REKLAMA

PiS chce ograniczyć dostęp do internetowego porno. W jakim kraju ja żyję?!

Rozumiem, że pornografia jest dla wielu czymś niesmacznym. Zdaję sobie sprawę, że bywa źródłem problemów osobistych. Ale to, co ponoć rozważa Prawo i Sprawiedliwość, jest kretyńskim, szkodliwym absurdem.

05.12.2016 08.51
Porno cenzura w Polsce
REKLAMA

Na Spider’s Web trzymam się bardzo daleko od polityki. To nie miejsce na spory gospodarcze, ekonomiczne czy ideowe. Trudno jednak od tej polityki uciec, gdy miłościwie nam panująca banda wkracza w zakres naszej tematyki, jaką są internetowe treści i swobodny do nich dostęp. Niestety, tak zwana „prawica” znowu chce nam ten dostęp ograniczyć. Z powodów, które są co najmniej mgliste.

REKLAMA

Chodzi tu oczywiście o internetową pornografię, wskazaną w tytule tej notki. Jak ustalili dziennikarze Wprostu, grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości jest zdania, że dostęp do internetowej pornografii jest zbyt prosty i należy, tu cytat z pana posła Arkadiusza Mularczyka, „należy tę sferę życia ucywilizować i ograniczyć, bo nie możemy pozwolić na demoralizację”. O losie.

Model brytyjski, czyli odgórne blokowanie witryn porno

Jeżeli dobrze rozumiem raport Wprostu (jego pełna wersja dostępna jest w drukowanej wersji tygodnika, której niestety nie posiadam), posłowie PiS-u chcą naśladować pomysły z Wielkiej Brytanii. Tamtejszy projekt zakłada, że witryny pornograficzne mają być domyślnie blokowane przez wszystkich dostawców internetowych. Chyba, że użytkownik (pełnoletni) sam zdecyduje, że chce mieć dostęp do pornografii i złoży w tej sprawie jakiś tam dokument.

W teorii nie ma się czym oburzać, prawda? Przecież na życzenie mamy na nowo dostęp do „fikołków”, a w ten sposób chronimy wszystkich przed zgorszeniem, a nieletnich przed spaczonym pojęciem na temat namiętności. Prawda?

Do licha, nie!

Według mojej wiedzy, dopóki nasze urządzenie nie zostanie zainfekowane jakimś złośliwym oprogramowaniem, by trafić na treści porno musimy sami je sobie znaleźć i odwiedzić odpowiednią witrynę. No, może wyjątkiem są wideoklipy takich gwiazd pop jak Beyoncé, ale te przecież i tak nie byłyby blokowane.

Według mojej wiedzy (i doświadczenia), jeżeli nastolatek zechce złamać jakiekolwiek zabezpieczenia komputerowe, to to zrobi. Wie o tym każdy rodzic starający się ogarnąć krnąbrnego dzieciaka i każdy z nas, który wychowywał się za młodu z komputerem w domu. W najgorszym razie zamiast udać się na legalne źródło pobierze takowego „fikołka” z torrentów. Żadna blokada nie będzie skuteczna, w przeciwieństwie do opieki, autorytetu i nadzoru rodziców.

Co więc pozostaje?

Lista osób, która musi otwarcie zadeklarować się na temat swoich gustów i preferencji. Jest to jedyne, co taka blokada by osiągnęła. Trudno mi powiedzieć, kto dokładnie będzie wiedział o naszej ewentualnej deklaracji chęci oglądania porno, bo nie widziałem żadnego projektu ustawy, ale zakładam, że będzie to zarówno dostawca internetowy, jak i jakiś urząd państwowy. To karygodne i chore naruszanie prywatności i intymności.

REKLAMA

Nie zamierzam tu bronić pornografii jako sztuki, terapii czy inspiracji seksualnej. Wychodzę z założenia, że chcącemu nie dzieje się krzywda i dopóki ekipa filmowa (w tym aktorki) nie jest do niczego zmuszana, a my nie jesteśmy zmuszani do bycia eksponowanymi na porno, to nikomu nic do tego. Na tym moje zainteresowanie sprawą się kończy. I powinno się kończyć każdego z nas.

W przeciwieństwie do zboczeńców z naszej władzy, która najwyraźniej nie zaśnie spokojnie dopóki się nie dowie, że lubisz wieczorami podglądać cudze wyuzdanie. Chore, po prostu chore.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA