Polacy udowodnili, że dobrze wyglądający portfel może być smart. Woolet - recenzja Spider's Web
Długo, oj długo zajęło mi przygotowanie recenzji Wooleta. Ale nie dlatego, że aż tyle sprawdzałem, czy działa - sprawdzałem raczej, czy taki gadżet ma w ogóle sens. I teraz już wiem.
Pierwsza reakcja? Ojejku, mam portfel z Bluetoothem (i głośnikiem)!
I to nie po prostu jakiś portfel. Nie dość, że to portfel polskiego producenta, to jeszcze portfel po prostu śliczny. Ręcznie szyty, elegancki, minimalistyczny, precyzyjnie wykonany z naprawdę dobrej jakości skóry (która... świetnie pachnie) i precyzyjnie ozdobiony subtelnymi detalami - wytłoczonym logo Wooleta i czerwoną nicią. Nic specjalnie rzucającego się w oczy, ale i wystarczająco dużo, żeby nie był to po prostu nudny, skórzany prostokąt.
Do tego portfel o optymalnych dla mnie wymiarach. Ani za duży, ani za mały. Ani za gruby, ani za cienki. Po miesiącach noszenia portfela wielkości małej torby Woolet był odświeżającą odmianą, zmuszającą do zabrania ze sobą tylko tych dokumentów i papierów, które są mi naprawdę niezbędne.
Tak, Woolet zmusza nieco do zastanowienia się nad tym, co faktycznie potrzebne.
Wnętrze jest bowiem (w standardowej, testowanej wersji) niemal równie minimalistyczne, co zewnętrzna powłoka. Otwieramy portfel, w oczy rzuca nam się przełamujące ogólną czerń czerwone wykończenie i... tylko cztery miejsca na karty, dokumenty czy wizytówki.
W moim przypadku miejsca te wypełniły się natychmiast - dowodem osobistym, prawem jazdy, kartą kredytową i kartą płatniczą. Koniec miejsca - jeśli ktoś nosi ze sobą zazwyczaj więcej dokumentów w tym formacie, musi wybrać, które są dla niego najważniejsze i z reszty zrezygnować albo... upchnąć je w innych schowkach portfela.
Tych mamy do dyspozycji jeszcze trzy. Pierwszy umieszczono bezpośrednio pod podwójnym schowkiem na karty w prawym skrzydełku portfela. Bez problemu zmieści się tam coś o wymiarach karty płatniczej, a wbudowany pasek ułatwi wyciąganie upchniętych tam przedmiotów.
Drugim miejscem jest oczywiście największa przegroda, do której jednak częściej będziemy wpychać gotówkę w papierze i rachunki niż karty i dokumenty. Ważna uwaga: przez to, że portfel nie jest przesadnie wysoki, nie zmieścimy tam komfortowo ani dowodu rejestracyjnego pojazdu, ani np. kuponu na Lotto.
Trzeci schowek, tak umiejętnie ukryty, że zauważyłem go dopiero niedawno, znajduje się w obrębie głównej kieszeni. To mała kieszonka, z wierzchu przysłonięta skórzaną pokrywką, która świetnie nadaje się do trzymania drobniaków. Ale lepiej nie trzymać ich tam zbyt wiele - przestrzeń w środku jest wprawdzie dosyć spora, ale korzystanie z tego schowka jest umiarkowanie wygodne, a przepakowanie trochę rozpycha portfel.
To, co w zasadzie było dla mnie najważniejsze, kiedy po raz pierwszy wziąłem w swoje ręce Wooleta to fakt, że jest to portfel, który... mógłbym sobie kupić nawet wtedy, gdyby nie miał żadnych smart dodatków. Jest ładny, kompaktowy (ale nie do przesady) i bardzo przyjemnie wykonany, choć tu i tam widać, że ideałem nie jest.
Zresztą ta jego portfelowa część była dla mnie szczególnie ważna, kiedy przyszło do drugiej reakcji.
Super, mam portfel z Bluetoothem! I... co dalej?
Błyskawiczne parowanie, prościutka konfiguracja - już, portfel jest połączony z moim telefonem. Mogę sprawdzić jego lokalizację, mogę otrzymać powiadomienie, kiedy znajdzie się zbyt daleko ode mnie, mogę aktywować dzwonek (!), kiedy nie jestem w stanie odnaleźć go w mieszkaniu albo gdybym szukał go gdzieś zagubionego poza domem.
