Kapitan Ameryka vs Iron Man - Civil War to nie Avengers 2.5! Recenzja Spider's Web
Fabuła obrazu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów opiera się luźno na jednej z najlepszych serii komiksowych w historii. To też jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Mieliśmy już okazję zobaczyć Civil War na ekranie IMAX-a i zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją!
W 2006 roku wydano jedną z najlepszych serii komiksowych. Marvel w ramach Civil War przygotował fanom prawdziwą ucztę prowadząc historię konfliktu między dwoma ikonicznymi bohaterami przez niemal 100 zeszytów, na które składały się główna seria i rozliczne tie-iny.
Civil War to przede wszystkim starcie ideologiczne Kapitana Ameryki i Iron Mana.
Komiksowe Civil War rozłamało uniwersum Marvela na pół, a bohaterowie opowiadali się po jednej ze stron. Kapitan Ameryka był ucieleśnieniem wolności, a Iron Man zwolennikiem biurokracji i rejestracji superbohaterów. Fabuła filmu czerpiącego motywy z tejże serii jest bardzo podobna.
Kluczową rolę odgrywał w tym konflikcie Spider-Man, który na mocy umowy między Marvelem a Sony Pictures - ta wytwórnia lata temu wykupiła prawa do ekranizacji przygód Petera Parkera - mógł pojawić się na ekranie obok niemal wszystkich herosów z Marvel Cinematic Universe.
Nic dziwnego, że oczekiwania przed najnowszym kinowym Kapitanem Ameryką były ogromne.
Firmy Disney i Marvel umiejętnie przez ostatni rok podsycały zainteresowanie najnowszym filmem, który miał premierę na miesiąc po Batman v Superman - czyli produkcji DC Comics, w której główna oś fabuły jest tak naprawdę bardzo podobna do tej zaserwowanej nam przez Marvela.
Zimowy żołnierz postawił wysoko poprzeczkę, ale Civil War staje na wysokości zadania. Dość powiedzieć, że film wygrał z produkcją DC w przedbiegach. Można dogryzać braciom Russo, że wprowadzając do filmu o Kapitanie Ameryce tak wiele postaci pobocznych przygotowali nam Avengers 2.5, ale wybronili się.
Team Cap vs Team Iron Man!
Tak jak w komiksach, tak w filmie Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów dochodzi do rozłamu w drużynie Avengersów. Rządy państw świata są zaniepokojone stratami w ludności cywilnej, do których dochodzi podczas kolejnych spektakularnych starć superbohaterów ze złoczyńcami i nienadzorowanymi przez nikogo interwencjami grupy na terenie obcych państw.
Targany wyrzutami sumienia Tony Stark podpisuje dokument dający Organizacji Narodów Zjednoczonych kontrolę nad grupą ludzi o nadludzkich zdolnościach. Kapitan Ameryka, który stracił zaufanie do rządu po odkryciu wieloletniej infiltracji organizacji S.H.I.E.L.D. przez HYDRĘ - grupę przestępców korzystającą z nazistowskiej spuścizny - jest przeciwko.
Po czyjej jesteś stronie?
Hasło reklamowe filmu zostało zaczerpnięte prosto z komiksów z 2006 roku. Bohaterowie podzielili się po połowie. Za Iron Manem stanął Vision, Czarna Wdowa, War Machine i dwoje nowych bohaterów w MCU - Black Panther i wypożyczona od Sony Pictures najnowsza filmowa inkarnacja Spider-Mana, którzy zastępują nieobecnych tym razem Thora i Hulka.
Kapitana Amerykę wspiera Zimowy Żołnierz, Falcon, Scarlet Witch, Hawkeye i Ant-Man. Ze względu na splot wydarzeń obie grupy stają naprzeciwko siebie i zamiast tłuc obcych, i złowrogie roboty, przyjaciele okładają samych siebie po mordach na opuszczonym lotnisku. To starcie dwóch grup bohaterów przekonanych o słuszności swoich działań było naprawdę niesamowite.
To była jedna z najlepszych scen walk superbohaterów, jakie do tej pory widzieliśmy w kinie.
Starcie obu drużyn było długie i przejmujące i nie podzielono się na pary. Bohaterowie niczym w tańcu odbijanym zmieniali adwersarzy i w ramach jednej bitwy obserwowaliśmy kilkanaście efektownych potyczek. Sceny akcji w dodatku odbywały się w większości w ciągu dnia.
Nieco zastrzeżeń można mieć do tego, że sceny akcji były kręcone z bliskiej perspektywy i nie sposób było ogarnąć na jednym kadrze ogromu starcia - uznaję to jednak za zaletę, bo to był jednak film o Kapitanie Ameryce, a nie o całym zespole Avengersów i kameralny klimat tutaj pasował.
Civil War to Avengers 2.5? Nie przez cały film
Nie będzie też chyba ordynarnym spoilerem jeśli dodam, że ten podział na drużyny wcale nie jest zapisany w kamieniu na stałe. Fani komiksów dobrze wiedzą, co było punktem przełomu historii w serii Civil War, a bracia Russo luźno traktując wyjściową historię dodali sporo smaczków i zwrotów akcji.
