Dobre zdjęcie można wykonać puszką po Coli, czyli urlop bez lustrzanki
Jaki sprzęt fotograficzny zabrać ze sobą w góry? Moim ulubionym zestawem była do tej pory lustrzanka z jasnym obiektywem. W tym roku poszedłem na całość i zabrałem na szlaki tylko smartfona.
Jestem zaawansowanym amatorem. Zdjęcia robię od blisko dziesięciu lat. Od ośmiu używam lustrzanki cyfrowej. Zaczynałem od Canona 350D. Później przesiadłem się na nowszy model. Przez moją torbę przewinęło się wiele obiektywów. Ostatecznie zostałem z Tamronem 17-50 ze światłem 2.8. To ciekawy kompromis. Owszem, przy niepełnej klatce zakres ogniskowych oferowany przez ten obiektyw może być niezadowalający. Zwłaszcza gdy fotografujemy krajobrazy. Jeżeli jednak nie chcemy targać na szlak pełnej torby sprzętu, aparat z jednym szkłem da nam spory komfort.
W ostatnich latach z każdym wypadem zmieniały się proporcje zdjęć wykonywanych lustrzanką i smartfonem. Gdy tych drugich przywoziłem więcej niż pierwszych, zacząłem się zastanawiać czy przy moim profilu fotografowania nie pójść dalej.
Eksperyment postanowiłem przeprowadzić podczas tegorocznego wyjazdu w Tatry. Już słyszę odgłos rwanych włosów czytelników, którzy uznają mnie za człowieka niespełna rozumu. Muszę was uspokoić. Doskonale wiem, co straciłem i co zyskałem. Nie fotografowałem w trybie Auto, ale na manualu lub preselekcji przysłony. Starannie dobierałem ISO. Zdjęcia często wywoływałem z RAW-ów. Mówiąc krótko: znam się na rzeczy, ale chciałem spróbować czegoś w istocie minimalistycznego.
Wbrew pozorom moje potrzeby nie są duże. Nie wiążę bowiem przyszłości z fotografią. Zdjęcia robię dla czystej przyjemności. Oprócz pamiątkowych klatek, którymi dzielę się z najbliższymi, od pięciu lat zapełniam swój profil na Instagramie. Staram się starannie dobierać fotografie. Nie znajdziecie więc tam selfie, foodpornu i zdjęć z imprez. Instagram jest moim albumem ulubionych zdjęć. Gdy weźmiemy to pod uwagę i dodamy całkowity brak presji można szybko dojść do wniosku, że w dobie zaawansowanych aparatów w smartfonach lustrzanka staje się zbędna dla ludzi takich jak ja.
Aparat w mojej Moto X Style nie jest liderem fotografii mobilnej. Na rynku znajdziemy znacznie lepsze. Z drugiej strony zarówno szczegółowość zdjęć i rozpiętość tonalna wspomagana programowo powinny wystarczyć nawet zaawansowanemu użytkownikowi. Minusem może być jedynie sama aplikacja aparatu, która nie oferuje zbyt wielu opcji. W Google Play możemy poszukać alternatywy.
Na początku mojej przygody z fotografią byłem – użyję tego określenia znanego z forów fotograficznych – onanistą sprzętowym. Lista sprzętu rosła w tempie absurdalnym. Gdy oglądałem zdjęcia, doszukiwałem się na nich dyskwalifikującego szumu. Każdy, kto przeżył choć krótką przygodę z forami, wie o czym mówię. Na blogach technologicznych komentatorzy potrafią oddać życie za ulubioną platformę mobilną. Na forach dla fotoamatorów wojny dotyczą sprzętu i szumu na zdjęciach. W pewnym momencie dotarło do mnie, że przestałem cieszyć się fotografią. Skupiałem się wyłącznie na posiadanych obiektywach i akcesoriach. Wtedy właśnie postanowiłem sprzedać dużą część swojej kolekcji i zostać ze wspomnianym już wcześniej Tamronem.
Mój były szef powtarzał kiedyś, że dobre zdjęcie można wykonać puszką po Coli. Coś w tym rzeczywiście jest. Wszystko zależy jednak od naszego nastawienia.
Zacznijmy od tego, że fakt posiadania zaawansowanego sprzętu nie czyni z nas fotografów.
Wręcz przeciwnie. Znam wielu amatorów, którzy pięć minut po rozpoczęciu „kariery” zakładają na Facebooku fan page „Jan Kowalski Photography”, gdzie wrzucają swoje wątpliwej jakości dzieła myśląc, że dołączyli do grona elity.
Jeszcze gorzej, gdy ci domorośli „fachowcy” dojdą do wniosku, że świetnie nadają się na fotoreporterów. Zobaczymy wówczas niekończące się galerie zdjęć z wydarzeń, które nikogo nie interesują sfotografowanych tak, że po drugim zdjęciu wychodzi się ze strony.
Nie zrozumcie mnie źle. Każdy może robić takie zdjęcia, jakie sprawiają mu przyjemność. Nie znaczy to jednak, że każdy powinien je publikować w szerszym gronie niż rodzina. Tym bardziej używać wobec siebie określeń, które identyfikują zawód.
Mój brat jest fotoreporterem. Tylko on i jego koledzy po fachu wiedzą, jak ciężka to praca. Dziesiątki kilometrów dziennie, setki zdjęć, ciągła gotowość i oczekiwanie na telefon wydawcy. Tak w dużym skrócie wygląda robota fotoreportera. Znacznie różni się od wyobrażeń użytkowników aparatów, którzy sam fakt posiadania sprzętu traktują jako awans i dopust do zawodu.
Celowo poruszyłem te dwa różne wątki. Chcę bowiem podkreślić przede wszystkim, że nie aparat zdobi fotografa. Mimo tysięcy zdjęć, które wykonałem, wielu lat nauki zasad kompozycji i ekspozycji nie śmiałbym nazwać siebie fotografem. Robię po prostu zdjęcia. Sprawia mi to przyjemność. Im dłużej, tym mniej ważny staje się sprzęt. To świetne odkrycie, bo daje sporo wolności. Spróbujcie, polecam.