Tylko... to nie są funkcje, z których korzysta się ot tak. Korzysta się z nich wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba, a ta może się pojawić raz na rok, raz na miesiąc, albo w ogóle.
Po tym, jak popuszczałem już ze swojego Wooleta wszystkie możliwe melodyjki, portfel leżał na biurku, wędrował ze mną, czasem nawet ze mną biegał (z moją pomocą, aż taki smart to nie jest). Nosiłem go w przedniej i tylnej kieszeni spodni, rzucałem go na kanapę, krzesła, stoły. Wrzucałem go do samochodowego schowka, torby podróżnej i plecaka.
I tak się zastanawiałem, czy w ogóle taki gadżet jest mi potrzebny. Aż do momentu, kiedy uświadomiłem sobie jedno.
Że z oferowanych przez niego smart funkcji korzystam już tak mimowolnie, że nawet o nich nie myślę. Tak, przez te kilka długich miesięcy, kiedy towarzyszył mi Woolet, część jego możliwości wykorzystuję już odruchowo.
Nie poklepuję się już przed wyjściem z domu po kieszeniach - wiem, że Woolet - z wykorzystaniem aplikacji na smartfonie - da mi znać, że go zapomniałem. I że zrobi to dopiero wtedy, kiedy przekroczony zostanie ustalony wcześniej przeze mnie stopień oddalenia.
Nie martwię się też specjalnie o to, że gdzieś go zgubię. A kiedy zgubię lub zostawię - co zdarzyło mi się raz - nie wpadam w panikę. Klik, sprawdzam w aplikacji gdzie mniej więcej jest (a właściwie gdzie było ostatnie połączenie) - bo nie liczcie na to, że powie wam dokładnie co do centymetra, GPS jednak tak doskonały nie jest - i już wiem. Pinezka na mapie - mogę szukać. A różnica pomiędzy wracaniem całej trasy po górach i przeszukania wszystkich krzaków, a powrotem do określonego punktu i szukania tam, jest - uwierzcie - znacząca.
Nie zliczę jednak przede wszystkim sytuacji, kiedy Woolet świetnie rozwiązywał mój problem z gubieniem go... w domu. Często wracam i rzucam portfel dosłownie gdzie popadnie (i gdzie upadnie). Już niejednokrotnie - z analogowym portfelem - opóźniało to wyjście z domu o długie minuty, czasem nawet kwadranse. Bo znaleźć mały, czarny prostokącik, nawet w niewielkim domu, wcale nie jest łatwo.
Woolet ten problem doskonale rozwiązuje. Odpalam aplikację, klikam raz i już donośny dzwonek rozbrzmiewa spod góry ciuchów do wyprasowania. Albo z wnętrza szuflady. Albo z górnej części szafki. Albo spod nierozpakowanych jeszcze od poprzedniego dnia siatek z zakupami. Ma się gdzie chować, oj ma. Ale też wie, że błyskawicznie go znajdę.
I często nawet nie myślę specjalnie nad tym, że korzystam z tych wszystkich opcji. Stały się tak naturalne i mimowolne jak przewracanie wszystkiego w domu, żeby ten nieszczęsny portfel znaleźć. To lubię.
I to tak piszczy, cały czas?
Na szczęście twórcy Wooleta pomyśleli o tych, którzy np. chcieliby wyjść do ogródka bez portfela, nie musząc liczyć się z przerażającym powiadomieniem o treści "zapomniałeś swojego portfela!".
Dla naszego sprzętu możemy bez problemu ustalić tzw. "strefy ciszy", czyli obszary według danych GPS, w których nie będziemy niepokojeni powiadomieniami. Każdą z nich możemy dowolnie nazwać i w dowolnej chwili wyłączać i włączać.
I warto poświęcić tej konfiguracji chwilę, żeby potem nie męczyć się z natłokiem - jakby nie było - niepotrzebnych powiadomień.
I pewnie ładujesz codziennie?
Nie. W zasadzie Woolet od kilku miesięcy połączony jest bez przerwy z moimi telefonami, a jego stan naładowania wynosi... ponad 60 proc.
Najbliższe ładowanie czeka mnie więc... w sumie nie wiem. Za kilka miesięcy (producent deklaruje 6)? A i wtedy wystarczy wrzucić go na krótki czas na bezprzewodową ładowarkę, żeby cieszyć się z jego funkcji przez kolejne długie miesiące.
