Coś się zmieniło. Microsoft dla odmiany mówi prawdę o goglach HoloLens
Najnowszy materiał promocyjny gogli HoloLens różni się w istotny sposób od tych dotychczas prezentowanych. Bo po raz pierwszy w końcu pokazuje jak owe gogle działają. Bez pudrowania rzeczywistości.
Kiedy Microsoft po raz pierwszy zaprezentował prototyp HoloLens, zrobił to w wielkim stylu. Kopiując nieco konwencję Steve’a Jobsa („and one more thing”), jak gdyby nigdy nic, po konferencji na temat Windows 10, zaprezentowano to prawdziwie rewolucyjne urządzenie. HoloLens, czyli naszpikowany czujnikami do skanowania przestrzeni komputer z Windows 10, który jako wyświetlacz wykorzystuje szkło holograficzne. Dzięki temu może na postrzeganą przez nasze oko przestrzeń nakładać przeróżne obiekty w taki sposób, że wydają się one być częścią tej przestrzeni. Efekt jest wgniatający w fotel.
Kolejne prezentacje, kolejne niesamowite pokazy i scenariusze zastosowań. HoloLens, jak już w końcu wyjdzie z fazy prototypu i drogiego urządzenia dla specjalistów, może stworzyć zupełnie nową kategorię produktową, przecierając szlaki innym producentom… jeżeli ci będą w stanie nadążyć w tej kategorii za Microsoftem. Potem jednak przyszła pora na pokazy dla postronnych.
Uczestniczyłem w takowym i byłem porażony efektem i tym, co Microsoftowi udało się osiągnąć. Jednak trudno mi było nie czuć się rozczarowanym. To, co zapewnia HoloLens, wygląda fenomenalnie i nie jest porównywalne z niczym, co do tej pory mogliśmy doświadczyć. Ale też wygląda dużo gorzej niż na prezentacjach. Takich jak poniższa:
Jaka jest główna różnica?
Te w zasadzie są dwie. Pierwsza jest dość oczywista: wyświetlacz HoloLens nie zapewnia jakości przyzwoitego wyświetlacza twojego komputera czy telefonu. „Hologramy” nie są tak nasycone i ostre, jak ich wizualizacje na waszych aktualnie posiadanych urządzeniach. Ten sam problem mają zresztą Oculus czy Vive. Drugi jest bardziej rozczarowujący. Chodzi o pole widzenia, w którym widzimy „hologramy”.
Na wizualizacjach wirtualne hologramy nas otaczają, a w rzeczywistości nie tylko są wyłącznie przed naszymi oczyma (co jest dość oczywiste), ale nawet nie są wyświetlane w pełnym polu naszego widzenia. Innymi słowy, widzimy je właściwie tylko na wprost siebie, a tuż przed końcem naszego wcześniej wspomnianego pola widzenia znikają.
Ten problem z aktualną wersją prototypu (i najpewniej końcową wersją HoloLens pierwszej generacji) spowodował falę słusznej krytyki wśród dziennikarzy. A ta przesłoniła fakt, że HoloLens i tak są rewolucyjne i, używając nomenklatury fanów Apple’a, wręcz magiczne. Microsoft twierdzi, że nie zamierzał podczas prezentacji wprowadzać ludzi w błąd, a brak symulacji ograniczenia pola widzenia wynikał ze złożoności sprzętu, którego zadaniem było przełożenie tego co widzi użytkownik gogli na coś, co zrozumie publiczność.
Więc jaki jest efekt końcowy?
Możemy Microsoftowi wierzyć lub nie, to bez znaczenia. Bo oprócz wytłumaczenia się z nieprecyzyjnych wizualizacji ten stworzył kolejną. Tym razem uwzględniającą ograniczenia urządzenia. Zobaczcie sami, jeżeli jeszcze tego nie widzieliście w newsach:
Samej treści filmiku nie komentuję - to kolejny pokaz siły Microsoftu, widzieliśmy podobnych już całkiem sporo. Mogę tylko dodać od siebie, osoby, która z HoloLens już obcowała, że wszystkie przedstawione na filmiku „triki” są jak najbardziej dla HoloLens możliwe, nie ma tu żadnej ściemy. Zwróćcie jednak uwagę na to, jak owe „hologramy” pojawiają się i znikają w momencie, w którym użytkownicy gogli ruszają głowami. To jest to niesławne ograniczenie. Wiedząc już jak ono wygląda, nadal uważacie HoloLens i Windows Holographic za ułomną technikę?
Ten film powinien pojawić się na samym początku. Tak jak inne klipy, w ogóle nie promowane przez Microsoft, które od niedawna znajdują się na oficjalnym kanale YouTube tego gadżetu. Robi i tak duże wrażenie, a samą swoją naturą uchroniłby projekt przed przesadzonymi negatywnymi opiniami. Na szczęście w nieszczęściu, gogle HoloLens są nadal niegotowe. Dopiero w tym kwartale ich wersje deweloperskie będą do kupienia przez twórców, którzy zechcą tworzyć aplikacje z nimi zgodne, a to oznacza, że to nieporozumienie zostanie zapomniane zanim te wejdą do sprzedaży. Że nie wspomnę, że pierwsza generacja tych urządzeń najprawdopodobniej będzie bardzo droga i przeznaczona raczej dla specjalistów.