REKLAMA

Kickstarter to dziki zachód biznesu. Nie brakuje szarlatanów, ale też... kopalń złota

Pomysł na crowdfunding był tak bezczelnie odważny, że wszyscy obserwowali to zjawisko z niemałym zainteresowaniem. Jak można płacić za produkt, który dopiero jest w fazie projektu? Jak się okazuje: można.

Pracownicze Plany Kapitałowe przyjęte
REKLAMA
REKLAMA

Nieodzowna postać prawie każdego westernu. Obwoźny handlarz, a właściwie to szarlatan oferujący sprzedaż przeróżnych maści i specyfików, których właściwości zaintrygowałyby niejednego alchemika. Mniej więcej tak postrzegam to, co dzieje się na Kickstarterze. Wynalazczość i duch innowacji ukryty pomiędzy dziesiątkami absurdalnych pomysłów.

To jednak nie oznacza, że ta wynalazczość ginie bezpowrotnie. Zdecydowanie zachęcam was do przejrzenia tego, co zdołaliśmy wynaleźć na tym portalu. Tym propozycjom zdecydowanie kibicujemy. I mamy nadzieję, że znajdzie się odpowiedni popyt, by firmy te mogły zapewnić podaż.

Jak jednak wygląda bilans ekonomiczny pomiędzy projektami, który okazały się mieć sens, a tymi o których warto jak najszybciej zapomnieć? Jak się okazuje, bardzo korzystnie.

Oculus i Pebble to tylko przykłady tego, co stało się możliwe dzięki Kickstarterowi.

Gogle Oculus, które są na dobrej drodze do popularyzacji wirtualnej rzeczywistości, to właśnie jeden z projektów, którego geneza leży w Kickstarterze. Dopiero dzięki inwestorom-internautom możliwa była jego realizacja. I dopiero wtedy taka potęga, jak Facebook, zainteresowała się projektem. Nie to, żeby musiała, by ten się powiódł. Za pomocą Kickstartera zebrano 2,4 miliona dolarów na sam start Oculusa.

Jak wynika z badania przeprowadzonego przez uniwersytet w Pensylwanii, na każdy dolar wpłacony przez internautę na jakiś projekt przypada średnio 2,46 dolara zysku dla twórcy projektu, którego założenia finansowe udało się zrealizować. A to, według tego samego badania, oznacza, że za pośrednictwem Kickstartera wygenerowano aktywność ekonomiczną na poziomie 5,3 miliarda dolarów.

ekonomia Kickstartera class="wp-image-509162"

Dzięki Kickstarterowi 283 tysiące osób znalazło źródło zarobku, którzy razem stworzyli 8,8 tysiąca organizacji. Z tego 29 600 osób pracuje już na pełny etat.

Crowdfunding to zjawisko bezprecedensowe - ekonomia Kickstartera po prostu działa.

Do tej pory, by móc znaleźć fundusze na realizacje swojego pomysłu, trzeba było poświęcić mnóstwo czasu i energii na znalezienie inwestora. Przygotowywanie indywidualnych prezentacji, negocjowanie szczegółów, by na końcu dowiedzieć się, że inwestor nie jest zainteresowany i wysiłek należy powtórzyć z kolejnym.

Crowdfunding pozwala twórcom zaoszczędzić ten czas i skupić się na tym, co najważniejsze, a więc realizacji projektu. To oczywiście nie oznacza, że Kickstarter i jego klony zwalniają z konieczności nauczenia się, jak sprzedać swój produkt. Przecież jeżeli nie przekonamy internautów, to nie dadzą nam złamanego grosza. Wysiłek jest jednak nieporównywalnie mniejszy.

Na dodatek finanse w przypadku crowdfundingu pochodzą bezpośrednio od zainteresowanych, a więc od przyszłych użytkowników produktu. Jest to więc wspaniałe miejsce do zbadania rynku, jego potrzeb i popytu na to, co mamy do zaoferowania.

REKLAMA

To nie oznacza, że Kickstarter jest taki wspaniały. Propozycje pokroju „no wiecie, taki Uber, tylko wzywamy kogoś do zebrania kupy po naszym psie” to raczej nie jest najlepiej pomyślany projekt, a zdarzały się i takie, które zostały ufundowane po czym nie spełniły obietnicy na temat swojej wspaniałości. Tyle że w ujęciu ogólnym nie ma to większego znaczenia.

Kickstarter, w ujęciu ogólnym, po prostu działa. I jestem przekonany, że będzie jednym z istotniejszych rozdziałów w przyszłych podręcznikach ekonomii.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA