REKLAMA

Jeśli cokolwiek ma sprawić, że polubię się z robotami, to będzie to… pizza

Proszę, napiwku nie trzeba. Chyba że masz olej, wtedy bardzo chętnie.

robot pizza
REKLAMA
REKLAMA

Jeśli świat ma faktycznie zaakceptować dostawy realizowane przez roboty, jeśli ludzie mają się kiedykolwiek pogodzić z tym, że bezzałogowe pojazdy - jeżdżące czy latające - mają stać się codziennym widokiem na ulicach, to motor napędowy tych zmian jest już znany. To pizza.

Każdy kiedyś zamawiał pizzę i każdy miał ten sam problem. Nie dość, że na dostawcę trzeba czekać, to jeszcze trzeba się jakoś przed jego przybyciem ogarnąć, bo nie wypada otwierać mu lub jej w samych gaciach albo ręczniku (nie, dostawy pizzy w życiu nie wyglądają tak jak w filmach). Do tego wypadałoby jeszcze zostawić mu jakiś napiwek. Nie wspominając o tym, że jeśli trafiliśmy na jakiegoś gorącogłowego, młodego dostawcę, który w każdy zakręt wchodzi na ręcznym, więcej z zamówionych dodatków znajdziemy na kartonie niż na powierzchni ciasta. Które zresztą i tak dotrze do nas zimne.

A można spróbować zrobić to wszystko trochę inaczej. Trochę bardziej... robotem. Właściwie to całkiem robotem. Wyobraźmy sobie sytuację, w której zamawiamy pizzę z poziomu aplikacji na telefonie,  czekamy chwilkę, po czym pod nasze podjeżdża niesamowicie sympatyczny roboty. Wyciągamy z niego zmrożony napój, cały czas ciepłą pizzę i nie martwimy się o to, w co jesteśmy ubrani ani ile powinniśmy dać napiwku.

Albo nie wyobrażajmy sobie tego, po prostu zobaczmy, jak może to wyglądać:

Na pomysł realizacji tej wizji wpadł bowiem nowozelandzki oddział pizzerii Domino's, który po roku prac nad autonomicznym, robotycznym dostawcą pizzy (który zaczął swoje życie jako mikrofalówka na kołach) obsłużył już w ten sposób pierwszego klienta.

Z racji tego, że jest to na razie tylko prototyp, który szybko nie wejdzie do powszechnego użycia (najwcześniej będzie to miało miejsce za pół roku i to tylko w wydaniu lokalnym), nie nadano mu jakiejkolwiek uroczej nazwy - robot nazywa się po prostu Domino's Robotic Unit, czyli w skrócie DRU. Choć może i coś, co wygląda tak pociesznie, specjalnej, dodatkowej nazwy nie wymaga.

Parametry robota stworzonego przy współpracy z Marathon Robotics? Masa - 190 kg (i to bez diety opartej na pizzy!). Wzrost - Niecałe 1,2 m. Prędkość maksymalna i zasięg - 20 km/h i 20 km. Do tego napęd na cztery koła (ok, kółeczka oraz cały pakiet czujników; GPS, kamery, radar, etc.) pozwalających na podążanie wybraną trasą bez przeszkód. Bez obaw - DRU nie wjedzie na ulicę - ma się poruszać tylko po chodnikach, ścieżkach rowerowych i grzecznie przejeżdżać na przejściu dla pieszych na zielonym świetle.

Tak, ten robot robi dokładnie to, o czym wszyscy marzą.

Dowiezie do nas cieplutką pizzę na czas. Nie potrzebuje przerw, nie zagapia się, nie rozprasza, nie pomyli zamówień, nie ma gorszego dnia, nie skrzywi się, kiedy nie damy mu napiwku. Przez jakiś początkowy okres swojej komercyjnej przygody będzie też bez wątpienia sporą atrakcją. To dopiero impreza, na którą pizzę przywozi malutka armia robotów!

Same zalety. Aż chciałoby się, żeby DRU trafił na ulice nie tylko w Nowej Zelandii, ale też w innych krajach na świecie. Dobra, niech przynajmniej trafi do mojego miasta.

No, prawie.

A teraz koniec zachwytów

Pomińmy nawet fakt, że DRU jest potencjalnie - przynajmniej w tej chwili - koszmarnie drogi. Według szacunków lokalnych mediów koszt jego produkcji to około... 30 tys. dol. Sporo.

Pomińmy też fakt, że DRU, żeby bezpiecznie dostarczać towar potrzebowałby prawdopodobnie zautomatyzowanej wieżyczki strzelniczej na szczycie swojej obudowy, która odstraszałaby chętnych na darmową pizzę. I darmowego robota. Albo przynajmniej na dorysowanie mu czegoś umiarkowanie zabawnego na obudowie.

Poprzedni pomysł z dronem dostawczym był pod tym względem o wiele pewniejszy.

Zasadniczym problemem DRU w jego obecnej formie i w obecnych warunkach jest to, że jest po prostu... bez sensu. Jest świetnym gadżetem marketingowym i pewnie w jakiejś ograniczonej liczbie faktycznie trafi na ulice. Ale nie dlatego, że będzie się faktycznie opłacać - dlatego, że będzie po prostu jeżdżącą reklamą.

Po pierwsze, ma ograniczony zasięg i pojemność "pizzową". Nie weźmie ze sobą - tak jak ludzki dostawca pizzy - kilku czy kilkunastu zamówień, żeby szybciej i taniej dostarczyć je do klienta. Będzie woził uparcie jedno czy dwa pudełka, nie przekraczając 20 km/h, po czym wróci do bazy po nowy pakunek. Widzieliście kiedyś dostawcę pizzy, który jechał 20 km/h? No właśnie...

REKLAMA

Po schodach też raczej nie wejdzie, żeby dostarczyć nam pizzę pod nos. Nie mówiąc już o tym, że i drzwi nie potrafi sobie nawet otworzyć, więc jeśli nie mieszkamy w parterowym domu bez ogrodzenia, to jego przydatność i zyski z jego "zamówienia" są zerowe.

Co nie zmienia faktu, że nie mogę się już doczekać, kiedy mógłbym zamówić taką pizzę przyprawianą technologią! Dla samego tylko zamówienia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA