Nowy serwis Tomasza Terlikowskiego - cesarzowi co cesarskie, Bogu też co cesarskie
Raczej nie jestem chrześcijaninem roku, chociaż głęboko wierzę, że Bóg jest jednak dobry, wyrozumiały, nie przywiązuje aż takiej wagi do tego całego chodzenia do kościoła i kiedy przyjdzie odpowiedni czas, kiedy moje subskrypcje Netflix i Spotify wygasną w sposób ostateczny, On na widok mojej skromnej duszyczki u wrót św. Piotra powie "ty byłeś w sumie spoko, wchodzisz".
Może przemawia przeze mnie prawnicza pycha, może za bardzo czytam między wierszami, ale naprawdę nie jestem przekonany czy w oczach Instancji Najwyższej większym bluźnierstwem byłoby nieprzestrzeganie piątkowego postu, czy jednak zamówienie - ble - wegetariańskiej pizzy.
Nikt, żaden ateusz nie próbował mnie w życiu zrobić na szaro tak, jak facet, który medaliki z różnych pielgrzymek nosił ze sobą jak kastaniety, dwa razy w tygodniu biegał do kościoła, a jego życiowym osiągnięciem było to, że siadał tam w pobliżu Hanny Gronkiewicz-Waltz. Mam więc cichą nadzieję, że jeśli Bóg jest, to jednak preferuje bycie porządnym człowiekiem, a nie ślepe przywiązanie do dogmatów i tytulatury.
Nie jestem niestety pewien, czy w tej wizji zgodziłby się ze mną Tomasz Terlikowski.
Wydaje się, że w najlepszym wypadku uznałby mnie za schizmatyka, w złym za poganina, a w najgorszym nawet za skończonego idiotę. Ale hej, to tylko ocena Tomasza Terlikowskiego, który znany jest z wielu wypowiedzi, które nie zawsze spotykają się z pozytywnym odbiorem w społeczeństwie.
Mimo wszystko Tomasza Terlikowskiego, jakkolwiek reprezentujemy dwa dość odległe od siebie światy, szanuję. Gdyby narysować taką światopoglądową linię i na jednym jej końcu umieścić red. Terlikowskiego, a na drugim końcu tę panią, która opowiadała historię o palmie w TVN24, to ja bardzo chciałbym się znaleźć gdzieś na zupełnie innym obrazku ze wszystkimi normalnymi ludźmi. Przez "normalnymi" rozumiem oczywiście "nie odbiegającymi od normy" w kwestii światopoglądu, żeby przypadkiem nikt nie zarzucił mi, że rzucam inwektywami.
To jest oczywiście bezkompromisowy radykał, który bezrefleksyjnie akceptuje i wyznaje poglądy doktryny. Mało jest takich ludzi, którzy "nie zadają pytań", nawet we współczesnym Kościele. Ale tam jest także ogromna wiedza teoretyczna, teologiczna. Poza tym nie jest w tym jakoś przesadnie nachalny, bardzo łatwo mieć go kompletnie w nosie, czego nie powiedziałbym już na przykład o paru lewicowych aktywistach.
No więc kto inny, niż Tomasz Terlikowski, miałby stworzyć dziennik internetowy dla chrześcijanina? No przecież nie ja, ani nie red. Kosiński, który modli się tylko wtedy, gdy pije alkohol, który sam zrobi. A czymś takim, jest właśnie Mały Dziennik, czyli nowy pomysł na internetowe "ja" popularnego publicysty i jego żony, po tym jak z końcem sierpnia 2016 rozstali się z Frondą. Witryna jest brzydka, a na dodatek obklejona systemami reklamowymi w sposób tak nachalny, jakiego nie widziano gdzieś od XX wieku, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Mały Dziennik nie ma szans w starciu z NaTemat.pl czy nawet Niezalezna.pl, będzie natomiast starał się zagospodarować pewną niszę.
Czy Jezus prowadziłby bloga?
Gdyby Jezus przyszedł na świat w 1983 roku to pewnie miałby dziś Facebooka, a może nawet bloga - mam nawet gotową nazwę w zanadrzu - "Blóg". To by było zresztą zabawne, bo coś mi mówi, że zbierałby solidne hejty między innymi od środowisk, które we współczesnej Polsce uważają się za jego największych fanów. Nie dziwi zatem jednak, że i taką elektroniczną drogą próbuje ewangelizować na swój radykalny sposób Tomasz Terlikowski.
Radykalny i nie zawsze smaczny, ponieważ w chwili gdy piszę te słowa, na "jedynce" figuruje informacja, że "naród uwielbia Andrzeja Dudę", choć ktoś spostrzegawczy w komentarzach już dopytuje czy w sondażu naprawdę pojawiło się sformułowanie "uwielbiać". No więc z tym bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie w Małym Dzienniku jest naprawdę spory problem, jeżeli ktoś się spodziewał, że twórca ograniczy się wyłącznie do sporów światopoglądowych.
Nie ma w tym oczywiście nic złego, by o polityce pisać z perspektywy także chrześcijańskiej, choć wydaje mi się, że nawet sam katolicyzm jest w Polsce pojęciem zbyt ogólnym, by nas wszystkich w sobie pomieścić. Zastanawiam się jednak jak taka idea wypada w praktyce, jak chrześcijańska publicystyka radzi sobie z sytuacjami niejednoznacznymi. Czy na przykład serwis gotowy jest popierać przypadki polityków, którzy regularnie powołują się na takie wartości, a jednak ich sposób sprawowania władzy przeczy choćby zasadzie miłości bliźniego? A przecież taki sposób rozumowania jest lub był typowy dla przywódców z Ameryki Południowej i Afryki, a może i bliżej Warszawy moglibyśmy znaleźć podobne przykłady.
O rodzinie Terlikowskich jest cicho, cicho, cicho, po czym jak nagle napiszą jakiś tekst, to dyskutuje o nich internet, jak długi i szerokopasmowy. I to oczywiście świetna rekomendacja na nową ścieżkę blogerskiego życia w internecie.