Miodna, wciągająca, choć ciut za prosta. Master of Orion - recenzja Spider’s Web
Kultowa dla niektórych gra strategiczna doczekała się pecetowej, odświeżonej wersji. Mimo relatywnie niskiego budżetu udało się stworzyć miodną, wciągającą i porządną grę. Choć nazywać powinna się inaczej.
Oj nie spieszyłem się z tą recenzją. Czekałem wręcz na urlop, by móc dłużej pograć i ostatecznie zweryfikować tekst. Wszak to „reedycja” gry, nad którą zarwałem niezliczoną ilość nocy. Dawno, dawno temu, jak jeszcze mogłem sobie z uwagi na młody wiek na takie przyjemności pozwalać. Czy kolejne odsłony Master of Oriona były grami doskonałymi? Pewnie nie, nostalgia i wspomnienia na pewno zacierają wiele frustracji, o których dziś się już nie pamięta.
Dla mnie to był jednak kult. Dlatego też jak tylko pojawiła się możliwość zagrania w tę grę, porzuciłem uprzedzenia do grania na pececie, przypomniałem sobie dawno zapomniane hasło do Steama i przystąpiłem do zabawy.
Master of Orion, zarówno w oryginale, jak i w odświeżonej wersji, to turowa gra strategiczna nazywana „4X”. To taka Cywilizacja w kosmosie. Jesteśmy panami naszej rasy, a naszym zadaniem jest wyprowadzenie naszej cywilizacji z naszego układu słonecznego i podbój galaktyki. Ekonomiczny, naukowy, dyplomatyczny bądź wojenny. Master of Orion jest znacznie bardziej skomplikowany od Cywilizacji, ale omawiany remake jest jednak nieco uproszczony i to w trudnych do uzasadnienia miejscach. Pozostały skomplikowane mechanizmy gry, ale zrezygnowano z różnorodności obiektów i mechanik w innym sensie niż graficznym. O co mi chodzi? Zaraz do tego dojdę.
Projekt wierny oryginałowi
Gra jest wierna swoim pierwotnym ideom i rozwiązaniom, rozszerzając je o bardzo przyjemne elementy multimedialne. Informacje o obiektach i rasach nie są już statycznymi wpisami, a animowanymi, udźwiękowionymi elementami, co nie przeszkadza w rozgrywce i nie irytuje, a wyłącznie cieszy oko i ucho. Gra ma też niesamowicie sprawnie zaprojektowany interfejs.
Nie jestem pewien (wybaczcie, to było dawno temu), ale odnoszę wrażenie, że jest zupełnie inny od pierwowzoru. Tamten musiałem długo rozgryzać, by dojść co do czego służy. Czytelność i użyteczność nowego Master of Oriona robi olbrzymie (i dobre) wrażenie.
Gra, dokładnie tak jak poprzedniczka, wciąga jak diabli. Szybko zapomnisz o bożym świecie, przeklikując się przez kolejne tury. Liczba zrobionych, nietkniętych i wystygniętych herbat podczas grania pobiła rekordy. A i kawa była zbędna, choć następnego dnia w pracy zarwane nocki było czuć. Drzewka rozwoju, podbój mapy, angażowanie się w skomplikowane relacje z innymi rasami, to klasyczna hardkorowa strategia, jaka marzyła mi się od dawien dawna i które to marzenie przez lata skutecznie zaspokoić potrafił tylko Endless Space. Nowy Master of Orion spełnia właściwie większość oczekiwań.
Zarządzanie odpowiednimi zasobami jest tutaj kluczowe. Trzeba odpowiednio wyważyć siłę produktywności naszej cywilizacji pomiędzy rozmnażaniem się, produkcją czy badaniami naukowymi. Choć, w przeciwieństwie do oryginału, tu koncentrujemy się na globalnym zarządzaniu zamiast zajmować się szczegółowo każdą kolonią z osobna. Fani mogą poczuć się tu niezadowoleni. Tracimy poczucie bezpośredniego wpływu na kierunku rozwoju, co skraca czas potrzebny na zakończenie tury, ale i… pozostawia odczuwalny niedosyt.
Co poszło nie tak?
Po peanach czas na dziegć. I to kilka łyżek. Zacznijmy od wspomnianej wcześniej pozornej różnorodności. Poszczególne rasy i estetyka z nimi związana są bardzo różnorodne i sprawiają wrażenie, że kimkolwiek bym nie grał, gra potoczy się w zupełnie inny sposób. To, niestety, pozory. Właściwie każdą rasą gra się dokładnie tak samo. Możemy oczywiście sami sobie urozmaicać grę, raz stawiając na ekonomię i bogactwa, a podczas innej gry na siłę naszej floty i naszego oręża. Zawsze jednak będziemy stawiać na sprawdzone drogi w drzewkach rozwoju i choć trudno się przy Master of Orion nudzić, życzyłbym sobie większego zróżnicowania, które pamiętam z oryginału.
Drugim elementem, wobec którego mam zastrzeżenia, to zbudowany od nowa na potrzeby nowej gry mechanizm starć kosmicznych. Możemy go pominąć (wynik starcia dwóch flot zostanie przeliczony na bazie tego czym każda ze stron dysponuje) lub przejąć kontrolę i przenieść się do mini-gry RTS. Przy czym nie mamy pełnej kontroli nad statkami, a raczej jesteśmy kimś w rodzaju admirała, nakazując im zmiany kursu czy stosowanego oręża. Część decyzji podejmują jednak kapitanowie poszczególnych jednostek.
Pomysł na mechanikę fajny, ciut gorzej z wykonaniem. Może brakuje mi umiejętności, ale nigdy nie udało mi się zmienić wyniku starcia jaki był wyliczany automatycznie przy pomijaniu samej bitwy. Odnoszę wrażenie, że to nic nie dająca (poza radością dla oczu) interaktywna scenka przerywnikowa, na dodatek z dość kiepską sztuczną inteligencją wroga.
Master of Orion: a więc czy warto?
Chciałbym napisać: nie. Chciałbym napisać, że zmiany wprowadzone do oryginału, takie jak uproszczenie zarządzania czy dziwnie rozwiązane potyczki to skandal, wstyd i potwarz. Chciałbym napisać, że jestem rozczarowany. Problem w tym, że nie jestem. I wracałem do tej gry prawie że codziennie, co przerwały mi inne, nowsze gry na Xboksa. Zastanawiałem się długo dlaczego, i… chyba już wiem.
Na Master of Orion III nie miałbym już dziś czasu. Praca, rodzina, życie osobiste i inne hobby powodują, że trudno mi na granie poświęcić tyle czasu, co ponad dekadę temu, gdy chodziłem do szkoły, młody, piękny, pachnący i mający wszystko w nosie. Wtedy można było siedzieć kilka a nawet kilkanaście godzin nad grą. Dziś nie jest to możliwe.
Master of Orion w swojej nowej wersji wydaje się to uwzględniać. Nie traci nic z uroku i atmosfery oryginału, nadal pozwalając nam w satysfakcjonujący sposób wcielić się w imperatora międzygwiezdnej cywilizacji. Poważną wadą jest brak zróżnicowania pomiędzy rasami, ale właściwie, to jedyną. Uproszczenia nie przypadną do gustu wszystkim, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem zadowolony, że są obecne.