Dla emira Dubaju Ziemia to za mało. Do 100 lat kraj zbuduje miasto na... Marsie
Emir Dubaju napisał na Twitterze, że Zjednoczone Emiraty Arabskie zamierzają zbudować niewielkie miasto na Marsie. Dygnitarz dał swojemu krajowi sto lat na realizację projektu.
Jego wysokość Muhammad ibn Raszid Al Maktum, emir Dubaju, wiceprezydent i premier Zjednoczonych Emiratów Arabskich zapowiedział, że jego kraj zamierza wziąć udział w kolonizacji Marsa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, może nawet należałoby traktować takie zapowiedzi z przymrużeniem oka, gdyby nie kilka czynników.
Po pierwsze, przykład dynamicznego rozwoju Dubaju pokazuje, że ZEA mają potencjał finansowy, by zrealizować taki projekt. Po drugie wreszcie, szejk podaje interesujący, choć dość odległy termin. Daje swojemu krajowi 100 lat na budowę mini-miasta na Czerwonej Planecie.
100 lat to tak długi termin, że można oceniać go dwojako i zupełnie przeciwnie. Jedni powiedzą, że nie da się niczego zaplanować w ciągu wieku. Nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć tempa rozwoju technologicznego, nie wspominając o sytuacji społeczno-politycznej na globie. Inni wskażą jako przykład minione stulecie. Przypomną choćby, jaki był stan rozwoju lotnictwa na początku XX wieku, zaprezentują zdjęcie aeroplanu braci Wright i zestawią je ze współczesnymi odrzutowcami i rakietami kosmicznymi. Faktem jest jednak, że trudno traktować plany na rok 2117 inaczej, niż przez pryzmat futurologii, nawet, gdy kraj podający datę mógłby posiadać środki, żeby projekt zrealizować.
Dziś plany podboju innych planet ogłasza się na Twitterze.
Znakiem czasu jest to, że ogłoszenie projektu emira nastąpiło w serii tweetów. Sceptycy mogliby łatwo podważyć wiarygodność takiej zapowiedzi. Nie zapominajmy jednak, że Twitter to też jedno z ulubionych mediów Elona Muska. Szef SpaceX bardzo często korzysta z niego w komunikacji. Zresztą Elon nie pojawia się w tym miejscu przypadkowo. To on i jego plany są istotnym punktem odniesienia, gdy myślimy o podboju Marsa czymś więcej, niż tylko łazikami. To on również w ubiegłym roku rzucił na stół hasło opisywane do tej pory w dziełach science fiction: "Uczyńmy ludzi gatunkiem międzyplanetarnym". We wrześniu 2016 r. zapowiedział projekt Interplanetary Transport System. Pierwszy lot załogowy na Marsa miałby się odbyć w 2024 r.
Od pierwszej misji załogowej do wybudowania kolonii opisywanej przez Muska musi upłynąć wiele czasu. Trudno powiedzieć czym kierował się szejk Al Maktum, ale w 2017 roku data 2117 jest po prostu dość chwytliwa i na tyle odległa, by planów dygnitarza nie dało się szybko zweryfikować. Niestety w zapowiedzi emira brak szczegółów, sporo za to PR-owej gładkiej mowy.
Przeczytamy zatem "owocach nowej generacji", "naukowej pasji" i "młodości". W zasadzie w tweetach jego wysokości możemy poznać tyle konkretów, że można je zmieścić w jednym zdaniu: do 2117 roku na Marsie ma powstać mini-miasto, wybudowane na drodze międzynarodowej współpracy naukowej. Projekt ma odegrać kluczową rolę w instytucjach naukowych Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tyle.
Podsumujmy. Wysoko postawiony przedstawiciel Zjednoczonych Emiratów Arabskich snuje ambitną, choć pozbawioną szczegółów wizję małego miasta na Marsie, który zbudować miałby jego kraj z pomocą międzynarodową. Równie dobrze podobną zapowiedź mogłaby ogłosić Polska Agencja Kosmiczna POLSA. W perspektywie stulecia trudno poddać krytyce tego typu plany. Zwłaszcza bez konkretów. Na pewno przedsięwzięcie jest znacznie bardziej skomplikowane niż budowa najwyższego wieżowca na świecie czy stworzenie sztucznych wysp.