W walce Windowsa z Androidem wygra ten, który pierwszy upodobni się do drugiego
Na rynku mamy dwóch liderów jeśli chodzi o oprogramowanie operacyjne i trzeciego, stojącego nieco z boku gracza. Tych dwóch liderów dąży do jednego: każdy chce stać się nieco bardziej jak drugi. Ten, kto to osiągnie pierwszy, wygra.
Pamiętam jak wiele lat temu wmawiano mi, że Windows na rynku jest w zasadzie nie do ruszenia i bez jakiejś ingerencji z zewnątrz, takiej jak jakiś urząd antymonopolowy, nikt z konkurencji się nie przebije. Dziś wszyscy już wiemy, że te proroctwa nijak pokryły się z rzeczywistością.
Tak jak na rynku dużych urządzeń z klawiaturą (chciałoby się napisać, po prostu, pecetów, ale granice między PC, tabletami i telefonami coraz bardziej się zacierają) nadal dominuje Windows, tak w przypadku elektroniki konsumenckiej, jako całości, Android miażdży wręcz konkurencję.
Nie zapomniałem o macOS i iOS, ale biorąc pod uwagę skupienie się Apple’a wyłącznie na produktach luksusowych, niezupełnie pasuje on do rozważań w tej notce. Jak historia nas uczy, lider na rynku IT jest tylko jeden. Reszta to albo aspiranci do tytułu, albo wyspecjalizowane firmy takie jak Apple, albo... zwykły plankton.
Najciekawsza rywalizacja to ta między Androidem a Windowsem.
Jak wynika z danych StatCountera, Windows to niecały 39 proc. rynku, systemy Apple’a (macOS i iOS) to 17,63 proc., zaś Android, podobnie jak Windows, to 39 proc. Wiemy też, że zarówno Google jak i Microsoft stawiają teraz przede wszystkim na aplikacje i usługi, chcąc zredukować system operacyjny z biznesowego punktu widzenia do roli narzędzia promującego te usługi.
Przy tak dużym podobieństwie pozostaje jedna różnica pomiędzy sytuacją tych dwóch firm. Windows i Android miały bowiem zupełnie przeciwne genezy i – z początku – każdy był budowany w zupełnie odwrotny sposób. Otwarto-źródłowy Android jako lekka platforma dla aparatów cyfrowych a później telefonów komórkowych, Windows jako zamknięta i rozbudowana platforma dla wydajnych komputerów osobistych.
39-procentowy udział Androida to przede wszystkim telefony i tablety. 39-procentowy udział Windowsa to przede wszystkim klasyczne pecety.
A teraz zwróćcie uwagę w którą stronę oba systemy zmierzają.
Już od czasów Windows 7 system ten jest systematycznie odchudzany i otwierany. Kolejne kotwice zamulające platformę są odcinane, system ten coraz lepiej radzi sobie na wyświetlaczach dotykowych i ultramobilnych procesorach. Już teraz działa na energooszczędnych układach ARM, a niedługo wprowadzi do nich obsługę aplikacji klasycznych. Nadal jednak ciąży mu bagaż przeszłości, nadal więc zdobywa popularność wyłącznie na pecetach (oraz konsolach do gier) i urządzeniach pecetopodobnych, takich jak tablety z dużymi wyświetlaczami.
Z kolei Google coraz bardziej rozbudowuje i zamyka swojego mobilnego Androida. Obsługa desktopowych procesorów x86 dostępna jest w nim już od dawna, teraz system ten staje się coraz bardziej elastyczny, wprowadzane są do niego takie funkcje, jak obsługa wyświetlania wielu aplikacji na ekranie w oknach czy coraz wydajniejsze API do obsługi grafiki 3D, co ma szczególne znaczenie w projektowaniu na niego gier klasy AAA.
By nie być gołosłownym, ten sam StatCounter szacuje udział Windowsa na pecetach na 84 proc., zaś systemów linuxowych (do których należą, między innymi, Android i Chrome OS) na 2,3 proc. Z kolei jeśli chodzi o urządzenia ultramobilne, to według Gartnera Android to niecałe 88 proc., zaś Windows 0,4 proc.
Wygra ten, kto dotrze tam pierwszy.
Ani Windows nie jest lepszy od Androida, ani Android od Windowsa, jeżeli za ocenę przyjmiemy światowy popyt na urządzenia z tym systemem. Oba mają wręcz identyczne udziały. I oba nadal nie mogą rozgryźć przeciwnika.
Google rzekomo pracuje nad następcą Androida o nazwie Andromeda, w międzyczasie starając się uszczknąć nieco rynku Windowsowi na pecetach poprzez wprowadzenie obsługi aplikacji z Androida do Chrome OS.
Microsoft z kolei dąży do tego, by nie posiłkować się dodatkowym SKU Windows 10 z dopiskiem Mobile, chce zerwać ostatecznie z bagażem po Windows Phone i poprzez uniwersalność swojej platformy chce wprowadzić zupełnie nowy rodzaj urządzenia, które nazywa komórkowym komputerem.
Finał tej walki może być tragiczny, niezależnie od tego kto wygra.
Co zabawne, mało kto z optymizmem patrzy na prace obu firm, mając w pamięci dotychczasowe starania obu stron i ich rezultaty. Jedno jest jednak pewne: „nowym Microsoftem” w świecie IT – mam tu na myśli ten dominujący Microsoft z ubiegłego wieku – pozostanie ten, kto w końcu rozgryzie swój indywidualny problem. A więc niefunkcjonalny na dużych wyświetlaczach Android lub opasły Windows na urządzeniach mobilnych.
Po cichu mam nadzieję, że do tego jednak nie dojdzie. Okres, w którym pozycja Microsoftu była bliska monopolu to bardzo kiepski okres informatyki konsumenckiej, zdominowanej przez kosztowne, niestabilne i podatne na cyberataki oprogramowanie. Dominujący totalnie gracz nie musi się starać, tak jak Microsoft nie musiał; wystarczył efekt kuli śniegowej.
Obawiam się, że produkujący elektroniczną biżuterię Apple jest zbyt mało istotny dla rynku IT, by mógł stanowić wentyl bezpieczeństwa dla takiej dążącej do monopolu korporacji. Klincz Microsoftu i Google’a to, przynajmniej na razie, gwarancja rozwoju informatyki na najbliższe lata.