Czy tak wygląda początek końca homeopatii? Pewnie nie, ale trzymam kciuki
Istnieje prosta zasada, jaką kierują się badający wszelkie zjawiska: wyjątkowe twierdzenia wymagają wyjątkowych dowodów. Jeśli twierdzisz, że jesteś jasnowidzem i potrafisz przewidywać przyszłość, nie wystarczy, że uda ci się przewidzieć następny rzut monetą. Musisz dokonać czegoś bardziej spektakularnego, na przykład bezbłędnie przewidzieć następnych 100 rzutów.
Drugą zasadą, która jest stosowana na porządku dziennym w dociekaniu naukowej prawdy, jest zasada ciężaru dowodu. Zasada ta, wywodząca się z łacińskiej reguły onus probandi określa, kto powinien dokonać dowodu jakiegoś stwierdzenia. Jeśli twierdzisz, że widujesz duchy, to nie powinieneś mówić: "nikt jeszcze nie udowodnił, że duchów nie ma". Ciężar dowodu spoczywa na tobie: to ty musisz udowodnić, że istnieją.
Obie te zasady zdają się nie dotyczyć homeopatii.
Homeopaci zaklepali sobie możliwość przyjmowania swoich twierdzeń na wiarę. Ich pseudonaukowe założenia przypominają religię: stworzył je wszystkie ponad 200 lat temu Samuel Hahnemann. Od tego czasu wcale lub prawie wcale się nie zmieniły. Hahnemann został obwołany szarlatanem już przez swoich współczesnych. Nic dziwnego, nie podał żadnych dowodów na swoje pomysły - sprzeniewierzając się tym samy zasadzie onus probandi.
Jakie były te, pozostawione bez dowodów, stwierdzenia? Na przykład zasada rosnącej wraz z rozcieńczeniem potencji roztworów, zasada "podobne lecz podobnym", lub twierdzenie o dynamizowaniu roztworów, które stają się "mocniejsze" po stukrotnym stuknięciu patyczkiem lub potrząsaniu pojemnikiem. Te, i kilka innych (również autorstwa ucznia Hahnemanna, Constantina Herringa), stały się podstawą współczesnej homeopatii.
Kilka słów na temat Samuela Hahnemanna i jego roli w tym wszystkim. Hahnemann był rozczarowany praktykami medycznymi swoich współczesnych (typu upuszczanie krwi) i próbował znaleźć alternatywę, niestety na dość wątłych podstawach naukowych. Można jednak powiedzieć, że stał po stronie postępu - na pewno zdziwiłby się, jakim skansenem jest homeopatia po 200 latach.
Jeśli teraz spojrzymy na polską ustawę o prawie farmaceutycznym, to nie zdziwi nas ustęp mówiący: produkty lecznicze homeopatyczne, (...) nie wymagają dowodów skuteczności terapeutycznej (art. 21 ust. 7). Bo przecież żadnych dowodów na skuteczność terapii homeopatycznych, która byłaby większa od placebo być nie może.
A może jednak? Odpowiednie badania były przecież przeprowadzane, choć rzadko.
Zwolennicy homeopatii często się na nie powołują. National Health and Medical Research Council, czyli australijska rada badań medycznych powołała specjalną komisję która miała za zadanie zanalizowanie aż 176 wyników badań klinicznych, w których brały udział specyfiki homeopatyczne. Było to największe meta-badanie z udziałem homeopatii w historii. Pracom przewodniczył profesor Bond University Paul Glasziou. Profesor Glasziou podszedł do sprawy z godną naukowca ciekawością: nie zakładał żadnego z rozwiązań i był, jak napisał później, szczerze zainteresowany wynikami.
Niestety, wyniki wkrótce okazały się do bólu nudne.
Ze 176 badań, w których badano skuteczność homeopatii w leczeniu 68 różnych chorób, żadne nie wykazało skuteczności większej od placebo. W skrócie: homeopatia okazała się skuteczna wobec 0 chorób z 68 badanych. Dodatkowo, znaleziono wiele błędów i przeoczeń w dobieraniu próby kontrolnej lub metodologii badań. Czy w związku z tym powinniśmy specyfiki homeopatyczne dopuszczać do sprzedaży w aptekach, a homeopatów nazywać wciąż lekarzami?
Być może wzruszycie ramionami i powiecie: ale cóż to szkodzi? Przecież homeopatyczne specyfiki do sama woda lub cukier, więc nie zaszkodzą?
A jednak mogą zaszkodzić, szczególnie jeśli pacjent równocześnie zaniecha lub znacząco opóźni leczenie prawdziwymi lekami (lub ogólnie: medycyną opartą na wiedzy), lub zużyje swój budżet przeznaczony na leki na przepłacone tabletki z cukru.
Źródła: The Guardian, Blog BMJ