Wojna technologiczna, czyli Stachursky kontra biała róża i gość w kamizelce ratunkowej
Świat idzie do przodu, a polska technologia nie zostaje w tyle. Tobie się wydaje, że zostaje, a ona nie, nie zostaje. Wręcz wyprzedza inne kraje. W każdej dziedzinie.
Nie wierzyłem w to, ale przekonałem się. Przekonałem się, kiedy jako głównemu specjaliście od najnowszych wynalazków zaproponowano mi testowanie polskiej drukarki 3D. Miałem już świetne doświadczenie z testowaniem inteligentnej szczoteczki do zębów, zgodziłem się więc z największą przyjemnością. Tym bardziej, że dla porównania otrzymałem też dwa inne, podobne urządzenia: drukarkę syryjską i francuską.
Pierwsze wrażenie: niestety wygrywa Francja.
Jeszcze zanim zdążyłem podłączyć ją do prądu, wydrukowała mi ślimaka w zalewie octowej. I to świeżego, żywego. Spojrzałem na niego, on zakręcił wąsa, powiedział: „Bonjour, monsieur” i ułożył się na podajniku skorupką do dołu. Polską drukarkę musiałem wpierw rozpakować, bo omotali ją w dziesięć warstw bąbelkowej folii na cebulkę. Syryjska była natomiast w czarnym plastikowym worku z dziurką na diody LED i kiedy ten worek rozrywałem, piszczała jak dziewica w noc poślubną.
Kiedy już rozpakowałem i zainstalowałem wszystkie trzy drukarki, postanowiłem zrobić pierwszy test. Chciałem sprawdzić, jak działają wbudowane przez producentów zabezpieczenia przed drukowaniem broni. Jak wiadomo, nie da się tak po prostu ściągnąć sobie z internetu schematu budowy pistoletu, wydrukować części, a potem złożyć go i strzelać do kaczek. Drukarki 3D wykrywają takie nielegalne próby stworzenia własnego arsenału.
No, ale spróbowałem. Ściągnąłem na pulpit plik z kapiszonowcem i kliknąłem „Wydrukuj”. Drukarka francuska zaczęła się krztusić, zaczęła grać „Marsyliankę”, a potem wypluła białą różę, symbol skutecznego sprzeciwu wobec przemocy. Drukarka polska wydrukowała mi zamiast pistoletu maczetę z napisem „Pozdrowienia z Krakowa”, a syryjska wypaliła nie tylko kapiszonowca z zapasem dziesięciu magazynków, ale też haubicę, moździerz, dwa kilo trotylu i skrzynkę rakiet ziemia-powietrze.
Jeden zero dla Syrii.
Następny test był trudniejszy. Nie ściągałem żadnego gotowego do druku schematu, tylko wydałem drukarkom polecenie dowolnego działa. Zwykłe drukarki mają coś takiego, jak druk strony testowej. Postanowiłem sprawdzić, co producenci zaprogramowali w swoich urządzeniach jako wydruki domyślne. Drukarka francuska znów się zakrztusiła, zagrała mi kilka pościelowych kawałków Serge’a Gainsbourga, po czym wydrukowała ogromny wibrator z wykaligrafowanym wzdłuż napisem „L'amour toujours”. Nie sprawdzałem, czy działał. Wyjęcie go z podajnika i wyrzucenie przez okno to i tak było dla mnie zbyt traumatyczne przeżycie.
Drukarka polska wypaliła piękne popiersie Jana Pawła II z podpisem pod kołnierzykiem sutanny „#DamyRade”. Uniosłem je w rękach i z nabożeństwem postawiłem na regale. Zaczęło grać piosenkę „Typ niepokorny” Stachurskiego.
Już chciałem dać naszemu krajowi punkty w tej kategorii, ale zaczekałem jeszcze na Syrię. Z wnętrza drukarki wyskoczył jakiś młody chłopak w kamizelce ratunkowej, z torbą podróżną na ramieniu i smartfonem w ręku i zapytał, czy jest w Niemczech. Odpowiedziałem, że nie, że jest w Polsce. Skrzywił się i czym prędzej wyszedł z mieszkania.
Czyli jednak punkty dla nas.
Ostatecznym testem było sprawdzenie dodatkowych funkcjonalności, czyli tego, co moje drukarki potrafią oprócz drukowania w 3D. W tym celu zostawiłem je na cały dzień same w domu. Jako urządzenia inteligentne miały sobie same zorganizować czas i zaskoczyć mnie po powrocie. I zaskoczyły.
Drukarka francuska wydrukowała dwudziestometrową linę, spuściła się po niej przez okno, zabrała wyrzucony przeze mnie wibrator, wróciła do mieszkania, wydrukowała dmuchaną lalkę w czerwonym bereciku i krótkiej spódniczce w kratkę, a następnie obsypała ją za pomocą tego wibratora najbardziej wyuzdanymi pieszczotami. Drukarka syryjska, widząc to, zaczęła drukować kamienie, którymi strzelała w drukarkę francuską i jej gumową kochankę. A drukarka polska, zamiast angażować się w ten bezsensowny spór, wydrukowała sobie osiem butelek czystej żołądkowej, wypiła cztery flakony i poszła spać na moim tapczanie.
Wróciłem do domu, zobaczyłem, co się wyprawia, zamknąłem drukarkę francuską i syryjską w szafie, polską zaniosłem do kibla, żeby zwróciła nadmiar spirytusu, a sam zabrałem się za te cztery butelki, które zostały. Zanim skończyłem pierwszy, usłyszałem w szafie głośną eksplozję. Polska drukarka wróciła z kibla, przeżegnała się przed popiersiem Jana Pawła, wydrukowała mi słoik ogórków na zagrychę i usiadła do stołu. Poleciał Stachursky, a czysta żołądkowa polała się wartkim strumieniem. Znów punkty dla nas.
W ogólnym zestawieniu, nasza technologia wygrywa w każdej kategorii. I tak już chyba zostanie.
[Mrozinski]