Ucieszyło mnie to, że pod koniec dodatkowi bohaterowie potrafili usunąć się w cień, a film znów skupił się na Kapitanie Ameryce. Bardzo mnie uradowało, że uniknięto tutaj tanich chwytów w postaci “pogódźmy się w obliczu większego wroga” - czyli tego, co DC Comics zrobiło w swoim blockbusterze Batman v Superman.
Historia wciąga, a film porusza ważne problemy.
Tym razem nasi ulubieni herosi nie musieli walczyć z zagrożeniem z zewnątrz, a konflikt narósł między nimi. Niezgodę wśród Avengersów zasiał amerykański Sekretarz Stanu, którym w MCU jest były generał Thaddeus “Thunderbolt” Ross. Motywacje bohaterów - poczucie winy zjadające Starka od środka i bromance Kapitana Ameryki i Zimowego Żołnierza - były wiarygodne. Paradoksalnie… obaj mieli rację.
W filmie nie zabrakło też czarnych charakterów. Crossbones, odpowiedzialny za nieudaną akcję będącą gwoździem do trumny niezależności Avengersów, pojawił się tak naprawdę na ekranie na kilka minut. Ludzkiemu Zemo, nie będącemu w tej interpretacji Baronem, zabrakło nieco charyzmy i wyrazistości, chociaż nie był to też generyczny papierowy złoczyńca.
Spider-Man i Black Panther wypadli za to fantastycznie.
Kapitan Ameryka może być zazdrosny, bo dwójka nowych bohaterów - którzy doczekają się niedługo własnych pełnometrażowych produkcji - kradnie mu czas na ekranie. Black Panther, czyli syn przywódcy fikcyjnego afrykańskiego państwa Wakanda, okazał się być, ekhm, czarnym koniem. Bije od niego dostojność jak przystało na członka rodziny królewskiej, a walki z jego udziałem to uczta dla oka.
Show skradł jednak… Spider-Man. Tom Holland ubrany w kostium jest wierny postaci z komiksów. Peter Parker jest wreszcie naprawdę humorzasty, przesadnie gadatliwy - co zresztą mu wypomina Falcon podczas walki - i traktuje bohaterów… niczym rasowy fanboj! Nic zresztą dziwnego, bo gdy Tony Stark przyznał się światu, że jest Iron Manem, był jeszcze małym dzieciakiem.
O nowych bohaterach nie wiemy na razie zbyt wiele, ale starzy wyjadacze robią świetne tło dla tytułowego herosa.
Filmowe uniwersum Marvela jest już dojrzałe i zamieszkują je postaci z krwi i kości. Wiemy, jak wiele bohaterowie razem przeżyli i tym bardziej chwytają za serce sceny, w których rozpoczynają ze sobą walkę po zdjęciu rękawiczek. Bohaterowie mają unikalny charakter, a bracia Russo zakładają, że widzowie widzieli poprzednie filmy z serii.
Herosów Marvela obserwowaliśmy na ulicach wielu miast z kilku kontynentów. Dzięki temu kolejne walki nie nużyły, bo nie tylko zmieniały się postaci biorące udział w starciach, ale też otoczenie. Cieszy rezygnacja z ujęć nocnych, które często są przekleństwem filmów akcji, gdzie podczas pojedynków mało co widać - na rzecz walk w świetle dnia.
Tym razem opuściliśmy Nowy Jork i zwiedziliśmy kawał świata.
Strasznie tylko żałuję, że obejrzałem zwiastuny. Nie pokazały może wszystkiego, ale i tak trafiło do nich zdecydowanie za wiele scen, w tym sporo z samej końcówki filmu. Pojedynków i pościgów była jednak naprawdę cała masa, i uniknięto przegadanych momentów. Seans filmu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów to 2,5 godziny niemal nieprzerwanej i różnorodnej akcji.
Fabularnie film się broni - zwłaszcza w kategorii blockbusterów. Nie położono co prawda na konieczność ujawnienia prawdziwych tożsamości Avengersów światu takiego nacisku, jaki bym sobie życzył, ale i tak konflikt nie był wymuszony. Skupiono się głównie na kwestii kontroli superbohaterów w celu ograniczenia zgonów wśród ludności cywilnej.
Miłośnicy blockbusterów z pewnością wyjdą z kina po seansie Civil War oczarowani.
Nie mogę się już doczekać kolejnych filmów z serii, które pokażą skalę zmian, jakie zaszły w świecie. Liczę też na to, że nieco światła rzuci na MCU serial Agenci T.A.R.C.Z.Y, który do tej pory zgrabnie pokazywał kulisy wydarzeń z kolejnych filmów na małym ekranie.
Po seansie odetchnąłem z ulgą, że najnowsza produkcja Marvela nie jest, wbrew obawom, zwykłą zapchajdziurą. To nie jest tylko kiepska przystawka do dania głównego, czyli starcia z Thanosem w zapowiedzianych na 2018 i 2019 rok obu części filmu kończącego tzw. trzecią fazę produkcji kinowych Marvela - Avengers: Infinity War.
Dobry scenariusz, wartka akcja, świetnie wykreowani bohaterowie, wzorowa choreografia walk i różnorodność scenerii to tylko kilka z zalet Civil War. Cieszy, że reperkusje tego filmu będą dały się odczuć w nadchodzących filmach Marvela, a twórcy nie bali się wywrócić do góry nogami status quo.
Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów to po prostu kawał niezłego superbohaterskiego kina.
PS Jestem naturalnie całym sercem za #TeamIronMan, a Wy?