odpowiednio wyważone, dostęp do dokumentów i banknotów jest wygodny, a i w dotyku jest... cóż, świetny.
Woolet to jednak też (a może przede wszystkim) smart-portfel. Z ładowanym indukcyjnie akumulatorem (150 mAh w obydwu wersjach, starczy na maksymalnie 6 miesięcy), głośniczkiem i Bluetoothem.
I choć na razie jeszcze zbyt wcześnie na ostateczną ocenę części "smart", muszę przyznać, że już same początki wyglądają dużo lepiej, niż w przypadku pierwszej generacji Wooleta.
Mówiąc wprost, wszystko, zaczynając od nowej aplikacji wydanej całkiem niedawno temu, po prostu działa, i to działa od razu po wyjęciu z pudełka (no, koperty w tym przypadku).
Łączenie się z portfelem, namierzanie go, informowanie o utracie połączenia czy wysyłanie dźwięku lokalizującego zgubę - do niczego nie mogę mieć na razie zastrzeżeń. Nawet głośniczek w tej wersji Wooleta jest mocniejszy, umożliwiając łatwiejsze namierzenie portfela.
Z wydaniem wyroku będę musiał jednak jeszcze trochę poczekać. Najlepiej do momentu, kiedy smart-dodatki Wooleta okażą się, powiedzmy, spontanicznie przydatne.
Tym bardziej, że Woolet 2.0 wciąż nie jest produktem przesadnie tanim. Wersja o standardowych wymiarach kosztuje 119 dol., natomiast testowana przez nas wersja Travel XL to już 149 dol.
Wiele jednak wskazuje na to, że Woolet 2.0 to Woolet taki, jaki... miał być od początku.
I jeśli nasze testy to potwierdzą, to to będzie bardzo, bardzo dobra wiadomość...