Chciałam napisać tekst, ale zabrakło mocnych wrażeń
Tak. Chciałam napisać tekst, chociaż niekoniecznie czułam jakąkolwiek wenę. Ale praca rzadko o wenę pyta, czasem po prostu trzeba znaleźć dobry temat. Złapałam się na tym, że albo zaczął się sezon ogórkowy, albo dobrego tematu po prostu nie umiem znaleźć. A może nic mnie już nie rusza?
W sieci pracuję już parę lat, nie pamiętam już dnia, kiedy miałam wyłączonego laptopa albo wyłączony transfer danych w smartfonie. Właściwie non-stop jestem w pracy, bo fakt, że teraz możemy połączyć się ze sobą w ułamek sekundy 24 godziny na dobę, sprawia, że nie mamy jakichkolwiek barier. Że nie mamy w 100 proc. wolnych weekendów, że nas szef nas widzi nieustannie i my widzimy swojego szefa i pewnie nieraz w najmniej odpowiednich sytuacjach zawracamy mu, pisząc kolokwialnie, gitarę.
Codziennie przetwarzam dziesiątki tysięcy informacji. Kiedy otwieram oczy każdego ranka, pierwsze, co robię, to odpalam komputer. Potem scrolluję Feedly i Facebooka. Sprawdzam kilka maili. W ciągu półgodziny poznałam wydarzenia z całego świata. Choć tak naprawdę nie zaznajomiłam się nawet z połową. Zapamiętałam jeszcze mniej. Ilość wiadomości (bo już trudno w tym wypadku mówić o liczbie) jest tak ogromna, że nie jestem w stanie za nią nadążyć. Co więcej, już niewiele mnie porusza. Uodporniłam się, większość rzeczy wydaje mi się kompletnie nieważna.
Praca w mediach wymaga ciągłego zachwytu.
Nieustannie trzeba być poruszonym, nieustannie trzeba wygłaszać mocne opinie. Jeśli coś nie jest świetne albo najgorsze, to właściwie nie powinno się o tym pisać. Niezły, dobry, średni powinien od razu lądować w koszu. Po co tracić czas na coś, co znajduje się pośrodku skali. Liczą się albo hity, albo coś, co rozpęta aferę.
Codziennie czytam sztucznie pompowane nagłówki, w których to tworzeniu przodują serwisy plotkarskie. Rafał Gdak ma rację pisząc, że czytelnicy sami tego w dużej mierze oczekują. Tak, drogi czytelniku, chodzi o sprzedaż i kliki, ale gdyby to nie było pewniakiem, media wyglądałyby trochę inaczej. To was się monetyzuje. I to właśnie w taki ilościowy sposób.
Zresztą wystarczy spojrzeć na Facebooka. Teraz jest na to idealny moment – wakacje za pasem. Wszyscy moi znajomi i nieznajomi, których nie wiedzieć czemu mam wśród dodanych kontaktów, ścigają się ze sobą nawzajem, propagując swój sukces. Nawet jeśli jest wyimaginowany. To też już mnie nie rusza, a na pewno nie w pozytywny sposób. Jak ktoś jest zbyt fajny na Facebooku i za dużo biega, i – co najważniejsze – postanawia się tym dzielić kilka razy dziennie, przestaję go obserwować.
Odwykliśmy od normalności. Od przeciętności, choć przecież w gruncie rzeczy w większości nasze życie jest zwykle i pospolite.
Nagłówki muszą błyszczeć w internecie, my na Facebooku. Nie ma półśrodków. Ja czuję się znieczulona i często łapię się na tym, że trudno mi rzeczywiście poczuć ekscytację związaną z jakimś tematem. Bo przecież wszystko już było, bo przecież to nic takiego, bo przecież to zbyt niszowe, a ludzie chcą mięsa. Ten tekst pewnie jest też zbyt zwykły, bo mówi o przeciętności. Pewnie w tym miejscu powinna pojawić się jakaś modna zajawka świetnego sprzętu, a ja powinnam piać z zachwytu, żebyś ty, czytelniku, był zadowolony.
Tymczasem pozostaję ogłuszona. A może to tylko sezon ogórkowy.
[Tracewicz]