A akumulator to pewnie żre jak szalone?
Nie, a przynajmniej nie tak, jak można byłoby się spodziewać. W przypadku połączenia z Huawei P9 praktycznie nie czuć tego obciążenia. W przypadku iPhone'a 5S, którego akumulator dobry nigdy nie był, przeważnie udaje się dotrzymać do wieczora (co i bez Wooleta jest często wyzwaniem).
Nie musiałem więc decydować się np. na rozłączanie portfela i telefonu, żeby ten drugi dotrwał do końca dnia.
I od początku tak bezproblemowo i z zachwytem?
No nie do końca. Pierwsze chwile z Wooletem połączonym z iPhone'em nie były zbyt udane. Połączenie sprzętów trwało wieki, po czym niemal natychmiast się rozłączały, generując przy tym masę niepotrzebnych powiadomień. I to prawdziwą, przytłaczającą masę.
Dopiero pod koniec zeszłego roku, po kilku aktualizacjach, Woolet zaczął z moim 5S współpracować na akceptowalnym poziomie. Za to z telefonem z Androidem (P9) współpracował niemal od początku wzorcowo. Łączenie było błyskawiczne, powiadomień widmo nie było, a wszystkie funkcje działy od ręki.
To jakie wrażenia po tych kilku miesiącach?
Jestem bardzo, bardzo zadowolony. Zarówno z części analogowej, jak i cyfrowej.
Woolet jest przede wszystkim dobry jako portfel. Może i nie jest najbardziej pojemny, ale dla mnie to akurat zaleta. Nie dość, że nie rozpycha kieszeni, to jeszcze elektronikę udało się w nim zamknąć w taki sposób, żeby zmaksymalizować ilość pozostałego miejsca. I, napiszę to wprost, po prostu mi się podoba. Choć odrobinę bardziej od czarnej, gładkiej wersji podoba mi się ta brązowa.
Do tego jest to portfel dobrze wykonany. Te kilka miesięcy ze mną nie było łatwe, a mimo to - poza standardowymi zagnieceniami na skórze - brak na nim poważniejszych śladów zużycia. Nie rozłazi się też od noszenia w nim przez dłuższy czas pękatej masy paragonów (bo przecież nie pieniędzy).
Zaryzykuję stwierdzenie, że pewnie i przez kolejnych kilkanaście lub kilkadziesiąt miesięcy nie będzie na nim widać żadnych wyraźnych oznak starzenia się.
Co do części cyfrowej, jest nawet jeszcze lepiej - o problemach z wersją dla iOS powiedzmy, że już zapomniałem. Przez ten czas, kiedy Woolet mi towarzyszył, jego możliwości sprawnie uzupełniły moją codzienną rutynę. Nie muszę się martwić o to, że znowu nie wiem, gdzie zostawiłem portfel, nie muszę się zastanawiać, czy zabrałem go z domu. Dla kogoś, kto tak często nie ma pojęcia, co się dzieje z jego portfelem, to idealne rozwiązanie.
To kupować, czy nie?
Cóż, Woolet jest raczej drogim sprzętem. W wersji standardowej kosztuje około 500 zł, a w wersja "eko" to wydatek rzędu 450 zł. Dla tych, którzy potrzebują większej ilości miejsca, pozostaje wydanie XL - to jednak ceną zbliża się mocno do 600 zł. Do tego, o ile nie mamy ładowarki bezprzewodowej, dochodzi koszt jej zakupu (choć to można akurat odwlec w czasie).
Przyznaję, nie jestem ekspertem od portfeli i trudno mi stwierdzić, ile byłby wart w sklepie podobnej jakości portfel, ale pozbawiony funkcji smart. Nie potrafię też dla każdego z czytających tę recenzję wycenić wartości funkcji smart. W moim przypadku to ogromna oszczędność czasu i nerwów. Inni, cóż, może nie gubią portfela tak często.
Jestem natomiast pewien, że - przynajmniej dla mnie - kombinacja części analogowej i cyfrowej Wooleta w pełni uzasadnia jego cenę. I gdy tylko na moje konto wpłynie kolejna wypłata, do Wooleta dołączy podobnie działający brelok do kluczy tej samej firmy.
A może nawet dwa...